W środę 7 sierpnia, przed godziną 7.00, pani Elżbieta zamieniła kilka słów ze swoim partnerem i wyszła z domu. Gdy wróciła, po około pół godzinie, mężczyzna leżał na podłodze i nie dawał żadnych oznak życia. Było widać, że nie żyje. Zdenerwowana powiadomiła sąsiadkę, a ta zadzwoniła na nr 112. Po chwili do mieszkania wszedł patrol policji. Funkcjonariusze potwierdzili brak oznak życiowych i telefonicznie poinformowali o tym przychodnię, do której zapisany był mężczyzna. Jednocześnie poprosili, żeby do mieszkania zmarłego przyjechał lekarz i formalnie potwierdził jego zgon. W przychodni odpowiedziano policjantom, że - owszem, lekarz przyjdzie, ale dopiero po zakończeniu przyjmowania pacjentów, czyli najwcześniej około godz. 15.00. - Wtedy zadzwoniła do mnie mama - mówi Dariusz Ziółko. - Powiedziała co się stało, i że wujka nie można ruszyć z miejsca, do czasu aż przyjedzie lekarz i wypisze akt zgonu, a to może potrwać jeszcze kilka godzin. Zdenerwowałem się! Zwolniłem z pracy i od razu pojechałem do przychodni "Ewa-Med" w Oławie, do której wujek był zapisany.
Co było dalej? Artykuł w całości przeczytasz teraz w e-wydaniu: TUTAJ - koszt 2.90 zł Wioletta Kamińska [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze