Od kiedy jednak wszystkie polskie media relacjonowały, jak to na pogrzebie szacownego Zbigniewa Religi zebrani - zamiast zwyczajowego „Ave Maria”, czy czegoś w tym stylu - wysłuchali „What a wonderful World” Luisa Armstronga, bo tego właśnie zażyczył sobie Profesor, Polacy już tak nie boją się ulubionej muzyki na własnym pogrzebie.
Zwłaszcza gdy nie chcą smutnych pieśni religijnych, a innych na tę okazję wiara nie przewiduje. Chcą jednak, by zapamiętać ich odejście w takim to, a nie innym rytmie. Planują więc zestawy świeckich utworów, proszą rodzinę, by pamiętała, zapisują tytuły w testamencie.
Zresztą ci bardziej otwarci już dawniej gotowi byli na takie innowacje pogrzebowe. Przypominam sobie, jak to na pogrzebie nieodżałowanej supermaratonki z Jelcza-Laskowic Basi Szlachetki przyjaciele odtwarzali z przenośnego magnetofonu „We are the Champions” zespołu Queen. Wzruszające, mocne i bardzo na miejscu. Podobnie jak przebój „Guns N’ Roses” na pogrzebie młodego oławianina, zamordowanego parę lat temu nad jelczańskim stawem.
To jednak nie dla mnie. Być może z wiekiem stonuję swoje preferencje w kierunku jazzu (np. Pat Metheny), ale na razie przyjaciele wiedzą, że to powinno być coś z repertuaru The Beatles. Kiedyś bardzo chciałem, by to był utwór „The Long and Winding Road”. Potem przez wiele lat przekonany byłem do piosenki „Golden Slumbers” z albumu „Abbey Road”, z porządną porcją ostrej perkusji pod koniec, czym z pewnością wypędziłbym z kaplicy wszystkich postronnych gapiów. Obawiam się jednak, że nie doczekam porządnego nagłośnienia na oławskich cmentarzach. Może dlatego więc dziś wolę po prostu stare poczciwe „Yestarday”. Właściwie tak się już przyzwyczaiłem do tej myśli, że słuchając McCartney’a widzę własny pogrzeb. Szkoda, że miejsce będę miał jakieś takie nieszczególne…
A Ty? Czy jest jakiś utwór, który powinien zabrzmieć podczas Twojej ostatniej drogi? Czy to może mieć dla Ciebie znaczenie?
Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze