Do Tomka Strażyńskiego ze Ścinawy Polskiej przyszła paczka z Anglii. Nie mogło to być nic typowego - ostatnia przesyłka zagraniczna z Niemiec zawierała barkę…
Tym razem pasjonat Odry stał się właścicielem spadochronu. Bezpiecznej konstrukcji - co podkreśla - wzorowanej na radzieckich wojskowych spadochronach UT 15, z charakterystycznymi okrągłymi czaszami. Spadochron ma być kolejną nadodrzańską atrakcją, służącą do uprawiania... parasailingu.
Zanim trafi na hol motorówki, oławscy wodniacy muszą się nauczyć latania nad ziemią. Na lądzie starty są łatwiejsze. Pierwszych 11 podejść zakończyło się fiaskiem. Spadochroniarz podczepiony do terenowego samochodu nijak nie mógł się unieść i zamiast latania był kulig. Dwunaste podejście należało do Andrzeja Barańskiego. Tym razem zmieniono sposób trzymania czaszy i udało się. Andrzej pofrunął.
Potem Tomek, a na końcu dwunastoletni Dawid Barański, a także jego o dwa lata młodszy brat Mateusz. Ci ostatni doszli szybko do takiej wprawy, że instruowali mnie, co mam robić, kiedy sam zdecydowałem się na lot.
- Najważniejsze to złapać wiatr - tłumaczył Dawid. - Musi pan biec za samochodem na naprężonej lince - dodał fachowo Mateusz. Obecnie wystarczy rozbieg 5 m, ale na początku oławscy spadochroniarze biegali jak elektrony po ścinawskich łąkach. Lina łącząca mnie z autem ma 40 m. Biegnę - jak kazał Mateusz i łapię wiatr - jak mówił Dawid, choć prawie wcale nie wieje. Lecę. Linka nie przenosi żadnych drgań, choć widzę z góry, że samochód nieźle skacze po wertepach. Za chwilę będzie próbował nawrócić. Podczas tego manewru nie udało się jeszcze nikomu utrzymać w powietrzu. Spadam. Na szczęcie powoli. Ląduję miękko na trawie.
Za parą dni lądowanie kończyć się będzie w Odrze. Potrzeba jeszcze tylko trochę treningu, żeby przejść na wodę.
Tekst i fot.: Kryspin Matusewicz
Napisz komentarz
Komentarze