Futbol amerykański Powrót
- Piłka nożna, czy siatkówka, ze względu na swoją popularność, są często uprawianymi dyscyplinami przez młodych ludzi w naszym kraju. Ty, zdecydowałeś się na futbol amerykański.
- To była dziwna historia. Spacerowałem ze znajomymi po wrocławskim Rynku. Tam promowano ten sport i miejscowych futbolistów. Dostałem ulotkę z informacją, że poszukują nowych zawodników i od tego się zaczęło. Wcześniej oczywiście interesowałem się trochę tą grą, oglądałem filmiki na YouTube i zawsze ta dyscyplina mi się podobała. Nie wiedziałem jednak, że istnieje polska liga futbolu amerykańskiego. Decyzji o rozpoczęci treningów nie podjąłem od razu. Właściwie, gdyby nie mój szwagier, prawdopodobnie bym nie grał. To on przyszedł do mnie i namówił, żebyśmy poszli na rekrutację do Devils Wrocław i spróbowali swoich sił.
- Wygląda na to, że dobrze ci tam poszło, skoro szybko znalazłeś się w zespole.
- Tak myślę. To było 4 lata temu, gdy miałem 14 lat. Byłem najmłodszym zawodnikiem, ale jakoś sobie radziłem. Chwalono mnie, więc rozpocząłem treningi. Po roku ciężkiej pracy rozegrałem pierwszy pełny sezon, jeszcze w drużynie B. Wystartowaliśmy również w "ósemkach" - trochę innej odmianie futbolu amerykańskiego. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski. Pierwszy rok, pierwszy finał - zapowiadało się fajnie. Potem udało mi się przebić do składu A, który występuje w Top Lidze. Ciężko było się przebić, ale w końcu mi się udało. Zacząłem grywać w pierwszym składzie. Byłem najmłodszym zawodnikiem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Niestety, kontuzja nogi, a potem pleców, wyeliminowały mnie z gry w ostatnim sezonie. Teraz chciałbym wrócić, bo ciężko mi żyć bez tego sportu.
- Decyzja już podjęta?
- Tak mi tego brakuje, że nie ma innego wyjścia. To piękny sport, któremu warto się poświęcić. Kontuzję już zaleczyłem, jest coraz lepiej, nie odczuwam bólu i mam nadzieję, że będzie dobrze. Kiedyś Szymon Adamczyk, jeden z zawodników wrocławskiej ekipy, powiedział mi, że jak już wejdziesz w futbol amerykański, to już z niego nie wyjdziesz. Coś w tym jest, bo dalej chcę czuć tę wspaniałą atmosferę.
- Ze względu na dwie klasowe drużyny, Wrocław uważany jest za stolicę polskiego futbolu amerykańskiego. Rozumiem, że wybór Devils, a nie Giants to przypadek?
- Na początku to był w pewnym sensie przypadek. Teraz jednak wiem, że nie mogłem trafić lepiej. Tym, co kocham w Devilsach, jest atmosfera. Byliśmy jedną wielką rodziną, w której każdy się wspierał i pomagał - nie tylko na boisku. Zawsze mogliśmy o wszystkim porozmawiać, pożartować - to było piękne i pokazało mi, że właśnie ten sport jest tym, czego w życiu szukam. Nie wiem, jak wygląda ta kwestia w drugiej wrocławskiej drużynie, ale jestem dumny ze swojego wyboru.
- Kiedyś usłyszałem, że ta dyscyplina jest jedną najszybciej rozwijających się w naszym kraju. Ile w tym prawdy?
- Dużo. Polska Liga Futbolu Amerykańskiego istnieje od 2006 roku, więc jest bardzo młoda. Na początku trenowano na łąkach, bez padów (ochraniaczy na ramiona), teraz finał mistrzostw Polski jest rozgrywany na Stadionie Narodowym, nawet przy 25-tysięcznej publiczności. To znakomity wynik, który doskonale obrazuje wzrost popularności w ostatnich latach. Dla porównania - liga we Francji istnieje kilkadziesiąt lat, a poziomem już jej dorównujemy.
