- Mieliśmy ulotki, on poszedł na bramę miłoszycką, a ja na bramę hotelową - wspomina pierwsze dni stanu wojennego w "Jelczu" Jan Pelc, członek "Solidarności", prywatnie sąsiad Franciszka Koniecznego. - Ja rozrzuciłem ulotki i uciekłem, a Frania zatrzymali, bo on rozdawał osobiście każdemu do ręki. Potem w nocy "Wolna Europa" podała, że internowali go razem z innymi.
- Wcześniej, jeszcze przed stanem wojennym, jako "wroga ustroju" wyrzucili go z pracy w "Jelczu"- opowiada jego córka Irena Kubicka, której półtoraroczny wnuczek nosi imię po dziadku.
*
19 października 2013 nad grobem zmarłego w 1995 roku Franciszka Koniecznego zebrali się przyjaciele, znajomi i rodzina. - Wśród kolegów z "Solidarności Walczącej", pojawił się pomysł, aby groby naszych "żołnierzy" dekorować specjalnym znaczkiem - mówi Jan Winnik, znany działacz solidarnościowy. - To, że Franek był w "Solidarności", wiemy. Ale nie wszyscy wiedzą, że po ogłoszeniu stanu wojennego przyszedł do nas i poprosił, że chce być w strukturach "Solidarności Walczącej".
Znajomi wspominają, że był bardzo radykalny w poglądach. Nie odpowiadały mu łagodne formy obchodzenia się z komunizmem. W 1984 roku zaprzysiężono go i stał się "żołnierzem SW", czym się specjalnie nie chwalił. - Nawet nie wiedziałam, że był w "Solidarności Walczącej", że podczas stanu wojennego złożył taką przysięgę - mówi jedna z jego czterech córek, Elżbieta Dziubka, dziś przewodnicząca Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Pracowników Oświaty NSZZ "Solidarność" w Jelczu-Laskowicach. Ale wie, że tata roznosił bibułę, że pomagał innym, że działał.
- Gdyby dziś żył, pewnie byłoby mu przykro, że w Polsce nie jest tak, jak miało być - mówi Irena Kubicka. - Na pewno dużo by mu się nie podobało, bo nadal jest wiele spraw, o które musiałby walczyć. Przeżywamy teraz kolejny rozbiór Polski - ekonomiczny.
Napisz komentarz
Komentarze