Mieszkanka jest mocno zaniepokojona zachowaniem pewnej kobiety...
- Już kiedyś był poruszany ten temat, ale dalej niepokoi wiele osób kobieta, która atakuje ludzi na ulicy! Wiem, jak ma na imię - Bożena. Nazwisko też znam. Mieszka obok policji, jeździ na hulajnodze - pisze do redakcji Ewa. - Może warto nagłośnić temat i poprosić ludzi może o zgłaszanie na policję jej zachowania? Mnie pobiła, nachodzi mnie w domu - policja mówi, ze nie ma na nią skarg, więc nic nie może zrobić. Zdjęcia na pewno też by się znalazły, chociażby z boku, od tyłu. Policja powiedziała mi, że dopiero jak komuś coś naprawdę zrobi - wtedy może się nią zajmą. Jak widzę tę kobietę, uciekam na drugą stronę. Naprawdę muszę się obawiać, jak chodzę po ulicy, czy mnie znowu nie zaczepi? Myślę, że w końcu trzeba coś z tym zrobić!
Przypominamy, że jakiś pod koniec czerwca 2018 roku opisywaliśmy szeroko podobny przypadek. Artykuł "Jestem jej celem, mówi, że mnie zabije" w całości poniżej:
Oława. Strach i bezradność. - Krzyczała, że podpali mi włosy, że jestem złym człowiekiem i nie powinnam chodzić po ulicy! Jessica boi się o życie. Kiedy wychodzi na ulicę nerwowo się rozgląda. W każdej chwili może spotkać kobietę, która ma obsesję na jej punkcie i mówi, że w końcu ją zabije
Jest chora psychicznie i kilka razy zaatakowała, ale Jessica uciekła. Mówi, że kolejny raz może nie zdążyć zareagować. - Nikt nie potrafi mi pomóc. Ja mam dość takiego życia, cały czas jestem zagrożona - dodaje.
Koszmar rozpoczął się trzy lata temu. Jessica wracała z domówki od znajomych, była godzina trzecia w nocy. Blok niedaleko restauracji Tropic. - Zobaczyłam tę kobietę w klatce obok i myślałam, że rozmawia z kimś przez domofon, bo krzyczała i używała wulgaryzmów - mówi Jessica. - Na myśl mi nie przyszło, że to było do mnie! Dobrze, że nie założyłam słuchawek z muzyką, bo prawdopodobnie byłoby po mnie, nie zdążyłabym zareagować. Poszłam odpiąć rower, a wtedy ona zaszła mnie od tyłu, z torebki wyjęła toporek do mięsa. Krzyczała, że mnie zabije. Uciekłam z płaczem.
Wtedy Jessica myślała, że ta sytuacja to czysty przypadek, jednak wkrótce znów spotkała tę kobietę. Tym razem w dzień, w pobliżu liceum ogólnokształcącego. Krzyczała do niej, że podpali jej włosy, że je obetnie, że jest złym człowiekiem i za to, co jej zrobiła, w ogóle nie powinna chodzić po ulicach. O jaką sytuację chodzi? Prześladowana kobieta nie ma pojęcia. Twierdzi, że nigdy wcześniej nie znała ani nie miała do czynienia z tą osobą. W obawie o swoje życie zgłosiła sprawę policji. - Powiedziano mi, że kobieta musi mnie mylić z kimś, kto ją skrzywdził. Tłumaczyłam jej na początku, że mnie z kimś myli, że jej nie znam i nic jej nigdy nie zrobiłam, ale to nie pomogło. Policja mówi, że ta kobieta ma żółte papiery. Radzili, żebym kupiła gaz pieprzowy i nie chodziła sama po ulicy.
Jessica w 2016 roku pracowała w McDonald`s - już wtedy około 50-letnia mieszkanka ją nachodziła. Potrafiła od piątej rano czekać na nią przed restauracją. Koleżanki z pracy dzwoniły wtedy, aby ją ostrzec. Pewnego dnia prześladowczyni dała upust emocjom przy klientach. Rzuciła się na Jessicę i uderzyła ja w ramię. Wtedy kierowniczka restauracji powiadomiła policję.
- Funkcjonariusze przyjechali na miejsce, poinformowali zgłaszającą i poszkodowaną, że taki czyn jest ścigany z oskarżenia prywatnego i można złożyć zawiadomienie o naruszeniu nietykalności cielesnej - mówi podinsp. Alicja Jędo. - Wtedy ta pani odmówiła złożenia oficjalnego zawiadomienia. Nie zrobiła tego również dwa tygodnie później, kiedy dzielnicowy kontaktował się z nią ponownie.
Policjant porozmawiał też z 50-latką, która po incydencie w McDonald`s uciekła na pobliski przystanek. Mówiła, że nikogo nie uderzyła, ale nie chciała pokazać policjantowi dokumentów. Zrobiła to dopiero wtedy, kiedy ten poinformował ją o tym co jej grozi. Mimo że nie przyznawała się do incydentu w restauracji, została poinformowana przez policjanta o konsekwencjach naruszenia nietykalności cielesnej.
Jessica zgłosiła się ponownie na policję w 2017 roku. Powiedziała, że jest od kilku miesięcy jest zaczepiana przez tę samą, która używa wobec niej wulgarnych słów. - Ponownie została pouczona o możliwości złożenia oficjalnego zawiadomienia o groźbach i nękaniu. Nie skorzystała z tego. Przyszła opowiedzieć o sytuacji, chciała, aby dzielnicowy podjął działania i poszedł porozmawiać z kobietą - mówi Jędo.
