Zdaniem rodziny, jeżeli potrzebni byli ludzie do szukania Mirka, w ciągu 15-20 minut mogło pojawić się nawet kilkanaście osób. A tymczasem człowiek, który był ratownikiem górniczym i ratował kolegów, narażając swoje życie, został sam. Na 14-stopniowym mrozie, 500 metrów od ciepłego domu...
Wracamy do tematu Po tekście "Śmierć na mrozie" sprzed dwóch tygodni z redakcją skontaktowały się siostry mężczyzny, o którym pisaliśmy. - Bardzo dziękuję, że napisał pan artykuł na temat śmierci mojego brata - mówi jedna z nich. - Dopiero jak przeczytałam wstęp, to zrozumiałam, że jest on kwintesencją tej całej sytuacji. Dlaczego? Każdy człowiek ocenia rzeczy, jakie się wokół niego dzieją, według swoich kryteriów, zasad moralnych, swojego podejścia do drugiego człowieka. Może wcześniej, bezpośrednio po śmierci brata, pewnych rzeczy nie widziałam. Wydało mi się, że wszyscy zrobili w tej sprawie wszystko, co możliwe w danej sytuacji i nagle ten wstęp uzmysłowił mi pewną rzecz. Bo to brzmiało mniej więcej tak: "Jak to możliwe, aby w XXI wieku, nie na Syberii, tylko w środku Europy, niedaleko własnego ciepłego domu, gdzie są bliscy, zamarznąć na śmierć?". I wszystko się zgadza. Jesteśmy w środku Europy, jest XXI wiek, jak pan napisał, nie jesteśmy na Syberii, mało tego, niedaleko jest ciepły dom. I ten ostatni element - bliscy. Uświadomiłam sobie z całą ostrością, że ten ostatni element nie istnieje. A wręcz przeciwnie. Bo gdyby ci bliscy tam byli, to ta historia nie miałaby prawa się zdarzyć. Ciało leżało przy drodze 450-500 metrów od domu! Gdzie - zadajmy sobie to pytanie - byli bliscy? OBSZERNY MATERIAŁ o tej SPRAWIE publikujemy w najnoszym wydaniu "Powiatowej" - do kupienia również w formie e-wydaniu - koszt egzemplarza 2.60 zł - TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze