- W ostatnim wpisie na swoim blogu, tuż przed powrotem do Polski, pisze pani, jak to myślała, że świat się zmienił, bo wokół tyle dobra, bo przez pół roku otaczały panią ciepło, miłość, zrozumienie, jakby pani żyła wśród Aniołów. I pisze pani, że pewnie tkwiłaby w tym przekonaniu, gdyby nie zerknęła do polskiej telewizji i nie poczytała internetowych wpisów. Witamy w kraju, witamy w Oławie...
- Zrobiło mi się bardzo przykro. Dopóki mąż nie zainstalował polskiej telewizji i nie miałam dostępu do internetu, byli ze mną tylko ci, którzy chcieli. I było mi z nimi dobrze. Natomiast ten powrót do polskiej rzeczywistości był tak bardzo bolesny. To był akurat ten okres przed finałem Wielskiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, gdy coś złego stało się w szpitalu, coś złego w polityce. To było takie smutne. Taka ludzka złość, taka nienawiść. Ja jej na szczęście nie doświadczałam. Nawet jeśli gdzieś się pojawiała w moim kontekście, to była odpychana przez moich bliskich. Nie miałam do tego dostępu, bo nie wolno było mi się denerwować. Chronili mnie bardzo. Teraz wiem, że to był sztuczny parasol ochronny, ale było mi pod nim naprawdę bardzo dobrze.
- Ale wróciła pani, i...?
- I na szczęście nadal są dobrzy ludzie wokół mnie. Spotkałem już parę osób i wszędzie był uśmiech. Nie mogę jeszcze tak sobie wychodzić z domu i iść do ludzi - mam bardzo niski poziom odporności, więc muszę się chronić cały czas - ale spotkałam kilka osób i wszyscy byli dla mnie niezwykle serdeczni. Jedna z pań przywitała mnie takim uśmiechem, że... Pierwszy raz widziałam ją taką uśmiechniętą, a znamy się kilkanaście lat. To niesamowite i wspaniałe.
- Może więc ten cały medialny szum trzeba po prostu odrzucać? Jednak z drugiej strony, gdyby nie on, nie udałoby się zebrać dla pani tego miliona złotych.
- No właśnie. To, że wiadomości o moim problemie dotarły do obydwu Ameryk, do Afryki, bo też stamtąd były informacje, zawdzięczam właśnie mediom. I to jest taka sprzeczność, dwoistość. Gdyby nie media, to nie byłoby tej kwoty, a ponieważ są media, to teraz bardzo szybko ściągnęły mnie na ziemię...
Cała rozmowa w papierowym wydaniu "Gazety Powiatowej" - już do kupienia, również on-line: http://www.egazety.pl/ryza/e-wydanie-gazeta-powiatowa-wiadomosci-olawskie.html
A tak było:
Kalendarium
* styczeń 2008 - początek choroby, rozpoczęcie wędrówki po szpitalach i gabinetach lekarskich
* sierpień 2010 - zdiagnozowanie idiopatycznego nadciśnienia płucnego, rozpoczęcie leczenia w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu
* grudzień 2010 - początek udziału w badaniach klinicznych nowego leku w szpitalu w Warszawie, pierwsza informacja o konieczności przeszczepu w przyszłości
* sierpień 2012 - bardzo zły wynik cewnikowania serca, pisemna informacja o wskazaniu do przeszczepu płuc
* marzec 2013 - wizyta w Zabrzu, niewpisanie pacjentki na listę oczekujących na transplantacje
początek czerwca 2013 - list z prośbą o transplantację do szpitala w Wiedniu
* 20 czerwca - konsultacja u wiedeńskich transplantologów
* 1 lipca - przyjęcie do AKH
* 16 lipca - przeszczep płuc
* wrzesień - odrzut, śpiączka farmaceutyczna
* 15 listopada - opuszczenie intensywnej terapii
* 15 grudnia - wypis, początek wizyt ambulatoryjnych
* 18 stycznia 2014 - powrót do Polski
* 17 lutego - planowana kontrola w Wiedniu
- Nie ma większej wdzięczności, niż moja - mówi dziś Justyna Piotrowska. - Jak bowiem można podziękować za życie? Gdy myślę o wszystkich tych moich znanych i nieznanych przyjaciołach z całego świata, na myśl przychodzą mi jednak słowa piosenki z mojego dzieciństwa, które są najpiękniejszą definicją tego, co czuję:
Przyjaciel to do siebie ma,
Że często o nim nie wiesz,
Lecz w porę zjawia się raz dwa,
Gdy jego druh w potrzebie.
Przyjaciel to do siebie ma,
Że w cieniu stoi skromnie,
Lecz o przyjaciół dba,
Im pomóc nie zapomni.
O powrocie Justyny pisaliśmy kilka dni temu:
(ck)







Napisz komentarz
Komentarze