Rozmowa z Sebastianem Mordalem, bramkarzem MKS SCA Oława, który na przełomie stycznia i lutego trenował z piłkarzami Śląska Wrocław na Cyprze
<span style="line-height: 115%; color: black">- Dosyć niespodziewanie znalazłeś się w kadrze Śląska na cypryjskie zgrupowanie. Wyjaśnialiśmy już na łamach „GP-WO”, jak do tego doszło, ale ty znasz na pewno więcej szczegółów…
- Dowiedziałem się o tym od mojego taty, z którym skontaktował się trener bramkarzy Śląska Tomasz Hryńczuk. W tym samym czasie wrocławski klub skierował oficjalne zapytanie do szefów MKS Oława, którego jestem zawodnikiem. Zaproszono mnie do Wrocławia na krótkie testy, po których podjęto decyzję, że mam polecieć z pierwszą drużyną Śląska na Cypr.
- Nie był to jednak Twój pierwszy kontakt ze Śląskiem?
- Byłem tam już wcześniej na testach, ale pod kątem gry w zespole Młodej Ekstraklasy. Wiem też, że często na meczach MKS w Oławie bywał trener Józef Klepak, skaut wrocławskiego klubu, który wyszukuje utalentowanych graczy. Nie wiem, czy też byłem w kręgu jego zainteresowań, ale pewnie tak, skoro zaproszono mnie teraz na Oporowską i zabrano na wyspę Afrodyty.
- Jesteś jednak wciąż zawodnikiem oławskiego MKS?
- Tak. Klub wyraził zgodę na mój udział w treningach podczas obozu na Cyprze. Dopiero po powrocie do Polski ma zapaść decyzja, co do mojej przyszłości.
- W takim zgrupowaniu, jak to obecne, uczestniczysz chyba po raz pierwszy. Czego się po nim spodziewasz?
- Zrobię wszystko, by dobrze się tu zaprezentować. Praca z zespołem ekstraklasowym, nawet gdyby miała potrwać zaledwie przez chwilę, może mi tylko pomóc stać się lepszym piłkarzem. To zupełnie inny świat, i to pod każdym względem - organizacyjnym, sportowym, treningowym. Trzy lata temu byłem z piłkarzami MKS na obozie w Czechach, ale teraz to jest zupełnie inne przeżycie. Długo nie mogłem uwierzyć, że mam polecieć ze Śląskiem na Cypr. Ale stało się i jestem tutaj.
- Jak przebiega współpraca z Marianem Kelemenem i Rafałem Gikiewiczem? W końcu obaj to bramkarska czołówka T-Mobile Ekstraklasy…
- To klasowi zawodnicy i jeszcze niedawno do głowy by mi nie przyszło, że będę trenował z takimi bramkarzami. Od takich piłkarzy można naprawdę wiele się nauczyć. Zyskuję już na samym patrzeniu na to, co robią podczas treningów. Podglądam ich na każdym kroku - jak pracują, jak się poruszają, a nawet co jedzą i jak odpoczywają. Ćwiczę trochę inaczej niż do tej pory, bo treningi są częstsze i intensywniejsze, niż w Oławie. Dla mnie to spory przeskok, ale staram się dotrzymywać kroku nowym kolegom. Z dnia na dzień powinno być coraz lepiej.
- Jeśli trafisz do Śląska, to historia zatoczy koło, bo jesteś przecież wychowankiem wrocławskiego klubu…
- To prawda. Urodziłem się i dość długo mieszkałem we Wrocławiu. Jako siedmiolatek zacząłem treningi na Oporowskiej, pod okiem Mariana Wyrwasa. Gdy kończyłem podstawówkę, miałem iść do gimnazjum, w którym była klasa sportowa pod patronatem Śląska. Tak się jednak złożyło, że w tym czasie rodzice wyprowadzili się z Wrocławia i zamieszkali na jego obrzeżach, w sporej odległości od stadionu WKS. Miałbym więc duży kłopot z dojazdami na treningi i do szkoły, dlatego wybraliśmy Oławę. Mój tata występował wtedy jako bramkarz w oławskim MKS, więc to było dla nas obu dobre rozwiązanie…
- W MKS szło ci ostatnio całkiem nieźle, wywalczyłeś sobie nawet miejsce w wyjściowym składzie, a na dodatek drużyna po rundzie jesiennej lideruje w III lidze…
- Jesień mieliśmy naprawdę dobrą. Mamy teraz aż osiem punktów przewagi nad drugim zespołem i o jeden mecz mniej niż rywale z czołówki tabeli. Wszedłem do bramki w siódmej kolejce, po tym jak Radek Florczyk nabawił się drobnego urazu. Przed startem ligi trener Sebastian Sobczak przyznał, że obaj prezentujemy podobne umiejętności, ale pierwszym bramkarzem będzie starszy ode mnie Radek, ze względu na większe doświadczenie. Gdy on się wyleczył z kontuzji, trener nadal wystawiał mnie w wyjściowym składzie, bo drużynie dobrze szło, więc nie było sensu niczego zmieniać. W tym czasie mieliśmy serię sześciu nieprzegranych meczów z rzędu. Dopiero po porażce z Motobi Kąty Wrocławskie, na dwa ostatnie mecze rundy jesiennej Radek Florczyk wrócił do bramki.
- Kilka miesięcy temu Śląsk grał w Oławie mecz pokazowy z MKS. Pomyślałeś sobie wtedy:
- Fajnie byłoby kiedyś zagrać w tej drużynie?
- Śmialiśmy się wtedy z kolegami, że któryś z nas kiedyś ponownie zagra w takim meczu, ale już w innej koszulce. Nie myślałem wówczas, że to mogę być akurat ja…
- Wspomniałeś wcześniej o swoim tacie, Jarosławie. On także przed laty był bramkarzem Śląska…
- Tak, choć niezbyt długo. Był we wrocławskim klubie w czasach, gdy między słupkami stał Adam Matysek, czyli fenomenalny bramkarz, nie do wygryzienia ze składu. Po rundzie czy dwóch, już tego dokładnie nie pamiętam, wrócił do Ślęzy Wrocław. Tato często opowiada mi o tych czasach. Zresztą niezależnie od tego, czy ostatecznie przejdę do Śląska, czy też nie, to przynajmniej będzie jeden pozytyw obecnej sytuacji - niektórzy kibice mogli przypomnieć sobie jego osobę. Na pewno jest mu z tego powodu bardzo miło.
- Przypomina to trochę karierę Wojciecha Szczęsnego, którego tata Maciej też był wcześniej świetnym bramkarzem…
- No tak, ale tylko w sensie pokoleniowego przejmowania pałeczki, bo mój tato nigdy nie zagrał w ekstraklasie i w reprezentacji Polski, a ja też mogę o tym tylko pomarzyć, przynajmniej na razie (śmiech). Cała ta sytuacja z wyprawą na Cypr spadła na mnie naprawdę niespodziewanie. Byłem przygotowany na walkę o miejsce w wyjściowym składzie trzecioligowej drużyny, a tu nagle jadę na zgrupowanie lidera ekstraklasy. Nadal nie do końca mogę w to uwierzyć, czasami myślę, że to sen. Jestem naprawdę szczęśliwy, choć wiem, że tak naprawdę dopiero wszystko przede mną…
Wywiad opublikowany na portalu slaskwrocław.pl, dla potrzeb „GP-WO” i portalu gazeta-olawa.pl opracował:
Krzysztof A. Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze