Pamiętam drewniany parterowy budyneczek na górce, coś w rodzaju większej altany, nadmiernie obwieszonej wykonanymi przez kowala przedmiotami - mnóstwo podków, tworzących obrys ścian, jakieś ornamenty, przesadnie powyginane okucia drzwi. Przez wejściem mnóstwo wszelkiego rodzaju żelastwa, resztki po wykonanych pracach, fragmenty ogrodzeń, pręty.

Kuźnia przy ul. Cichej w latach 80. Przy drzwiach z oryginalnymi okuciami widać wielką podkowę z napisem "Wesołych Świąt", fot. arch. rodzinne

Przed kuźnią na Górce Kowala. Pan Józef lubił się fotografować ze swoimi pracami, fot. arch. rodzinne
Działała praktycznie do końca życia kowala. Początkowo nawet pełną parą, bo w okolicy było dużo koni, więc i robota była. Jak to wyglądało, opisuje Marek Mąkowski: - Przyjeżdżał rolnik czy wozak, bo u nas węgiel wtedy woziło się furmanką. Wcześniej trzeba się było umówić, jak dzisiaj do fryzjera. Ojciec widząc konia już z daleka widział, że to będzie np. podkowa trójka. To średni rozmiar. Piątka czy szóstka to już były podkowy duże, dla koni pociągowych. Ojciec zawsze sam to musiał stwierdzić. Wtedy zapadała decyzja, co robimy, ile kopyt, no i odczepiało się konia od wozu, a przyczepiało do specjalnego słupka. W kuźni podkowy wisiały takie, jak się je w sklepie kupowało, czyli odkuwki, albo te, które się samemu robiło. Brało się je i dostosowywało na miarę, konkretną podkowę do konkretnego konia.
Ogień palił się cały czas, dawniej był miech, poruszany mięśniami, ale synowie nie pamiętają tego. Za ich czasów już był elektryczny wiatrak, a paliło się koksem, który dawał wysoką temperaturę.
- To ja musiałem rozpalać i trzymać ogień, potem czyścić palenisko - wspomina Marek. - Ojciec powoli przymierzał podkowę do konia, a był dokładny. Byli tacy kowale, co najpierw wiercili w kopytach dziury na ufnale, czyli specjalne gwoździe, ale jak się je wywierciło, to słabo trzymało.
Ufnal to specjalny gwóźdź, który ma przekrój zbliżony do kwadratowego na całej swojej długości. Przekrój ufnala, największy przy łbie, zmniejsza się stopniowo, aż do utworzenia ostrza, potrzebnego do przebicia końskiego kopyta.
- Gdy było źle zrobione, koń wyjeżdżał z kuźni i zaraz podkowa mu latała - opowiada Marek Mąkowski. - Dlatego u nas specjalnie na gorąco przebijakiem pod wymiar robiło się otwór, a jak się wbijało ufnala, to on zaciągał, wszystko dopasowane się robiło i trzymało. Dużo zależało od konia. Jak był grzeczny i dawał sobie podnieść nogę, to wszystko trwało godzinę-dwie.

1982 - Józef Mąkowski przy pracy, fot. arch. rodzinne
Przy dużym ruchu dziennie można było i ze cztery konie podkuć. Czasem jednak, gdy koń był narowisty, uwiązanie go do słupka nie wystarczało. Wtedy trzeba było zabierać zwierzę na lecznicę weterynaryjną naprzeciw kościółka św. Józefa przy ulicy Przyjaciół Żołnierza Polskiego (obecnie to ul. ks. Jana Janowskiego). Tam mieli specjalne klatki dla niespokojnych zwierząt. Dopiero unieruchomione zwierzę dało się podkuć, co mogło trwać nieraz i cały dzień.
Bywały jednak i mniej typowe sposoby na narowiste konie. Niektóre wspominał Józef: - Ja go chcę kuć, a gospodarz mówi "poczekaj pan" i wyciąga ze słomy na wozie takie proste, chłopskie skrzypki, i zaczyna grać. Teraz kuj! Koń stał jak zasłuchany, a ja go okułem. A jednego zza Odry to koń musiał mieć na głowie koc albo kufajkę i dopiero wtedy dał się okuć. O, takie konie się spotykało!
Gdy kowal poszedł na emeryturę, zawiesił działalność, ale kuźnia wciąż pracowała. Już nie na potrzeby koni, których było coraz mniej, tylko bardziej artystycznie, bo takie ciągotki Józef miał zawsze.

