Mieliśmy na igrzyskach olimpijskich boksera, ciężarowców, siatkarza i nasz żeński rodzynek - Marietę Gotfryd. Co ciekawe, mimo że Moto-Jelcz Oława był jednym z najlepszych klubów w dziejach polskiego kolarstwa, to na olimpiadę pojechał tylko Zdzisław Wrona. Mało kto jednak wie, że sportowców z tego klubu mogło i powinno być więcej
Trwają igrzyska w Londynie, dla niektórych zawodników to jedyna szansa w życiu na największy sukces. Cztery lata temu słyszeliśmy wezwania, by bojkotować igrzyska w Chinach. Historia Andrzeja Serediuka i Bogumiła Woszczyny - kolarzy Moto-Jelcza Oława, pokazuje, jak łatwo szafować wielkimi hasłami politycznymi, jednocześnie niszcząc sportowe marzenia i lata ciężkiej pracy.
Najpierw była Moskwa
Kiedy w 1980 roku świat zachodni zbojkotował olimpiadę w Moskwie, sportowcy z krajów socjalistycznych z lękiem spoglądali w przyszłość. - Nie ma co ukrywać, między sobą rozmawialiśmy, że Rosjanie będą chcieli się zrewanżować bojkotem igrzysk w Los Angeles - mówi Bogumił Woszczyna, członek szerokiej kadry olimpijskiej w kolarstwie torowym. - Mimo wszystko wydawało nam się jednak, że nie będą z tym czekać do ostatniej chwili.
Woszczyna - kolarz Moto-Jelcza Oława, miał startować w torowym wyścigu drużynowym na dochodzenie, na dystansie 4 km. Woszczyna razem z kolegami nie był typowany do medali, ale w Andrzeju Serediuku wielu upatrywało czarnego konia polskiej ekipy. Rok po brązowym medalu na mistrzostwach świata w Szwajcarii, Serediuk był w gronie faworytów, a Polska drużyna z Lechem Piaseckim i Andrzejem Mierzejewskim była jedną z najsilniejszych na świecie. - Oglądaliśmy trasę olimpijską w Los Angeles i wiem, że miałbym tam szansę na medal - wspomina Andrzej Serediuk. - Oczywiście, mieliśmy silna ekipę i nie wiadomo, kto byłby naszym liderem, ale to była trasa, na której mógłbym powalczyć.
Ameryka wita i sceny jak z "Misia"
Kiedy w gabinetach politycznych toczyła się dyskusja w sprawie bojkotu igrzysk w USA, nasi kolarze ciężko pracowali, by na ten wyjazd zasłużyć. Woszczyna wspomina obóz przedolimpijski w amerykańskim Colorado Springs: - Zaprosił nas tam Edie Borysewicz, późniejszy trener wielkiego Lance`a Armstronga. Oglądaliśmy Stany i nie ma co ukrywać, po prostu je chłonęliśmy. Dla nas, znających szarą peerelowską rzeczywistość początku lat osiemdziesiątych, przeskok był ogromny. Do tego stopnia, że zastanawiałem się, czy tam nie zostać na stałe. Zadecydowała troska o najbliższych, pozostawionych w kraju, i właśnie bliskość igrzysk. Dla każdego sportowca to przecież największy doping do pracy. - Im bliżej było do igrzysk, tym bardziej wierzyliśmy, że pojedziemy - opowiada Serediuk. - Skoro inwestowano w nas tyle pieniędzy, skoro byliśmy już po przymiarkach olimpijskich garniturów, to wydawało się, że jesteśmy już niemal w samolocie.
Oprócz formy sportowej, szlifowano także morale sportowców. Niemal na każdym obozie sportowym odbywały się wieczorem pogadanki działaczy partyjnych, o zgniłym kapitalizmie i fatalnej kondycji gospodarczej Stanów Zjednoczonych. Przypominało to dialogi z kultowego filmu "Miś": - Jedziecie do kraju kapitalistycznego, który być może i ma tam jakieś swoje plusy, chodzi jednak o to, by te plusy nie przesłoniły wam minusów.
- Właśnie tak wyglądał prawie każdy wieczór na zgrupowaniu w Zakopanem - słuchaliśmy tego, przysypiając po ciężkich treningach - wspomina Woszczyna.
