Mateusz Rudyk, który pochodzi z Jelcza-Laskowic jest polską nadzieją olimpijską. Z powodu pandemii ostatnie miesiące spędził na treningach w domu. Kilka tygodni temu na naszych łamach mówił: -- Plan trochę się rozsypał, bo wszystko podporządkowaliśmy temu, bym w sierpniu był w swojej życiowej dyspozycji. Po igrzyskach miałem się w końcu udać na dłuższy odpoczynek, na którym już bardzo dawno nie byłem. Przygotowania do tej imprezy zaczęliśmy właściwie zaraz po powrocie sportowców z IO w Rio, czyli jeszcze w 2016 roku. To są cztery lata treningu i cztery lata życia, które było całkowicie ustawione pod ten jeden start, w sierpniu 2020. Przede mną kolejny rok maksymalnych obciążeń psychicznych i fizycznych. Bo to nie jest tak, jak niektórym się wydaje, że sportowiec idzie raz dziennie na trening, potem jedzie na zawody, wraca do domu i liczy zarobione pieniądze. To ogromna codzienna harówka, mnóstwo wyrzeczeń i stresu. Za rok się okaże, czy wyszło na plus, czy wręcz przeciwnie.
Teraz jednak może już trenować na pełnych obrotach. - Przyszedł moment na otwarcie naszego toru w Pruszkowie - mówi. - Dzięki temu mogę normalnie trenować, więc wznawiam w pełni przygotowania do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, które mają się odbyć w 2021 roku.
Napisz komentarz
Komentarze