Wczorajsza rozprawa zaczęła się nietypowo. Sąd odczytał wniosek mamy Małgosi, w którym wycofuje ona pełnomocnictwo dla prawnika, który dotąd reprezentował ją w procesie. Mało tego, zrezygnowała z wyznaczania jej nowego pełnomocnika z urzędu, do czego ma prawo.
- Jestem zaskoczony - mówił prokurator Dariusz Sobieski.
- Nie znam przyczyny, nie kontaktowałem się ostatnio z panią K. - mówił radca Wojciech Mrozek, dotychczasowy pełnomocnik mamy Małgosi.
- Wniosek nie pozostawia nam pola manewru - mówił sędzia Marek Poteralski. - W przypadku oskarżycieli posiłkowych nie ma obligatoryjnego obowiązku posiadania pełnomocnika, więc sąd postanowił zmienić swoje postanowienie o ustanowieniu pełnomocnika z urzędu dla Jadwigi K. i - uwzględniając jej wniosek - zwolnia Wojciecha Mrozka od reprezentacji oskarżycielki podczas dalszej części procesu.
*
Wczoraj jako pierwszy zeznawał Marek P. (54 l., z zawodu ślusarz). To ten świadek, który tamtej sylwestrowej nocy z ogrodu państwa R. słyszał wołanie "Mamo, mamo!".
- Stałem na schodach i paliłem papierosa - opowiadał. Pomyślałem, że to ojciec wrócił i robi porządek z córkami, bo jedna miała 14 lat, a zaszła w ciążę.
Na pytanie sądu, dlaczego wtedy nie zareagował, odpowiedział tak: - Żeby choć raz było "pomocy!" albo "ratunku!", to może inaczej bym się zachował.
Ponieważ dziś świadek niewiele więcej pamiętał, sędzia odczytał jego zeznania z 1997 roku.
- Mieszkam w Miłoszycach z żoną i córką - zeznawał wtedy świadek. - W czasie sylwestra nie wychodziłem z domu, oglądaliśmy telewizję. Około 1.35 w nocy wyszedłem, by podłożyć do pieca centralnego ogrzewania. Wtedy usłyszałem damski głos z ogrodu państwa R.: - Mamo, mamo!
Gdy wracał do domu i ponownie był na schodach, popatrzył w kierunku tego ogrodu, ale nic podejrzanego nie zauważyć, nic więcej nie usłyszał: - 14-letnia córka R. jest w ciąży, więc pomyślałem, że ojciec robi porządki, bo akurat przyjechał z Niemiec.
Spokojnie wszedł do domu i wrócił do oglądania "Rodziny Adamsów". Dopiero rano dowiedział się o tragedii, jaka wydarzyła się po sąsiedzku.
Parę tygodni później w lokalu "Panda" usłyszał, jak Bartek T. mówił do chłopaka Kamili R.: - "Kur...a, ale wyła!".
Napisz komentarz
Komentarze