Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 16 grudnia 2025 22:47
Reklama

Dzisiaj by nas za to pozamykali (2)

Dawnych wspomnień czar. Z Jerzym Podlakiem - wiceprezesem MKS "Moto-Jelcz" Oława (w latach 1961 - 1980) - rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
Podziel się
Oceń

Historia sportu

- Pierwszą część naszego dialogu skończyliśmy na omawianiu przełomu politycznego z lat 1970-71, który oznaczał także dla pana radykalne zmiany w życiu zawodowym oraz w działalności społecznej.

- Tak. 1 marca 1971 powołano mnie na stanowisko zastępcy dyrektora Jelczańskich Zakładów Samochodowych, do spraw produkcji. Jak już mówiłem, to był początek najtrudniejszego, ale i najwspanialszego okresu mojej pracy zawodowej w JZS oraz pełnego emocji i wspaniałych przeżyć czasu działalności w Klubie Sportowym "Moto-Jelcz" Oława. Moja nowa funkcja zawodowa zbiegła się z reorganizacją całego pionu produkcji, co w dużym stopniu wynikało z wdrażania licencji francuskich autobusów "Berliet" oraz austriackich ciężarówek "Steyr". W fabryce montowano masowo nowe i jak na tamte lata - supernowoczesne urządzenia, np. obrabiarki oraz prasy podwójnego działania firmy "Bliss". Na to nakładały się inwestycje budowlane na terenie fabryki, czyli powstawanie nowych hal produkcyjnych, ale również budowa nowych osiedli mieszkaniowych, początkowo w Oławie, a po kryzysie paliwowym z roku 1976 - w Laskowicach. W tę drugą kwestię zaangażowana była fabryka, bo te mieszkania powstawały głównie dla kadry inżynierskiej i robotników, zatrudnianych w JZS. Wszystkie te działania były ukierunkowane na potrzeby produkcji, dlatego obok codziennego kierowania tym pionem, musiałem nadzorować i koordynować także działania inwestycyjne. W JZS następował wtedy stały przyrost produkcji (w 1970 fabrykę opuściło 7328 pojazdów, a w 1976 już prawie 12 tysięcy). Łatwo więc sobie wyobrazić, jak mocno byłem zaangażowany w swoje zawodowe obowiązki. Do domu we Wrocławiu wielokrotnie wracałem z pracy bardzo późnym wieczorem, a nawet nocą. W książce Jana Dalgiewicza i Wojciecha Połomskiego wspominam, że tzw. "operatywki" najczęściej organizowałem w godzinach popołudniowych, a niektóre narady dyrekcyjne odbywały się także w niedzielę, we Wrocławiu, w budynku Ośrodka Badawczo-Rozwojowego JZS. Z kolei w moim dyrektorskim gabinecie w JZS systematycznie odbywały się narady z udziałem działaczy sportowych. Cierpieli na tym kierownicy fabrycznych wydziałów produkcyjnych, bo musieli wtedy cierpliwie czekać na zakończenie sportowych debat, często pełnych emocji.

- Mimo tego bardzo dużego obciążenia obowiązkami zawodowymi, znajdował pan czas na działalność w klubie sportowym. Przywołany przed tygodniem w naszej rozmowie dyrektor "Moto-Jelcza" Oława Zdzisław Nowak, wspominał naradę z pana udziałem, na której zadecydowano o dynamicznym rozwoju sekcji piłkarskiej.

- Rzeczywiście, po okresie dość długiego zastoju w tej sekcji, piłkarze stopniowo zaczęli iść do góry, także za sprawą Zdzisława Nowaka, który był wtedy jej kierownikiem. Pierwsza drużyna seniorów w 1964 roku awansowała do ligi okręgowej, ale w 1969 niespodziewanie spadła do klasy "A". Po rocznej kwarantannie wróciła jednak do okręgówki. I to chyba wtedy, już w trakcie sezonu, odbyła się ta narada, o której wspominał Zdzisław Nowak. Pamiętam, że uczestniczyli w niej również dyrektor naczelny JZS Jan Strzelbicki oraz Tadeusz Stoiński, który był wówczas zastępcą dyrektora do spraw ekonomicznych.

- I na tej naradzie zadecydowaliście, że piłkarze powinni awansować wyżej, co najmniej do III ligi, która wtedy nazywała się ligą międzywojewódzką.

- Uczestniczący w spotkaniu Zdzisław Nowak powiedział, że to się da wykonać, ale on musi mieć większą swobodę przy podejmowaniu niektórych decyzji, a także więcej pieniędzy na działalność sekcji. Z tym pierwszym warunkiem nie było specjalnie problemu, chociaż ja później czasami z tego powodu cierpiałem, bo zwykle do mnie przychodzili i prosili o wsparcie zwaśnieni z szefem klubu trenerzy oraz piłkarze. Zdzisiek Nowak to był trochę taki raptus, szczególnie w kontaktach z trenerami. Najpierw na takiego dmuchał i chuchał, jeśli miał dobre wyniki, ale gdy tylko drużynie źle się wiodło, to odnowę zaczynał od zwolnienia szkoleniowca. Po tej sławetnej naradzie usunął Mieczysława Jednoroga, który był wtedy w jelczańsko-oławskim klubie już taką małą legendą. To był oławianin, na tamte czasy dobrze wykształcony - pracował jako naukowiec we wrocławskiej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego. Wychowanek oławskich klubów, potem bramkarz "Ogniwa" ("Ślęzy") Wrocław. Drużyna, którą Mieczysław Jednoróg prowadził jako trener w Oławie od 1962 roku, opierała się głównie na studentach. Wśród nich byli m.in. tacy piłkarze, jak Tadeusz Płaneta, Zbigniew Isel, Edward Hołówko czy Orest Lenczyk. Zespół grał jednak w kratkę, bo często w ważnym momencie rozgrywek studenci mieli egzaminy na uczelni i nie przykładali się wtedy zbytnio do treningów. Po Jednorogu zespół seniorów przejął Eustachy Poticha. Pracował w "Moto-Jelczu" dość krótko, ale z jego nazwiskiem wiąże się przypływ do Oławy dużej grupy nowych zawodników, głównie z Opolszczyzny i Górnego Śląska.

 

Na fot. Od końca lat sześćdziesiątych piłkarze "Moto-Jelcza" Oława systematycznie pięli się w górę, by w 1974 roku awansować do II ligi. Często rozgrywali także międzynarodowe mecze towarzyskie. To zdjęcie pochodzi ze spotkania z drużyną Motor Werdau z NRD

- Awans do ligi międzywojewódzkiej wywalczył jednak dopiero następny trener, Stanisław Świerk.

- Tak, to było po pamiętnym, zwycięskim 2:0 meczu barażowym ze "Ślęzą" Wrocław, który rozegraliśmy w czerwcu 1971 roku, na neutralnym stadionie, w Bielawie. Szczegółowo opowiadał o tym w swoich wspomnieniach Zdzisław Nowak. To było rzeczywiście pamiętne wydarzenie, które obserwowała bardzo liczna grupa oławskich kibiców. Dowieźliśmy ich do Bielawy jelczańskimi autobusami, służącymi na co dzień do transportu pracowników. Dla mnie ten mecz miał także pewien szczególny, osobisty wątek. Otóż od początku nowych dziejów Wrocławia, w którym zamieszkałem - jak pamiętają czytelnicy poprzedniej części naszej rozmowy - jeszcze w czasie działań wojennych, namiętnie kibicowałem drużynie pierwszego polskiego klubu, jaki tam powstał zaraz po zakończeniu II wojny światowej, a była nim właśnie "Ślęza". W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, gdy klub ten występował pod nazwą "Ogniwo" Wrocław, nie było chyba meczu ligowego na stadionie przy ulicy Wróblewskiego, który bym opuścił. Pamiętam, że gdy już pracowałem w Jelczańskich Zakładach Samochodowych, to jeździliśmy na mecze "Ogniwa" razem z Włodkiem Wójtowiczem i Wiktorem Onyszkiewiczem. Tak więc w Bielawie miałem serduszko trochę rozdarte, ale mocniej biło jednak po stronie "Moto-Jelcza", bo przecież byłem wiceprezesem tego klubu już ponad 10 lat.

- Wspomniał pan o klubowych finansach i dużym wpływie fabryki na ich poziom, bez czego zapewne nie byłoby tak znaczących sukcesów sportowych.

- Dobrze pan zatytułował rozmowę ze Zdzisławem Nowakiem - "To były inne czasy". Dzisiaj mamy już przecież zupełnie inną rzeczywistość polityczną i gospodarczą. Wtedy w krajach bloku socjalistycznego, do którego należała także Polska, prawie wszyscy sportowcy byli amatorami. Zdarzały się oczywiście wyjątki, takie jak tenisista Wojciech Fibak, ale dominowało amatorstwo i nie inaczej było w futbolu. O ile w latach sześćdziesiątych można było jeszcze mówić o prawdziwym amatorstwie, to w czasach gierkowskich była to już czysta fikcja. W czasie tego słynnego meczu barażowego ze "Ślęzą", na trybunie stadionu w Bielawie towarzyszył mi dyrektor Ryszard Nowak, który był pierwszym prezesem MKS "Moto-Jelcz" Oława. Proszę go nie mylić ze Zdzisławem Nowakiem, bo poza takim samym nazwiskiem, nie mieli ze sobą nic wspólnego. A więc Ryszard Nowak zbyt dobrze nie znał się na sporcie, o czym najlepiej świadczy to, że chciał, abym w przerwie bielawskiego meczu spowodował zmianę sędziego, który w pewnym momencie, po niegroźnym faulu, wyrzucił z boiska naszego stopera Zbyszka Nieduziaka. Był jednak w JZS szefem działu handlowego i jemu podlegał cały transport. To właśnie Ryszard Nowak podstawił te autobusy, którymi do Bielawy tak tłumnie dotarli oławscy kibice. Dlatego, jako działacze klubowi, wciąż zabiegaliśmy o jego względy. Podobnie było z Tadeuszem Stoińskim, który był dla nas bardzo ważny, bo pełnił funkcję wicedyrektora ekonomicznego fabryki. Był więc człowiekiem, który trzymał w ręku kasę, a my mieliśmy świadomość, że bez większego zaangażowania finansowego ze strony zakładu, nie osiągniemy większych sukcesów sportowych. Tutaj sprawa była prostsza, gdyż dyrektor Stoiński był znawcą i pasjonatem sportu, a w szczególności boksu. Piłkarze naszego klubu już w okresie gry w lidze międzywojewódzkiej byli praktycznie zawodowcami. W sensie prawnym jako futboliści mieli jednak nadal status amatorów. Byli bowiem zatrudnieni w JZS jako tokarze, blacharze, malarze, frezerzy czy magazynierzy. Gdy grali już w II lidze, to mieli etaty w komórkach, gdzie były najwyższe wynagrodzenia. W 1973 roku klub został włączony w strukturę zakładu, był jakby jego jednym z wydziałów, a mimo to rozliczanie wydatków na sport wciąż było dość karkołomne. Wspominał o tym Zdzisław Nowak i ja to potwierdzam, bo rzeczywiście tak było - buty piłkarskie kupowaliśmy jako trzewiki dla robotników, a koszulki i spodenki - jako odzież ochronną. Piłkarze za wygrane mecze mieli zagwarantowane nagrody finansowe, które wypłacano im w fabryce, jako premię eksportową lub kwartalną. Pozyskiwaliśmy też często pieniądze na klub, wykorzystując profil produkcji fabryki. To były takie zagrania, za które dzisiaj by nas pewnie pozamykali. W okresie gierkowskiej prosperity marzeniem prawie każdego zakładu pracy czy spółdzielni, było posiadanie własnego autobusu. Ale wtedy nie wystarczyło mieć na to pieniądze, bo potrzebny był jeszcze przydział z centralnej komisji planowania. Omijano to poprzez tzw. odbudowy pojazdów. Zainteresowani kupowali sobie gdzieś w Polsce zużyte podwozie autobusowe, które remontowali w specjalistycznych zakładach w Słupsku, a po modernizacji przyjeżdżali z tym podwoziem do nas, w celu odbudowy pojazdu. Każdy z dyrektorów JZS miał przyznaną na rok określoną liczbę takich odbudów, ja miałem ich średnio około 20. No więc gdy w sprawie tak wyprodukowanego autobusu, na który nie trzeba było mieć przydziału z komisji planowania, przyjeżdżała delegacja z zainteresowanego zakładu, to odpowiadaliśmy im, że to się załatwi, ale muszą wpłacić dodatkowo pewną sumę na konto naszego klubu. Pieniądze pozyskiwaliśmy także z samoopodatkowania się pracowników JZS, którzy wykupywali karty członkowskie. W latach sześćdziesiątych "Moto-Jelcz" był klubem międzyzakładowym, więc początkowo łożyły na niego też inne zakłady pracy z powiatu oławskiego, ale głównym i największym, jak to byśmy dziś powiedzieli - sponsorem - były jednak cały czas Jelczańskie Zakłady Samochodowe.    

 

Na fot. Głównym punktem zakładowych spartakiad JZS, rozgrywanych na oławskim stadionie, były mecze "Produkcja" kontra "Dyrekcja", w których aktywnie uczestniczył Jerzy Podlak

- Piłkarze nie zawsze doceniali wasze zaangażowanie i wysiłek, bo w okresie gry "Moto-Jelcza" w II lidze z wynikami bywało różnie...

- To prawda. Bywało, że byłem wzywany z Jelcza na stadion do Oławy, bo akurat po trzech dniach niebytu, czytaj - pijaństwa - odnalazł się pan piłkarz i konieczna była rozmowa wychowawcza. Ten specyficzny system finansowania sportu w czasach PRL-u demoralizował wielu zawodników. Pamiętajmy też, że wtedy ilość potencjalnych rozrywek, zwłaszcza w takim małym miasteczku, jak Oława, była bardzo nikła. Nie brakowało natomiast pokus, zaczynających się od słów: - Co Rysiu (Jasiu, Tadziu, Heniu, Stasiu), ze mną się nie napijesz? Próbowaliśmy kiedyś temu zaradzić, organizując w budynku przy dzisiejszej ulicy Kutrowskiego świetlicę dla piłkarzy, ale to się nie sprawdziło i szybko zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.

 - O "Moto-Jelczu" zrobiło się głośno w całej Polsce, po ujawieniu próby przekupstwa oławskich piłkarzy, jakiej dopuścili się działacze "Górnika" Radlin. Pan też w tej sprawie odegrał pewną rolę.

- Tak, ale ja nie uczestniczyłem bezpośrednio w samym wydarzeniu, bo akurat wtedy przebywałem ze swoją żoną i córkami oraz z rodziną doktora Supersona na wczasach w Kołobrzegu. Całą akcję przeprowadził w Oławie Zdzisław Nowak, wspólnie z dwoma piłkarzami - Waldkiem Wójcickim i Romulką Korzeniowskim. Dostali na to zgodę od ówczesnego dyrektora naczelnego Jelcza, Jana Strzelbickiego. Z tego, co wiem, czytelnicy "Gazety Powiatowej" znają tę historię, bo ją już kiedyś dokładnie opisaliście ("Wyrolowani z Radlina", "GP-WO" nr 30/2004 - przyp. KAT). Dla mojej roli w tej sprawie ważne było to, że tymi działaczami "Górnika", którzy wręczyli Romulce Korzeniowskiemu łapówkę za odpuszczenie meczu, byli dwaj wysoko postawieni w kopalnianej hierarchii urzędnicy. Zostali zatrzymani przez milicjantów w korytarzu, na parterze oławskiego ratusza. Złapano ich na gorącym uczynku, więc wydawało się, że sprawa będzie jasna i prosta. Nic bardziej mylnego. Tak jak wspominał o tym Zdzisław Nowak, telefaks w oławskiej prokuraturze aż grzał się od poleceń, wysyłanych z Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Ulokowani tam poplecznicy radlińskich działaczy mocno naciskali na oławskiego prokuratora Karola Mykietyna, by zwolnił aresztowanych i ukręcił łeb sprawie. Gdy zdecydowanie odmówił, poprosili o pomoc pochodzącego z Górnego Śląska Jana Mitręgę, który był wtedy wicepremierem oraz ministrem górnictwa i energetyki. To on zorganizował w trybie pilnym naradę w Polskim Związku Piłki Nożnej, na którą wezwano mnie z wczasów w Kołobrzegu. Byłem wściekły, bo musiałem zostawić rodzinę nad morzem i tłuc się kilka godzin do Warszawy nocnym pociągiem. Na tej naradzie w PZPN podchodzono mnie na różne sposoby. Naciskano, aby nasz klub wycofał oskarżenie. Wicepremier Mitręga apelował o to do mnie - jak mówił - "w imieniu kilku tysięcy górników, pracujących w radlińskiej kopalni". Zapytałem go wtedy, czy ma jakiś pomysł na to, jak ja mam wytłumaczyć powód takiej ewentualnej decyzji kilku tysiącom pracowników Jelczańskich Zakładów Samochodowych? Powiedziałem, że oni znają już dość dobrze przebieg całego wydarzenia, bo to przecież nie była tuzinkowa sprawa i wieść o niej szybko rozeszła się po Oławie i okolicy. Nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi, więc na tym nasza dyskusja się skończyła. Kilka dni później w bardzo popularnym wtedy tygodniku "Sportowiec" ukazał się artykuł Krzysztofa Wągrodzkiego pt. "Przewóz drobnicy" i to przesądziło, że sprawa nie została - jak to się dzisiaj mówi - zamieciona pod dywan.


- Zdzisław Nowak twierdzi, że tekst powstał z inspiracji prokuratora Mykietyna, który jako zapalony brydżysta wykorzystał swoją znajomość z redaktorem Wągrodzkim, prowadzącym w "Sportowcu" kącik brydżowy.

- Niewykluczone, że tak właśnie było. Zdzisiek wspomniał też ciepło o ówczesnym szefie PZPN - Janie Maju, który nie uległ naciskom Mitręgi i innych górnośląskich dygnitarzy. Jego niezłomna postawa, czego byłem świadkiem podczas tej warszawskiej narady, na którą ściągnięto mnie z Kołobrzegu, z pewnością odegrała w tej sprawie ważną rolę.   

 

Pracownicy pionu produkcji JZS, po meczu z dyrekcją fabryki. Drugi od prawej to Jerzy Podlak, a oprócz niego na fotografii rozpoznano także: Eugeniusza Jażdżyka, Mariana Szymańskiego, Józefa Urbajtla, Romana Korzeniowskiego, Zbigniewa Piskozuba i Mariana Pakieta

- Kilka lat później, w końcowych latach epoki Gierka, to pan stał się negatywnym bohaterem artykułów prasowych...

- Małe sprostowanie. Tym złym byłem tylko w jednym tekście, autorstwa Henryka Smolaka. Publikacja pt. "W czyim interesie?", ukazała się w "Magazynie Tygodniowym" wrocławskiej "Gazety Robotniczej", 1 września 1978 roku. Tę samą sprawę, która nie dotyczyła sportu, tylko produkcji w JZS, bardzo rzetelnie i obiektywnie przedstawił redaktor Krzysztof Andrzej Wróblewski, na łamach tygodnika "Polityka", w artykule zatytułowanym "Optymizm na pokaz". Problem był tylko w tym, że z tekstem redaktora Wróblewskiego zapoznało się bardzo wąskie grono osób, gdyż cenzura nie dopuściła go do druku. Mam w swoim domowym archiwum gazetową szczotkę z tym tekstem. Opisałem tę sprawę szczegółowo w przywołanej już tutaj publikacji "Historia JZS Jelcz - Zapisy wspomnień". Przypomnę więc tylko, że chodziło o rzekome fałszowanie przeze mnie meldunków produkcyjnych, co ponoć wychwycili i ujawnili inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli. Prokuratorskie dochodzenie przeciwko mnie później umorzono, ale efektem tej sprawy była moja rezygnacja z funkcji zastępcy dyrektora do spraw produkcji. Zostałem przeniesiony do działu inwestycji, na stanowisko starszego specjalisty do spraw rozmieszczenia maszyn oraz uruchomienia lakierni. Później, już za czasów Jana Dalgiewicza jako naczelnego, wróciłem do pionu produkcji. Najpierw byłem kierownikiem Zakładu Obróbki Plastycznej, czyli popularnej tłoczni, a od 15 marca 1979 aż do zakończenia pracy w JZS, czyli do lutego 1980, byłem szefem największego wydziału fabrycznego - Zakładu Budowy Autobusów.

- Mimo tych zawodowych zawirowań, cały czas był pan wiceprezesem Klubu Sportowego "Moto-Jelcz" Oława do spraw piłki nożnej?

- Tak. Przestałem pełnić tę funkcję wraz z odejściem z JZS, co nie odbyło się, niestety, w białych rękawiczkach. Był luty 1980, przebywałem wtedy w górach na nartach i mieszkałem w naszym fabrycznym ośrodku, w Karpaczu. Po kilku dniach pobytu telefonicznie polecono mi, abym natychmiast przerwał wypoczynek i stawił się w fabryce, gdzie czeka mnie ważna rozmowa z dyrektorem naczelnym. Gdy pojawiłem się w gabinecie Jana Dalgiewicza, okazało się, że wpłynął na mnie donos. Szef dawał mi wyraźnie do zrozumienia, że nawet jeśli jest on prawdziwy, to nie przekreśla moich zasług dla fabryki. Po tych słowach naczelnego chciałem wycofać rezygnację z pracy, którą napisałem po zapoznaniu się z treścią donosu. Jednak gdy do rozmowy wtrącił się ówczesny I sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR Zbigniew Sieczka, powiedziałem, że podtrzymuję rezygnację i... słowo ciałem się stało. Jeszcze w tym samym dniu, 13 lutego 1980 roku, zabrałem wszystkie swoje rzeczy z gabinetu i już na zawsze jako pracownik opuściłem Jelczańskie Zakłady Produkcyjne. Kilka dni później przyjechałem do Oławy i pożegnałem się z działaczami oraz piłkarzami klubu "Moto-Jelcz".

- W swoich nowych miejscach pracy nie angażował się pan już w działalność sportową?

- Po odejściu z JZS zacząłem pracę na stanowisku dyrektora do spraw produkcji we wrocławskim "Zrembie", a tam nie było zakładowego klubu sportowego. Podobnie jak w kieleckim "Exbudzie", z którym w ostatnim okresie przed emeryturą dwukrotnie wyjeżdżałem na kilkuletnie kontrakty do Niemiec.

- Odejście z JZS nie było zapewne łatwą decyzją, bo w tej fabryce spędził pan najlepsze lata swojego życia...

- Tak. Jelczańskie Zakłady Samochodowe były moim pierwszym miejscem pracy. Tutaj przez 28 lat nabierałem życiowego i zawodowego doświadczenia, poznałem także wielu wspaniałych ludzi. Jelcz, jako fabryka, był dla mnie wszystkim. Podobnie traktowałem przyzakładowy klub sportowy. Działanie w nim było często stresujące nie mniej niż praca zawodowa, ale jednocześnie przynosiło sporo wrażeń i pozytywnych emocji. Tu także poznałem wielu fantastycznych ludzi, którzy dla swojego klubu byli gotowi oddać wszystko.  Wspomniałem tu już kilku świetnych trenerów i piłkarzy, ale ważni byli także działacze - i ci etatowi, i ci społeczni, tacy jak często przywoływany w moich wspomnieniach Zdzisiek Nowak, ale również sekretarz klubu Leszek Żydło, Rysio Olejnik, Stasio Tabaszewski, Zygmunt Skrzypczak, skarbnik Kazio Konarski, Stasio Lipiński, doktor Kazimierz Chrzanowski czy Salomea Michocka, nasza klubowa księgowa. Niektóre z tych osób już nie żyją, ale pozostałych serdecznie pozdrawiam i wykorzystując sposobność, przesyłam gorące noworoczne życzenia zdrowia oraz wszelkiej pomyślności. Pozdrawiam również bardzo serdecznie wszystkich byłych pracowników JZS, szczególnie pionu produkcji. To byli nadzwyczajni ludzie, mocno przywiązani do swojej fabryki i na pewno z ogromnym smutkiem przeżywający jej upadek. Słowa najwyższego uznania przekazuję zespołowi redakcyjnemu "Gazety Powiatowej" - za krzewienie idei zdrowego regionalizmu. Chociaż jestem mieszkańcem Wrocławia, z zainteresowaniem śledzę na łamach waszej gazety informacje, dotyczące regionu oławskiego, w którym tyle lat przepracowałem.

Fot.: archiwum Jerzego Podlaka

Pierwsza część rozmowy:


Napisz komentarz

Komentarze

ZASTRZEŻENIE PODMIOTU UPRAWNIONEGO DOTYCZĄCE EKSPLORACJI TEKSTU I DANYCH

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji ze strony internetowej tuolawa.pl i publikacji przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody wydawcy - RYZA Sp. z o.o. jest niedozwolone. 

Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są TUTAJ

KOMENTARZE
Autor komentarza: doaTreść komentarza: no ciężko żeby ławka nie była ubłocona jak matki stawiają tam gnoje bombelki w uwalonych butach i robią fotki XDDDDData dodania komentarza: 16.12.2025, 20:05Źródło komentarza: Nie milkną echa słynnej "Chilloławki"Autor komentarza: Filozof greckiTreść komentarza: Burmistrz nie ma laboratorium, ani żaden urzędnik nie jest chemikiem. Co da złożenie reportu do Burmistrza, nic czyli jakiś papierek. Takie coś WIOŚ powinien kontrolować lub sanepid oławski. Każde nadużycie w środowisku powinno być kontrolowane przez WIOŚ lub inną specjalistyczną jednostkę i to bez zapowiedzi, kontrolnie na wyrywki. Za takie coś odpowiada rząd i jego organy a nie samorządy, które nie są przystosowane do tego typu działań. Jeśli przepisy są nieodpowiednie to niech partia rządząca je poprawi, aby mieć kontrolę nad środowiskiem. Przewodniczący KO powinien poprosić swoich kolegów o zmianę przepisów i bardziej rygorystyczne podejście do środowiska i kontrole. Dlaczego w tym temacie zwraca się do Burmistrza? Zapewne nieznajomość prawa administracyjnego się kłania.Data dodania komentarza: 16.12.2025, 20:02Źródło komentarza: Chciał zawieszenia potępowania w sprawie Jack-Polu. Jest odpowiedź burmistrzaAutor komentarza: MarcinTreść komentarza: Jak by to była petycja , żeby Burmistrz albo któryś z radnych , nie zapominajmy o nich np : Pan Mazurek , zabrali sobie tą ławkę na swoje działkę , i oddał miastu pieniądze to był podpisał.Data dodania komentarza: 16.12.2025, 19:41Źródło komentarza: Nie milkną echa słynnej "Chilloławki"Autor komentarza: ;)Treść komentarza: W sensie nie ogarniasz czegoś takiego jak ironia.Data dodania komentarza: 16.12.2025, 19:34Źródło komentarza: Nie milkną echa słynnej "Chilloławki"Autor komentarza: Zawiedziony wyborca KOTreść komentarza: Panie Marku jak Pan się już tutaj ujawnił, to ja mam parę pytań. 1. Tutaj atakuje Pan burmistrza, tymczasem na święto niepodległości dumnie się Pan z nim fotografował, czy nie widzi Pan tu jakiejś sprzeczności? 2. Dlaczego w radzie miejskiej część radnych wybranych z list KO wspiera burmistrza i działa na szkodę opozycji? 3. Jakie kroki zostały podjęte wobec radnej z KO, która powinna mieć wygaszony mandat za zlecenia ze ZWiKu (o czym informował pewien jegomość co go nie wybrali do rady) a ponadto wpada na sesję jedynie podpisać listę? Jakie kroki zostały podjęte wobec innego radnego który na sesji pojawia się jeszcze rzadziej? 4. Dlaczego radni KO zadziałali na szkodę opozycji redukując liczbę klubów? 5. Czy mamy się spodziewać transferu waszego kandydata na burmistrza do BBSu skoro otrzymał stołek przewodniczącego komisji przy wydatnym wsparciu radnych BBS i PiS? 6. Czy te działania niektórych osób w KO wspierające burmistrza są jakiegoś rodzaju odwdzięczeniem się za prywatne korzyści? 7. Czy nie jest panu i innym radnym KO wstyd za okłamanie wyborców?Data dodania komentarza: 16.12.2025, 19:19Źródło komentarza: Chciał zawieszenia potępowania w sprawie Jack-Polu. Jest odpowiedź burmistrzaAutor komentarza: Marek DrabińskiTreść komentarza: Oczywiście. "Nawiązując do wniosku z dnia 30.06.2025 r. złożonego na podstawie art. 2 ust. 1 ustawy z dnia 6 września 2001 r. o dostępie do informacji publicznej (Dz.U.2019.0.1429 t.j.) informuję, że zakład Jack-Pol dotychczas nie przedłożył do tut. Urzędu analizy porealizacyjnej. Pomiary na potrzeby ww. analizy należy przeprowadzić przy pełnym obciążeniu urządzeń technologicznych. Na dzień dzisiejszy trwa jeszcze etap rozruchu linii produkcyjnej MP2. Dopiero po zakończeniu rozruchu instalacji i skorelowanej z nią oczyszczalni możliwe będzie wykonanie analizy porealizacyjnej. Okres rozruchu winien zakończyć się najpóźniej jesienią bieżącego roku. Niezwłocznie po przedłożeniu przez Inwestora ww. dokument kopia przedmiotowej analizy zostanie Panu udostępniona." Ciągle trwa rozruch...Data dodania komentarza: 16.12.2025, 18:21Źródło komentarza: Chciał zawieszenia potępowania w sprawie Jack-Polu. Jest odpowiedź burmistrza
Reklama
NAPISZ DO NAS!

Jeśli masz interesujący temat, który możemy poruszyć lub byłeś(aś) świadkiem ważnego zdarzenia - napisz do nas. Podaj w treści swój adres e-mail lub numer telefonu. Jeżeli formularz Ci nie wystarcza - skontaktuj się z nami.

Reklama
Reklama
Reklama