Radny Rady Miejskiej w Oławie Albert Zieliński na swoim profilu w mediach społecznościowych poinformował, że burmistrz Oławy bez przetargu przyznał lokal spółce, której współwłaścicielem jest mąż urzędniczki. Chodzi o część lokalu przy placu Józefa Piłsudskiego, gdzie kiedyś mieściły się Delikatesy. Zieliński stwierdza, że dzięki temu wynajmujący lokal uniknął postępowania przetargowego, a także jednorazowej opłaty występującej w takim postępowaniu. Tymczasem - jak pisze na swoim profilu radny - burmistrz był zobowiązany ogłosić przetarg, a przy braku chętnych - kolejny. Doszło więc jego zdaniem do naruszenia art. 37 pkt 4 ustawy o gospodarce nieruchomościami i uchwały Rady Miejskiej "w sprawie zasad zarządu przez burmistrza lokalami użytkowymi będącymi w zasobach komunalnych oraz ustalenia stawek czynszu za te lokale." Radny zwraca też uwagę, że lokal, który znajduje się tuż obok, miasto wynajęło w przetargu, a podmiot wygrywający zapłacił 5 300 zł "za klucze", czyli zaoferował najwyższą jednorazową wpłatę do budżetu miasta.
Był jeden, są dwa
Istniejące dziś dwa lokale użytkowe przy pl. J. Piłsudskiego 1/1u/a i 1/1u/b w Oławie tworzył wcześniej jeden lokal o powierzchni 338,3 mkw. Jego właścicielem było i jest miasto Oława. Przez lata funkcjonowały tam Delikatesy. W sierpniu 2015 roku właściciel sklepu zrezygnował z dalszej dzierżawy i oddał lokal miastu.
- Zapadła decyzja, że nadal będzie wynajmowany, więc 4 września 2015 roku miasto ogłosiło pierwszy przetarg "o klucze" - wyjaśnia wiceburmistrz Andrzej Mikoda. - Zgodnie z przepisami ogłoszenie o przetargu na wynajem zamieszczono jak zawsze na stronie Urzędu Miejskiego, ale też w lokalnej gazecie. Cena wywoławcza to 3 540 zł. Do przetargu nikt jednak nie przystąpił. 2 października ogłoszono więc drugi przetarg, proponując o 20% niższą cenę, czyli 2 832 zł. W tym przetargu też nie złożono ani jednej oferty. W związku z brakiem zainteresowania, komisja przetargowa zadecydowała o przeznaczeniu lokalu na wynajem na wniosek zainteresowanego.
Jeszcze w październiku, ale już po przetargu, do miasta wpłynęły dwa zapytania o wynajem tego lokalu. Jedno na sklep spożywczy, drugie - na sklep meblowy.
- Było też kilka telefonów w tej sprawie - dodaje wiceburmistrz. - Większość pytała jednak o możliwość zakupu lokalu albo najmu jakiejś części, bo był dla nich za duży. Wymagał też dostosowania i remontu. Miasto nie było jednak zainteresowane sprzedażą, ale że jakieś zainteresowanie lokalem było, ogłosiliśmy trzeci przetarg na wynajem, tym razem ofertowy, czyli potencjalni najemcy mieli złożyć swoje propozycje, a miasto wybrać z nich najkorzystniejszą. Propozycje można było składać do 18 grudnia 2015. Ten przetarg też jednak nie doszedł do skutku. Nikt ostatecznie nie złożył oferty.
Lokal stał więc pusty do połowy maja 2016 roku. 18 maja miasto użyczyło go fundacji "Krok po Kroku" z przeznaczeniem na świetlicę dla osób niepełnosprawnych. Fundacja nie uzyskała jednak stosownych pozwoleń na przebudowę lokalu dla własnych potrzeb (lokal mieści się na parterze mieszkalnego budynku należącego do wspólnoty, a proponowane zmiany nie były zgodne z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego). 31 października 2017 roku Fundacja rozwiązała zawartą z miastem umowę użyczenia.
- Przez cały ten okres (2,5 roku) lokal stał pusty - mówi Andrzej Mikoda. - W tym czasie zainteresowanie lokalami użytkowymi, a zwłaszcza tak dużymi było słabe i trudno było znaleźć najemców. W listopadzie 2017 zapytanie o możliwość dzierżawy, ale także tylko połowy lokalu, złożyła firma HUBU. Zaproponowała także, że na własny koszt i we własnym zakresie przegotuje dokumentację oraz przeprowadzi proces podziału lokalu - na co burmistrz wyraził zgodę. Zgodnie z tą propozycją firma przeprowadziła cały proces podziałowy, przygotowała dokumentację i uzyskała pozwolenie na budowę. 31 stycznia 2018 przedłożyła koncepcję podziału lokalu na dwa odrębne, o pow. 171 mkw i 159 mkw. Wyraziła zainteresowane większym lokalem. W konsekwencji podjętych działań zawarto z nią umowę najmu.
Koszty, jakie poniosła firma na przeprowadzenie procesu administracyjnego i budowlanego podziału powierzchni, to 25 tys. zł. Oprócz tego za własne środki wymienili okna w obu lokalach i postawili ścianę działową, przeprowadzili też remont na powierzchni, którą wynajmują.
- Koszty podziału, które poniosła firma, są bezzwrotne, czyli miasto nie odda im wydanych na ten cel 25 tys. zł - tłumaczy wiceburmistrz. - Tak jak w przypadku innych najemców, którzy wykonują remonty w należących do miasta lokalach, istnieje możliwość zwrotu części poniesionych nakładów finansowych na remont, dotyczy to głównie elementów konstrukcyjnych i części instalacji. Kwota ta jest odliczana najemcom z czynszu, czyli przez jakiś czas płacą niższą stawkę za czynsz niż ta określona w zarządzeniu burmistrza.
Wiceburmistrz potwierdza, że na ten większy lokal, który wynajmuje spółka HUBU, nie było przetargu, bo burmistrz przyjął ofertę firmy, która od początku do końca na własny koszt dokonała podziału powierzchni, dzięki czemu powstały dwa odrębne lokale, a miasto nie wydało na to ani złotówki. Dlaczego i na jakiej podstawie burmistrz zgodził się na coś takiego?
- Zgodnie z zasadami gospodarowania mieniem komunalnym oraz uchwałą RM (X/69/2011 z 30.06.2011 r.) przeprowadzone zostały procedury przetargowe na wynajęcie lokalu, ale działania te nie przyniosły zamierzonego skutku - tłumaczy Andrzej Mikoda. - Kolejnym etapem postępowania był przetarg ofertowy też bez rozstrzygnięcia. Lokal stał pusty, więc ostatecznie przyjęto ofertę HUBU. Miasto nie chciało robić podziału lokalu na własny koszt, ponieważ wiązało się to z dużymi nakładami i żmudnym procesem. Dzięki rozwiązaniu, które zaproponowała firma, i na które przystał burmistrz, bez ponoszenia kosztów miasto zyskało dwa oddzielne lokale. Wcześniej przez 2,5 roku powierzchnia stała pusta i zamiast zarabiać generowała koszty, bo nie było chętnych na wynajem. Teraz oba lokale są wynajmowane i co miesiąc samorząd na tym zarabia. Gdyby radny przejrzał wszystkie dokumenty dotyczące tego lokalu jeszcze przed podziałem, wiedziałby, że wcześniej przetargi były organizowane, i to nawet nie jeden, a trzy, oraz to, dlaczego ostatecznie doszło do podziału powierzchni i na jakich zasadach. Tymczasem kilka razy umawiał się na spotkania, by przejrzeć całą dokumentację związaną z tym lokalem, i za każdym razem przekładał termin, więc ostatecznie ich nie przejrzał (stan na 4 sierpnia - red.). Około 1,5 tygodnia temu poprosił o wyznaczenie kolejnego terminu. Tym razem ma przyjść 7 sierpnia.
Radny Zieliński twierdzi, że to nieprawda, a jego informacje oparte są na dokumentach.
- Poprosiłem o przesłanie mi dokumentów dotyczących przetargu oraz wynajmu lokalu przy Placu J. Piłsudskiego 1/1u/b i 1/1u/a i je otrzymałem z adnotacją, że są to "wszystkie żądane dokumenty". Oznacza to, że urząd oficjalnie przyznaje, że dokumentów przetargowych na lokal, który wynajmuje spółka męża urzędniczki, nie ma. Po otrzymaniu dokumentacji zwróciłem się z wnioskiem o wyznaczenie w ciągu 14 dni terminu, bym mógł zapoznać się z wszystkimi pozostałymi dokumentami. Nie wyznaczono mi tego terminu.
Co innego mówi wiceburmistrz. Zapewnia, że wysłano do radnego mail z odpowiedzią 28 lipca i wyznaczono mu datę spotkania na 7 sierpnia, ale tym razem radny też nie przyszedł.
8 sierpnia Zieliński przysłał do urzędu mail z informację, że dopiero dzisiaj (czyli 8 sierpnia) odczytał wiadomość, więc prosi o wyznaczenie kolejnej daty.
Jakim prawem? - pyta radny
Radny Zieliński nie wycofuje się z tego, co napisał w mediach społecznościowych. Według niego organizowane w 2015 roku przetargi nie mają nic wspólnego z wynajmem obecnie istniejących lokali. Wtedy to był jeden lokal o powierzchni pond 330 mkw i na ten lokal były organizowane przetargi. Gdy lokal podzielono, powstały dwa oddzielne pomieszczenia. Chcąc je wynająć, na każdy z nich burmistrz powinien ogłosić przetarg. Tymczasem ogłosił tylko na jeden i wynajmuje go osoba, która ten przetarg wygrała. W tym przypadku wszystko więc odbyło się zgodnie z prawem. Drugi lokal natomiast przekazano firmie bez przetargu.
- Jakim prawem? - pyta retorycznie radny. - Są przepisy, które jasno określają, co miasto musi zrobić, by wynająć należący do niego lokal, a burmistrz ma postępować zgodnie z tymi przepisami i nie podlega to żadnej dyskusji. Jak słyszę od pani, że ktoś komuś coś obiecał w związku z tym lokalem, to niech burmistrz poda podstawę prawną legalności takich działań. Jakim prawem na jeden lokal organizuje przetarg, a drugi oddaje bez przetargu? To tak, jakbym ja wybrał sobie lokal należący do miasta, podzielił go tak, jak mi pasuje, zrobił remont na swoje potrzeby, a następnie miasto przekazałoby mi go bez przetargu, bez płacenia wadium i jeszcze np. obniżyło cenę za czynsz ze względu na poniesione koszty remontu. Myślę, że niejeden by tak chciał. Według mnie doszło do naruszenia prawa. To kolejny przykład tego, że burmistrz traktuje mienie publiczne jak swoje prywatne i dysponuje nim według własnego uznania, ignorując wiążące go przepisy. Mieszkańcom należy się jawność działań urzędu, a co za tym idzie - opublikowanie pełnej dokumentacji dotyczącej tego lokalu. Nie było przetargu, więc chodzi o wniosek najemcy, ewentualne inne umowy zawarte przez urząd ze spółką pana Kwaśniewskiego, zlecenia podziału, zgłoszenia budowlanego, zlecenia remontu, stosowne faktury. Trudno też zakładać, że był to jednostkowy, odosobniony przypadek gospodarowania mieniem publicznym w taki sposób. Należy zweryfikować wszystkie umowy najmu i sprzedaży lokali użytkowych podpisane w trakcie kadencji burmistrza Frischmanna.







Napisz komentarz
Komentarze