Decyzja i "wielkie niebezpieczeństwo"
Pierwsze miesiące 1984 roku coraz bardziej niepokoiły. Trwały ogromne wysiłki Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, by nie dopuścić do trzeciego z kolei wielkiego bojkotu igrzysk. Była nadzieja, że skoro igrzyska zimowe w Sarajewie odbyły się bez przeszkód, to może uda się i w Los Angeles. Kolejne, już ostatnie przymiarki, odbiór strojów olimpijskich. Polska ekipa miała się prezentować w pięknych niebiesko-białych garniturach i gustownych kapeluszach, nawiązujących stylem do kowbojskich, w kraju gospodarza igrzysk. Z drugiej strony pojawiały się coraz częściej sygnały o bojkocie. 7 maja ZSRR oficjalnie potwierdził:
"sytuacja, jaka zapanowała w USA, nie pozwala radzieckim sportowcom na wzięcie udziału w igrzyskach". Polska i Węgry zwlekały z poparciem bojkotu, a nasi sportowcy wciąż jeszcze żyli nadzieją na start. Klamka zapadła 17 maja. - Tuż przed wylotem do USA, już w Warszawie, zebrał nas trener i przekazał informację, że nie lecimy - mówi Serediuk. - To była moja jedyna, a jak się okazało, ostatnia szansa w życiu na udział w olimpiadzie. Byłem brązowym medalistą mistrzostw świata, byłem w formie. Wiem, co teraz czuje Maja Włoszczowska, która z powodu kontuzji musiała się wycofać ze startu w Londynie, prawie w przeddzień igrzysk. Cztery lata w sporcie to szmat czasu, ja po prostu już nie dotrwałem do następnych igrzysk, w Seulu.
Polski Komitet Olimpijski w oficjalnym stanowisku stwierdził: "W USA prowadzona jest kampania propagandowa, mająca na celu doprowadzenie do wycofania się krajów socjalistycznych z udziału w igrzyskach. Pobyt sportowców ma być wykorzystany do szeregu akcji dywersyjnych". - To była oczywista bzdura - mówi Woszczyna. - Rok wcześniej, na próbie przedolimpijskiej spotykaliśmy się z przedstawicielami polonii amerykańskiej, którzy już nie mogli się doczekać naszej ekipy. Niestety, z powodów politycznych nie było im to dane. Igrzyska zbojkotowało 17 państw bloku socjalistycznego. Co ciekawe, reprezentacje Rumunii i Jugosławii nie przyłączyły się do radzieckiego bojkotu i na olimpiadę pojechały. Nie spotkały ich za to żadne polityczne represje.
Coś pękło, coś się skończyło
Państwa socjalistyczne, które zbojkotowały olimpiadę w Los Angeles, dały swoim reprezentantom namiastkę igrzysk, w postaci cyklu międzynarodowych zawodów sportowych
"Przyjaźń 84". Serediuk i Woszczyna nie wzięli w nich udziału. - Byliśmy wściekli z powodu bojkotu, więc nie było mowy o starcie w tzw. olimpiadzie pocieszenia - mówi Serediuk, który ścigał się potem z sukcesami w kolarstwie amatorskim, a w 1989 roku został zawodnikiem pierwszej polskiej zawodowej grupy "Exbud" Kielce.
Inaczej potoczyły się losy jego kolegi z klubu. - Po prostu miałem już dosyć - wspomina Woszczyna, który jeszcze w roku olimpijskim, razem z Serediukiem, został wicemistrzem Polski w jeździe parami. - Igrzyska w Seulu były tak daleko, a ja byłem tak rozgoryczony, że przeniosłem się z kolarstwa torowego na szosowe, a po kilku latach zostałem z rodziną na zachodzie. Po tych amerykańskich igrzyskach, które mi zabrano, już nic nie było takie samo.
Bez happy endu?
Obaj kolarze z Jelcza-Laskowic byli wielokrotnymi medalistami mistrzostw Polski, reprezentowali nasz kraj na mistrzostwach świata i mieli już przymierzone stroje olimpijskie, jednak na olimpiadzie nie startowali. Nie przegrali z kontuzją, ani z innymi rywalami, tylko z wielką polityką. Z perspektywy czasu można zapytać, czy możliwe jest w ogóle oddzielenie sportu od polityki, skoro ostatnie wydarzenia pokazują, że zawsze znajdą się ludzie gotowi wykorzystać sportowców do własnych celów. Lekcja z Los Angeles udowadnia, że tak. Były to jak dotąd ostatnie zbojkotowane igrzyska.
Cztery lata później startował na olimpiadzie w Seulu kolarz Moto-Jelcza Oława. W wyścigu szosowym ze startu wspólnego ścigał się Zdzisław Wrona, zajął 17. miejsce. Miał więcej szczęścia niż klubowi koledzy? Pewnie tak, ale przede wszystkim świat wyciągnął wnioski z bojkotu igrzysk w Moskwie i Los Angeles - zrozumiał, że szlachetność olimpijskich ideałów można bardzo łatwo przekreślić w imię politycznych celów. Jest to lekcja, która wciąż pozostaje aktualna...
Łukasz Dudkowski
redakacja@gazeta.olawa.pl
Fot.: archiwum „GP-WO”
Napisz komentarz
Komentarze