Dzielnicowy rzeczywiście zareagował, kilkakrotnie był u mieszkanki, która dziwnie się zachowuje. Była wobec niego arogancka, nie reagowała na zadawane pytania, zmieniała temat rozmowy, mówiła od rzeczy. - Policjant poinformował ją, co grozi za uporczywe nękanie, zaznaczył, że o jej zachowaniu powiadomi Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej - mówi podinsp. Jędo.
Sprawdziliśmy, pismo rzeczywiście trafiło do MOPS-u. Funkcjonariusz zwraca w nim uwagę, że 50-latka nęka inną kobietę, a jej zachowanie wydaje się być irracjonalne i może świadczyć o zaburzeniach psychicznych. Zwrócił się z prośbą o objęcie jej opieką przez pracownika socjalnego i udzielenie pomocy w ramach posiadanych kompetencji.
W tzw. międzyczasie policjanci dostali zgłoszenie o tej samej kobiecie, że w nocy jeździ na hulajnodze bez odblasków po drodze do Starego Górnika. To było 31 marca. Kiedy przyjechali na miejsce i włączyli policyjnego koguta, kobieta zaczęła uciekać. Krzyczała, żeby ją zostawili, nie zabijali i nie zjadali... Zatrzymała się, ale nie miała świadomości, gdzie jest. Myślała, że dalej w Oławie. Mówiła, że to miasto jest złe i zabiera jej życiodajną energię. Była agresywna, wciąż krzyczała, żeby zostawili ją w spokoju i jej nie zjadali. W końcu stwierdziła, że woli popełnić samobójstwo niż być zjedzona. Policjanci wezwali karetkę pogotowia, a lekarz zadecydował, że potrzebna jest jej pilna konsultacja z psychiatrą. Zabrano ją do szpitala do Wrocławia. Wiadomo, że powinna brać leki. Jessica mówi, że kobieta nie ma nikogo bliskiego, jest zostawiona sama sobie i nikt nie potrafi dopilnować, aby się leczyła. Nam udało się ustalić, że to nieprawda, bo 50-latka ma rodzinę, między innymi matkę, która mieszka w Oławie. Wiemy też, że MOPS zareagował na pismo policji. Pracownik porozmawiał z kobietą, poinformował ją o różnych formach pomocy, ale ona odmówiła. Tak przynajmniej wynika z pisma wysłanego przez MOPS do policji. Po tym pracownicy socjalni skontaktowali się z matką kobiety i powiedzieli o konsekwencjach, jakie mogą wynikać z tego, że kobieta nie przyjmuje leków. Zaoferowano pomoc w wypełnieniu niezbędnych dokumentów oraz napisaniu pisma do sądu łącznie z ubezwłasnowolnieniem. Pracownicy są w stałym kontakcie z matką tej mieszkanki.
Co dalej? Zapytaliśmy o to Ewę Romańczuk, dyrektor MOPS. - Wszystko w rękach rodziny - mówi. - My możemy wystąpić do sądu z wnioskiem o przymusowe leczenie takiej osoby tylko wtedy, kiedy korzysta ze wsparcia instytucji pomocowych i jeśli nie ma rodziny, jest samotna. A ta pani ma rodzinę.
Wiemy, że jakiś czas temu kobieta była leczona w szpitalu psychiatrycznym, po tym wróciła do domu. Jessica mówi, że w czerwcu nachodziła ją w miejscu pracy, tym razem innym, bo nie pracuje już w McDonaldzie, ale prześladowczyni szybko ustaliła, gdzie teraz jest. - Moje życie to koszmar - mówi Jessica. - Boję się chodzić po ulicy, a nie mogę przecież cały czas być z kimś. Sama zgłosiłam się do psychologa, bo przez tę kobietę mam problemy, cały czas się boję. Spotkałam ją nawet podczas Dni Koguta, ale byłam z rodziną, więc nic mi nie zrobiła. Ona pojawia się wszędzie, gdzie ja. Cały czas się rozglądam. Wydeptałam już ścieżkę na komisariat, a sytuacja wciąż jest poważna. Niech ktoś wreszcie coś z tym zrobi!
Podinsp. Alicja Jędo podkreśla, że sytuacja wcale nie jest bez wyjścia. Wystarczy zrobić jeden konkretny krok: - W pierwszej kolejności kobieta musi złożyć oficjalne zawiadomienie, bo to będzie generowało dalsze czynności. Sprawa nabierze oficjalnego toku, zostanie prowadzone postępowanie, policjanci ustalą wszelki okoliczności, wtedy sąd może podjąć odpowiednie kroki, aby na przykład skierować mieszkankę na leczenie. Pani, która czuje się zagrożona, za każdym razem opowiadała policjantom, co ją spotkało, oni sporządzali notatkę, pouczali ją o prawie złożenia zawiadomienia w sprawie gróźb lub naruszenia nietykalności, ale kobieta nie korzystała z tego.
Ponownie skontaktowaliśmy się z Jessicą, aby zapytać, dlaczego nie zrobiła najważniejszej rzeczy, czyli nie złożyła oficjalnego zawiadomienia. Kobieta była zdziwiona tym pytaniem. - To trzeba jeszcze oficjalne zawiadomienie składać? Byłam pewna, że to, co powiedziałam, wystarczy. Policjanci robili notatki i mówili mi, abym kupiła gaz pieprzowy i sama nie chodziła po mieście. Byłam pewna, że sprawa normalnie się toczy. Nie zostałam jasno poinformowana, że mam jeszcze złożyć oficjalne zawiadomienie albo nie do końca zrozumiałam policjantów. Teraz na pewno je złożę. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, dawno bym to zrobiła.
Agnieszka Herba
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze