Najpierw widzę środkowy palec. Dopiero potem z zielonego baraku wychyla się żółta postać.
- A może by tak, k...a, spytać o pozwolenie?! - grzmi. - Przecież pisze wyraźnie!
Faktycznie. Wisi tabliczka z zakazem fotografowania i wchodzenia. Także z informacją, że jest pies i monitoring. Ale psa nie ma, a kamera w tym miejscu bez prądu byłaby jak łódka na pustyni.
Przepraszam i tłumaczę, że nikogo nie zauważyłem. Podchodzę bliżej.
Klimat jak z... W głowie kotłują się obrazy i tytuły. "Siekierezada", "Baza ludzi umarłych", "Wilcze Echa", a nawet Majster Bieda, najsłynniejszy bieszczadzki zakapior, co do ognia się przysiadał w znanej piosence Wojtka Bellona. On też bywał węglarzem. To znaczy nie Bellon, tylko Bieda, a precyzyjniej Władysław Nadopta, pierwowzór bohatera słynnej piosenki Wolnej Grupy Bukowina, bez której do dziś żadne udane ognisko w Bieszczadach nie może się odbyć.
*
Tyskowa. Wieś, której nie ma, choć przypomina o niej tabliczka przy drodze między Górzanką a Stężnicą. Po roku 1947 mieszkańców wysiedlono, budynki zniszczono, podobnie jak cerkiew z początków XIX wieku. Po dawnej wsi zachowały się podmurówka świątyni, parę kamieni, kilka zniszczonych nagrobków i krzyż z cerkiewnej wieżyczki, ale dziś to teren prywatny, jest szlaban. Na początku dawnej wsi, za "murem" z kawałków drewna, widać dym. Wielkie rdzawe brzuchy przykucnęły pod lasem jak bebechy lokomotyw, którym tory dawno się pokończyły, ale wciąż dymią resztką sił, choć - podobnie jak, ci, którzy je obsługują - nigdzie się stąd nie ruszą.
To właśnie retorty. Fani serialu "Wataha", którego niektóre sceny kręcono także w Tyskowej, mają łatwiej, bo wiedzą, co to takiego.
W wielkich stalowych piecach wypala się węgiel drzewny. Kiedyś był to znak rozpoznawczy Bieszczadów, dziś głównie w miejscach turystycznych już tylko jako lokalna atrakcja bywa sprowadzony do zapowiedzianego pokazu dla przyjezdnej gawiedzi.
W głębi lasu gdzieniegdzie wciąż jednak można zobaczyć kłęby dymu nad retortami - trwa wypał węgla drzewnego jak przed laty, choć takich miejsc coraz mniej. Na naszych oczach ginie zawód smolarza czy węglarza, jak nazywają pracujących przy wypale.
*
- A widzi pan teraz gdziekolwiek wypały? - pyta ten od środkowego palca. To pięćdziesięcioletni Staszek, w Bieszczadach od 31 lat. Na tym wypale od tygodnia, bo - tłumaczy - przemieszcza się, jak go co zbulwersuje. - Owszem, jest nas kilkudziesięciu może jeszcze, ale wszystko, k...a, w naszym wieku. Pójdziemy w piz...u i po wypałach! Młodzi nie chcą się tego ruszać. Sama starszyzna została, niewielu. A tych, którzy się naprawdę orientują, to już tylko garstka. Jak ten Zygmunt. On już 40 lat jara, a ma 73. Zostało może parę ruchomych punktów wypału. I tyle.
Cały tekst przeczytasz TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze