Nie będzie tu mowy o wielkich zabytkach egipskich, zgromadzonych choćby w berlińskim Muzeum Egipskim (też w sumie niedaleko), gdzie warto spojrzeć w oczy sprzed tysięcy lat słynnej Nefretete, czy w Muzeum Pergamońskim, gdzie umieszczono najważniejsze eksponaty pochodzące z wykopalisk 1878 -1886, jak zdobione fryzem płyty ołtarza w Pergamonie. Nie będzie tez za wiele o mumiach egipskich, przywiezionych swego czasu do Wrocławia, bo to wszystko znajdziecie bez trudu w wielu miejscach, choć akurat historia z mumiami w tle jest tak frapująca, że zaczerpnę nieco wiedzy z artykułu Joanny Lamparskiej "Tajemnice dolnośląskich mumii" (ze strony znanej pisarki i dziennikarski joannalamparska.pl):
- Łacińsko-niemieckie źródła z 1658 roku wspominają o trzech wrocławskich mumiach. Pierwszą z nich zniszczyli ówcześni lekarze, którzy nie znając jeszcze bezinwazyjnych metod badawczych, przeprowadzili na niej sekcję, aby przekonać się co jest w środku. Druga, pozbawiona stóp i kości udowej była mumią mężczyzny w sile wieku. Obydwie sproszkowali aptekarze i dodali do leków. Z "Komentarza Matthiolusa" dowiadujemy się, że mumia "dobra jest na bóle głowy przez oziębłą przyczynę spowodowane bez materii obecności. Pomaga na paraliż, ust wykrzywienie, padaczkę, na zawroty głowy (...). Leczy ból uszu (...). Wielu taką opinię głosi, iż kości ciał ludzkich, sproszkowane i wypite, pomagają na różnorakie ciała ułomności, a takoż, że każda kość swemu członkowi jest przyporządkowana". Ponieważ niektórzy aptekarze twierdzili również, że proszek znakomicie działa na potencję, "egipski towar" znajdował więc wielu klientów. Mumie zdobyły popularność z powodu pomyłki jednego ze średniowiecznych lekarzy, który pomylił mumie z mumio-bituminą, która jest tradycyjnym lekiem arabskim, będącym po prostu naturalnym asfaltem. Złoża asfaltu, używane jako cenny lek oraz do mumifikacji ciał, znajdowano między innymi na powierzchni Morza Martwego. Gdy zasoby tej kopaliny zaczęły się kończyć, arabscy lekarze stwierdzili, że można ją z powodzeniem zastąpić nasączonymi asfaltem mumiami. Handel mumiami skończył się, gdy wyszło na jaw, że kupcy sami preparują swój towar z ciał bezdomnych i żebraków. W końcu Egipt nie był skarbcem bez dna. Nabywcy zaczęli podchodzić do "starożytności" z większą ostrożnością, zaś aptekarze, żeby nie być posądzonymi o oszustwo, "pulver mumiae", czyli proszek mumiowy, oznaczali informacją "prawdziwa mumia egipska". Niemniej jednak, jeszcze w XIX wieku egipski specyfik był dostępny w aptekach.
Te mumie, o których wspomina Lamparska, to jeden z efektów zainteresowania odkryciami archeologicznymi w rejonie Morza Śródziemnego, którymi bardziej oświecone warstwy społeczne interesowały się w Europie od dawna, ale zwłaszcza pod koniec XVIII, a już szczególnie w XIX wieku.
Egipska moda, czyli sfinksy
Ci, których było na to stać, gromadzili wówczas różnego rodzaju egipskie zabytki, przedmioty sztuki, pochodzące najczęściej z nielegalnego handlu. Świetnie w temat wprowadzi was nieodżałowany Staszek Borkowski, który w 1994 roku na naszych łamach tak opisywał te lata: - W l798 roku Napoleon Bonaparte zorganizował wyprawę militarną do Egiptu. Pod względem wojskowym wyprawa była kompletną klęską, ale widziana z perspektywy czasu, była naukowym odkryciem starożytnego Egiptu. Flota francuska nie tylko przewiozła do Afryki dwa tysiące armat. Przywiozła do Egiptu także stu pięćdziesięciu naukowców różnych specjalności. W skrzyniach znajdowała się cała biblioteka z dziełami dotyczącymi tego rejonu, jakie tylko można było znaleźć we Francji. Zabrano również potrzebny sprzęt pomiarowy, aparaturę potrzebną do badań. Wszyscy ci orientaliści, chemicy, mineralodzy, technicy, malarze, wzięli się z entuzjazmem do pracy, gdyż zdawali sobie sprawę z zadania, jakie mają do spełnienia. Szczególnie duże zasługi dla "odkrycia Egiptu" miał "genialny dyletant", czyli rysownik Denon. Ten niezwykły człowiek ołówkiem wprowadził Egipt do świadomości dziewiętnastowiecznej Europy. Trzymał się on tak pożytecznego dla nauki realizmu dawnych rytowników, którzy nie pomijali żadnego szczegółu, nic nie wiedzieli o impresjonizmie czy ekspresjonizmie. Rysunki Denona stanowiły materiał, na podstawie którego powstało fundamentalne dzieło "Opis Egiptu". Prace te oraz odczytanie pisma egipskiego przez Champoliona były wielkimi wydarzeniami, którymi pasjonowała się kulturalna Europa.
.jpg)
Sfinks w Arkadii koło Nieborowa
I tu zbliżamy się do naszych "eksponatów". Naszych, czyli znajdujących się w powiecie oławskim słynnych sfinksów z pałacu w Jakubowicach. One też powstały właśnie na fali ówczesnej mody na Egipt. Aby dokładniej zgłębić temat, oddajmy ponownie głos Staszkowi Borkowskiemu: - W rodzinie Schwarzów, a to oni byli właściciela pałacu w Jakubowicach, wychowywał się ich osierocony daleki krewny Wilhelm Belizeus. Dyskusja o Egipcie, sensacyjne wiadomości o odczytaniu hieroglifów, obelisk naśladujący wzory egipskie, sfinksy na tarasie zamku wywarły na wrażliwej chłopięcej psychice tak silne wrażenie, że postanowił z Egiptem związać swe życie. Jak postanowił, tak i zrobił. Zdobył odpowiednie wykształcenie i na 40 lat wyjechał do Egiptu. Był archeologiem i prowadził wykopaliska w różnych miejscach Egiptu. Między innymi przez sześć sezonów prowadził prace na dziedzińcu świątyń w Gizie, na wschód od piramidy Cheopsa. Był on również zapalonym zbieraczem, kolekcjonerem egipskich starożytności. Zabytków tych uzbierał i przywiózł tak dużo, że w 1911 roku, w swym rodzinnym mieście Hildesheim, zorganizował muzeum sztuki egipskiej. Część zabytków zgromadził również w zamku swych dawnych opiekunów, czyli właśnie w Jakubowicach. W kilku salach pałacu zorganizował pracownię, w której sam pisał. Z pracowni tej korzystali również wszyscy interesujący się kulturą starożytnego Egiptu. Zabytki egipskie prezentował Belizeus także w Oławie. Gdy 11 listopada 1924 roku, a więc niemal 100 lat temu) Oławskie Towarzystwo Sztuki i Wiedzy za jego pośrednictwem zaprosiła profesora Steldorfa z Lipska na odczyt o Egipcie, Belizeus pokazał licznym zainteresowanym oryginalną sztukę egipską.
.jpg)
Sfinksy w Jakubowicach. Od paru dni ten drugi już ma głowę na miejscu
Dziś nasze sfinksy czekają na ludzi, bo z pałacem niewiele się dzieje - jest własnością gminy Oława i wciąż nie ma dobrego pomysłu na jego wykorzystanie. Same sfinksy zaś na pewno warto zobaczyć - obiekt niby jest ogrodzony i chroniony, ale bez kłopotów można wejść do parku - rzeźby zdobią podjazd prowadzący z pałacowego tarasu nad parkowe stawy.
Światełko nadziei rozpaliła parę dni temu wicewójt Helena Masło, mówiąc że niedawna wystawa prac pod hasłem "Kolory, Tkaniny, Archeologia" - wspólny wernisaż artystów z trzech krajów - jest początkiem cyklu wydarzeń pod hasłem "spotkania i opowieści", które będą się odbywały w tegoroczne wakacje właśnie w jakubowickim pałacu. Ich celem jest nie tylko prezentacja lokalnych artystów, ale też ożywienie pałacu. Oby!
Piramidy
Nasze sfinksy to nie jest jedyny wytwór egipskiej mody, jaki w okolicy przetrwał do naszych czasów. Rożnów w powiecie kluczborskim (ok.70 km od Oławy) słynie z piramidy, a dokładniej z unikatowego grobowca w formie piramidy - jej budowę zakończono w 1780 roku - dla rodziny von Eben. Fryderyk von Eben und Brunnen, podążając za upowszechniającą się wówczas modą na starożytności egipskie, wystawił przy miejscowym kościele zachowany do dzisiaj nietypowy grobowiec rodzinny w formie piramidy. Można powiedzieć, że to miniatura egipskiej piramidy - jej cel był podobny. Właściciele zakładali - nie bez powodu - że specyficzna konstrukcja budowli sprawi, że ich ciała po śmierci ulegną mumifikacji. Wewnątrz znajduje się podziemna komora grobowa nakryta sklepieniami krzyżowymi. Podczas badań antropologicznych w 2005 roku zidentyfikowano w niej 28 osiem osób, w większości spokrewnionych, w tym 5 dzieci. Oprócz członków rodzin von Möhring i von Eben chowano tu do lat 30. XX w. kolejnych właścicieli majątku rożnowskiego. I faktycznie, dzięki odpowiedniej cyrkulacji powietrza, co zapewniają pary umieszczonych przeciwlegle okien, wiele zwłok uległo naturalnym procesom mumifikacji.
.jpg)
Piramida w Rożnowie
Piramida w Rożnowie jest jedną z najstarszych i najwyższych (niemal 8 metrów) tego typu budowli w Polsce. Zbudowana jest z cegły i kamienia, ma bryłę ściętego ostrosłupa na planie prostokąta o wymiarach 9,6 m na 6,6 m. Projekt piramidy przypisywany jest śląskiemu architektowi pochodzącemu z Wrocławia Carlowi Gotthardowi Lanhansowi, który zaprojektował m.in. Bramę Brandenburską w Berlinie.
Przez lata zabytek ten popadał w ruinę. Miejscowi nie szanowali go, urządzano w nim alkoholowe libacje, profanowano zwłoki. Dopiero całkiem niedawno, bo w 2020 roku, zakończona prace renowacyjne portalu wejściowego - bardzie ciekawego, bo nad wejściem jest symboliczny sarkofag z dwoma kartuszami herbowymi. Obecnie piramida rożnowska jest w bardzo dobrym stanie, wyremontowana, uzupełniono ubytki cegieł, wnętrze uporządkowano, a mumie zabezpieczono pod nadzorem wojewódzkiego konserwatora zabytków. Wejście do środka zabezpieczają masywne stalowe drzwi z grubym łańcuchem. Do środka można zajrzeć jedynie przez wąskie okienka i przy dobrym świetle ujrzeć trumny.
Z zewnątrz obiekt jest dostępny, praktycznie w centrum wsi, zaparkować można przy drewnianym pięknym kościółku.
Piramida w Rożnowie wiele ma wspólnego z inną, która znajduje się praktycznie na drugim krańcu Polski, bo na Mazurach, a dokładniej w Rapie. Obie były wielokrotnie plądrowane prze Sowietów podczas II wojny światowej, a potem przez miejscowych poszukiwaczy skarbów i innych atrakcji.
Choć ta historia rozgrywała się już całkiem daleko od Oławy, bo dwa kilometry przy granicy z Rosją, jest tak nasycona ciekawostkami i tajemnicami, że wartą ją wspomnieć.
.jpg)
Piramida w Rapie - zdjęcie sprzed remontu (fot. Zb. Jakubowicz)
Piramidę w Rapie zbudował baron Friderich von Fahrenheit, spokrewniony z Danielem Gabrielem Fahrenheitem, wynalazcą termometru rtęciowego i skali temperatur używanych w części krajów anglosaskich. Baron - jak wtedy mówiono - był najbogatszym człowiekiem Prus Wschodnich. Legendy głosiły, że nie opuszczając swoich majątków mógł dotrzeć z rodzinnego pałacu wprost do Królewca. Kiedy więc jego trzyletnia córeczka Ninette zmarła na szkarlatynę, postanowił kupić nieśmiertelność. Nie dosłownie - zbudował piramidę na wzór tej Cheopsa, aby ciało dziewczynki uległo mumifikacji i przetrwało na wieki. Dlaczego dla upamiętnienia dziecka wybrał akurat piramidę? Baron bywał w wielu znanych miejscach Europy. Zamiłowanie do podróży spowodowało, że z wypraw zwoził cenne dzieła sztuki, w tym tam znanych twórców jak Tycjan, Rafael, Leonardo da Vinci czy Rubens. W Paryżu von Fahrenheit zetknął się z pozostałościami starożytnego Egiptu. Zafascynowany nimi rozpoczął gromadzenie kolekcji podobnych przedmiotów. I właśnie z tej fascynacji zrodził się pomysł, aby po śmierci córeczki postawić piramidę na wzór tych w Gizie.
_1.jpg)
Wnętrze piramidy w Rapie, fot. Zb. Jakubowicz
Atmosfera tamtych czasów wraz z klimatem tajemniczej piramidy spowodowała powstanie mnóstwa legend, dotyczących tego miejsca. Podobno tam właśnie z wnętrza ziemi wydobywa się potężna energia, a promieniowanie sprawia, że wokół giną drobne żyjątka. Miejscowi zaczęli nawet mówić o klątwie Fahrenheitów. Ponoć gdy tajemnicza choroba zaczęła gnębić zwierzęta okolicznej ludność, winą za to obarczono właśnie ten ród. Opowiadano, że w nocy powstają z grobu, wędrują po okolicy i wysysają z bydła krew. Wtedy zmumifikowanym ciałom w piramidzie poobcinano głowy i... choroba ustała. Prawda jest taka, że ciała w piramidzie faktycznie kiedyś okaleczono, ale jak i dlaczego - tego nie wiemy. Krążyły także legendy o tym, że każdy, kto ośmielał się wejść do grobowca, umierał potem w męczarniach, a powodem była tajemnicza substancja, obecna w zmumifikowanych zwłokach.
To nie koniec wszystkich historii, jakie wciąż opowiadane są w Rapie, ale na dziś już wystarczy - kto chce więcej, niech podczas wakacji na Mazurach wdepnie w te ciekawe okolice. Nie pożałuje.
Napisz komentarz
Komentarze