1982 - na Górce Kowala praca wre. Z prawej Józef Mąkowski, fot. arch. rodzinne
- Rozpalał sobie ogień i klepał tam jakiś mieczyk, jakąś szabelkę - mówi syn. Bardzo szybko wszyscy w okolicy wiedzieli, że mistrz kowalski może wykuć ze stali wszystko. Okucia do drzwi, zamki, krzyże do kościołów, halabardy, miecze, szable, kraty, a nawet żyrandole.
- Jak się wchodzi do urzędu miejskiego po schodach, to zaraz za wejściem są kraty zrobione przez ojca, jest nawet wizytówka - opowiada Marek. - Czasem jak z kimś idę, to pokazuję i chwalę się. Patrz, mówię, to ojciec robił.
Głębiej, w pomieszczeniach na parterze, gdzie kiedyś działał klub "U Jakuba", jeszcze w latach 90. wisiały wielkie żyrandole wykonane przez Mąkowskiego. Dziś, po paru remontach, nikt już nie wie, gdzie się podziały. Czy spod ręki słynnego kowala wyszły też żyrandole w Sali Rycerskiej, najbardziej reprezentacyjnym oławskim pomieszczeniu? Wielu tak przypuszcza, nikt nie potwierdza, choć sam Mąkowski w księdze pamiątkowej chwali się, że jego najsłynniejsze dzieło to „w Zamku Piastowskim, w Sali Rycerskiej”, czyli chyba jednak robił te żyrandole.
W kościele pw. NMP Matki Pocieszenia ołtarz z cudownym obrazem przywiezionym z Witkowa na Kresach oddzielają od wiernych kraty autorstwa Mąkowskiego. To wiemy na pewno. - Nawet ksiądz Kutrowski potem z ambony dziękował, bo Mąkowski ani złotówki za to nie wziął, a robił z własnego materiału - wspomina Władysława Trymbułowska, teściowa wnuczki Józefa.
Generalnie rodzina zapamiętała, że rzadko za cokolwiek artystycznego brał pieniądze. Już prędzej podarował, gdy ktoś bardzo prosił.
Przy budynku, gdzie kiedyś mieściła się siedziba Cechu Rzemiosł Różnych, bramę też wykonał oławski kowal-artysta. - Myśmy to razem robili - wspomina Marek Mąkowski, ale wszyscy synowie kowala potrafili pracować w kuźni i często ojcu pomagali.
W kaplicy cmentarnej przy ul. Zwierzynieckiej zmarli leżą pod żyrandolami, które także wyszły z rąk mistrza Mąkowskiego.

W kaplicy cmentarnej przy ul. Zwierzynieckiej w Oławie do dziś wiszą żyrandole wykonane przez pana Józefa, fot. Jerzy Kamiński
Kiedyś Józef wygiął sobie wielką podkowę z metalu z wpisanymi życzeniami "Wesołych Świąt". Wisiała na drewnianej ścianie kuźni. - Jest teraz w Godzikowicach, moja mama zawsze ją wiesza na święta - mówi wnuczka Magdalena. Rodzina pamięta też o dwóch charakterystycznych lampach z kogucikami - jedna stała w oławskiej powiatowej komendzie policji, druga w wojewódzkiej. Najsłynniejsze okazały się jednak rekwizyty do dwóch filmów "Przyłbice i kaptury" oraz "Jeździec na siwym koniu". W sprawie tego pierwszego filmu zachowało się nawet zamówienie z Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, w których proszą o wykonanie "elementów dekoracyjnych z metalu (rekwizyty) według podanych projektów". Niestety, rysunki się nie zachowały, nie wiemy więc, czy mistrz wykuwał szable czy zbroje. Na pewno, jak przechowała pamięć syna, ojciec zrobił do filmu okucia do drzwi, zawiasy, wielki pęk zamkowych kluczy na metalowym kółku, oraz żelazne kule najeżone kolcami, wykorzystywane w broni dla piechoty.
Kto go raz zobaczył, zapamiętywał, bo kowal przez pół życia nosił długie białe rozpuszczone włosy. Gdy szedł w pochodzie pierwszomajowym w garniturze, na który spływały włosy, sięgające wielu odznaczeń w klapach marynarki - musiał rzucać się w oczy. Podobnie było, gdy jeździł po Oławie motorynką - z rozwianą grzywą białych włosów wyglądał co najmniej ekstrawagancko. Nie dało się nie zauważyć. Pamiętajmy, że to był PRL, a Józef Mąkowski jako działacz i społecznik, szanowana postać, odznaczana, zapraszany był na wiele oficjalnych spotkań. Piękny garnitur, dziesiątki błyszczących odznaczeń, które najwyraźniej uwielbiał, i te długie białe włosy. Usprawiedliwiać go mogło tylko to, że był i czuł się artystą. Można było wybaczyć nietuzinkową jak na starszego pana fryzurę, bo przecież takie włosy wtedy raczej nie były powszechnie akceptowalne.
- No nie - potwierdza syn. - Pamiętam, że mama zawsze płukała mu te włosy piwem, bo nie było odpowiednich szamponów.

