- Zawsze z samego rana wychodzę z pieskiem na spacer - opowiada pan Stanisław, który znalazł ciało. - Tego dnia było to około 7.00. Przeważnie idziemy w dół do przystanku autobusowego, a potem przez łąkę. Tego dnia pies pociągnął mnie w bok, na drogę do lasu.
- Prosiłam męża, aby nie chodził daleko z tym psem, bo nad ranem był spory mróz - mówi pani Wiesława. - Na dodatek akurat nie miał przy sobie komórki, a zawsze mu powtarzam, żeby miał. Teraz właśnie by się przydała.
Faktycznie tego niedzielnego poranka był spory mróz, bo to najzimniejszy styczniowy weekend. Była świeża pięciocentymetrowa pokrywa śniegu, a termometry pokazywały wtedy co najmniej 10 stopni na minusie i robiło się coraz zimniej.
Po kilkunastu minutach i kilkuset metrach pan Stanisław z psem ostatecznie trafili na ulicę wzdłuż lasu. Stoi tam zaledwie parę domków, to miejsce dość odludne, zwykle trudno spotkać tam kogokolwiek, a co dopiero w niedzielny mroźny poranek.
- Od razu wiedziałem, że to człowiek - mówi pan Stanisław. - Leżał pod sosenką, nie można było się pomylić. Jakby się tam świadomie pod tę sosenkę wsunął. Tak to wyglądało. Twarz częściowo było widać, część nogi miał odsłoniętą. Piesek powąchał i zaczął uciekać, wyrwał mi się ze smyczą, a ja przykucnąłem przy tym mężczyźnie, w kąciku ust widać było zamrożoną wydzielinę.
Od razu pomyślał, że to jakiś nieznajomy, może bezdomny, bo z nikim konkretnym nie skojarzył ani twarzy, ani sylwetki.
Przy sosence nie zauważył jakichś konkretnych śladów, dopiero nieco dalej, od strony lasu "było schodzone", jakby ktoś się kręcił w kółko... ARTYKUŁ W CAŁOŚCI w e-wydaniu: TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze