Uczennice i uczniowie byli również zobowiązani do pełnienia dyżurów w kuchni i w swoich salach, ogrzewanych piecami kaflowymi. Osoba pełniąca dyżur przynosiła węgiel z piwnicy i pilnowała ognia w piecu. Do dyżurnych należało również sprzątanie sal, bo sprzątaczek nie było.
"Nauka własna", prace fizyczne, wspólne oglądanie teatru telewizji oraz zabawy, w sumie dawały coś, co można nazwać wychowaniem wielosektorowym. Miało ono na celu kształtowanie właściwych portretów charakterologicznych poszczególnych wychowanków - właściwych, mimo że zróżnicowanych.
Dlaczego wspomnienia?
1 września 1959 "zostałem wyrwany" z rodzinnego domu, do oławskiego ogólniaka i związanego z nim internatu. Wówczas miałem 13 lat i bardzo zazdrościłem dzieciom profesorów, zamieszkałych w internacie, m.in. Mirce Fiedeniównej. Te dzieci miały rodzeństwo oraz rodziców na wyciągnięcie ręki. Na początku trudno było mi się znaleźć w nowej rzeczywistości. Jednak dość szybko adaptowałem się do nowego otoczenia i innych warunków życia. Sądzę, że działo się tak dzięki szczególnemu charakterowi bursy, kreowanemu przez mądrych wychowawców, a także przez ich wychowanków, którzy nie chcieli być głupcami, a za anielską aureolą specjalnie nie tęsknili.
Do wspomnień przede wszystkim skłoniło mnie odejście Mirosławy Trybulskiej, córki mojego polonisty, Leonarda Fiedenia, oraz żony Krzyśka Trybulskiego, kolegi redakcyjnego. Przypomniały mi się dawne zdarzenia i przeżycia, związane z osobami, o które "ocierałem się" w internacie. Dość długo zabierałem się do przypomnienia tamtych lat. Szukałem jakiegoś podsumowania.
Pomógł mi Jan Himilsbach, z zaświatów. Podobno dwa dni po pogrzebie Zdzisława Maklakiewicza, zadzwonił do jego matki:
- Zdzisiek jest?
- Ależ panie Janku - przecież pan wie, że Zdzisiek umarł.
- Wiem, ale mi się w to wierzyć nie chce...
Napisz komentarz
Komentarze