Józef Mąkowski przed kuźnią przy Cichej - z bronią białą, którą własnoręcznie wykonał, fot. arch. rodzinne
Co ciekawe, za młodu, czyli jeszcze w latach 50., Józef wcale nie miał takich włosów, tylko ciemne, niemal czarne i krótkie. Owszem, kędzierzawe, ale nie za długie. Takie przynajmniej są na zdjęciach legitymacyjnych z tamtego okresu. Może zasłużył sobie na dłuższe dopiero wtedy, kiedy uznał, że już nie jest tylko kowalem, a bardziej artystą?
- Na pewno chciał się w ten sposób wyróżniać - potwierdza syn. - Każdy się za nim oglądał, a tata lubił sobie te włosy poprawiać. Raczej ich nie wiązał. Do końca życia był to jego znak rozpoznawczy
W domowym archiwum jest sporo zdjęć Józefa Mąkowskiego. Wyraźnie lubił się fotografować. Często pozował z wykonanymi przez siebie przedmiotami. Ale na większości to jednak te długie białe włosy ściągają wzrok patrzącego.
- Do partii nigdy nie należał - mówi syn, mając na myśli PZPR. - On się do tego nigdy nie pisał, choć udzielał się społecznie w cechu rzemiosł, w komisjach wyborczych pracował. Ludzie mieli do niego zaufanie.
Aby jednak wtedy w ogóle działać, gdzieś trzeba było się zapisać. W 1962 roku zapisał się więc do Stronnictwa Demokratycznego - partii satelickiej najpierw PPR, a potem PZPR. Jako członek SD działał w strukturach Frontu Jedności Narodu, instytucji społeczno-politycznej podporządkowanej PZPR i realizującej jej cele polityczne. Mąkowski musiał się wyróżniać, bo jako członek FJN był mężem zaufania w wyborach, a w 1977 roku otrzymał odznakę Zasłużony Działacz Frontu Jedności Narodowej. Tych odznaczeń miał zresztą mnóstwo, w tym Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, medal "Za udział w wojnie obronnej 1939", Krzyż Partyzancki, srebrną odznakę "Zasłużony dla Dolnego Śląska", odznaki rzemieślnicze. Działał w wielu organizacjach. Był członkiem Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej, Polskiego Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawczego, stowarzyszeń branżowych, np. Cechu Rzemiosł Różnych czy Związku Zawodowego Pracowników Budownictwa, Ceramiki i Pokrewnych Zawodów w Polsce. Słowem, żył w powojennej Polsce pełnią sił, akceptował jej reguły, angażował się w życie społeczne.

To pozowane zdjęcie w muzeum kowala dużo o nim mówi, fot. arch. rodzinne
To jego władze wyznaczyły jako jednego z paru obywateli, o których telewizja zrobiła reportaże, pokazujące miasto w teleturnieju Oława-Szczecinek.
- Było całe grono decydujące o tym, m.in. sekretarz Sokołowski, przewodniczący Rady Mykietyn... - wspomina ówczesny naczelnik Michał Wąsiewicz, który też był w tej grupie. - Chodziło o jakieś charakterystyczne twarze. Mąkowski to jeden z pierwszych osadników, coś pamiętał z tych pierwszych powojennych lat, on tutaj zagospodarowywał, no i te starocie, które zbierał. Pasował, żeby opowiedzieć o Oławie. Pamiętam go, byłem nawet u niego. To jedyny kowal, który się tak udzielał, fajny człowiek, któremu się podobało żelazo. Był jeszcze drugi oławski kowal Kujawski, miał kuźnię na rogu Kutrowskiego i Lipowej. Ale z nim były jakieś problemy. A ten Mąkowski pasował nam do obrazu Oławy, który chcieliśmy pokazać.
Jak kowal przyjął zmiany po 1989 roku?
Napisz komentarz
Komentarze