- Tegoroczny finał był pokazywany w TVP Sport i w Eurosport, to również dowodzi, że jest duże zainteresowanie.
- Telewizja bardzo pomaga. Z tego co wiem, zastanawiano się nad tym, czy fazy play-off w całości nie pokazać w tych stacjach. Ostatecznie zdecydowano się na sam finał, co i tak jest wielką sprawą. Jestem przekonany, że z roku na rok popularność będzie się zwiększać, zainteresowanie telewizji również.
- Jak ty byś popularyzował tę dyscyplinę?
- Myślę, że trzeba tworzyć jak najwięcej drużyn. Szukać sponsorów i budować ekipy. Sam myślałem o założeniu zespołu w Jelczu-Laskowicach lub w Oławie. Wiadomo, do tego potrzeba wkładu finansowego, na który w tym momencie nie mogę sobie pozwolić. Kto wie, może kiedyś się uda. Jestem przekonany, że byłoby wielu chętnych, nawet w małych miasteczkach.
- Mam takie wrażenie, że zasady tego sportu są dla wielu niezrozumiałe. To na pewno nie pomaga w popularyzacji.
- Pierwsze zetknięcie zawsze jest bardzo trudne i mówię to na swoim przykładzie. Jak dołączyłem do drużyny, wydawało mi się, że wiem mniej więcej o co chodzi. Okazało się, że nie wiem zupełnie nic. Cała masa zasad, kar - trzeba to umieć, ale wszystkiego można się nauczyć. Najlepiej oglądać mecz z kimś, kto się na tym zna. Tłumaczenie na bieżąco bardzo pomaga w ogarnięciu wszystkiego. Przyjechał kiedyś do mnie kolega ze Stanów Zjednoczonych i ze zdziwieniem pytał: - Co to ten wasz soccer? My mamy trudność w zrozumieniu futbolu amerykańskiego, a oni piłki nożnej, która przecież wydaje się dużo prostsza.
- Ludzie często stawiają znak równości między futbolem amerykańskim, a rugby. A to przecież dwie inne dyscypliny.
- Zdecydowanie inne. W rugby nie możesz podawać do przodu, w futbolu masz bardziej rozbudowany zestaw ochraniaczy, gra jest częściej przerywana. W rugby gra jest bardziej dynamiczna, piłka jest żywa. Różnic jest wiele i długo by o tym mówić.
- Chciałbym, żebyś potwierdził, albo zaprzeczył stereotypowi, który mówi, że ta dyscyplina jest przeznaczona dla wielkich facetów - dosłownie wielkich. Jak patrzę na ciebie, to chyba coś w tym jest.
- To nieprawda. Każdy tak mówi, ale nie ma racji. Jesteś chudszy i szybki, to możesz być biegaczem i biegać za wysokim zawodnikiem, który łapie piłki. Dla każdego znajdzie się miejsce na boisku, wystarczą chęci. I zapewniam, że to dużo fajniejsze, niż stanie codziennie na klatce z piwem w ręku. Ten sport bardzo wykształca.
- Czego cię nauczył?
- Przede wszystkim odpowiedzialności, ponieważ w drużynie każdy jest odpowiedzialny za coś innego. Jeżeli coś zepsujesz, to rzadko masz obok kolegę, który może to naprawić, musisz więc być bardzo skupiony i skoncentrowany w każdym momencie gry. Oprócz tego bardzo wyrobiłem sobie charakter, charyzmę, osobowość. Mogę powiedzieć, że w futbolu stałem się prawdziwym mężczyzną. Trafiłem do drużyny, byłem w niej najmłodszy. Wszyscy koledzy byli dla mnie jak starsi bracia, każdy zawsze mi pomagał i co ważne - traktował na równi z innymi.
- Jesteś defensywnym liniowym. Oznacza to, że...
- ...gram w pierwszej linii obrony, przed linią ofensywną. To jedna z najbardziej fizycznych pozycji na boisku. Często trzeba kogoś przepchnąć, powalić z piłką - dobrze się w tym odnajduję. Mówiłeś wcześniej, że ja jestem duży, a w drużynie byłem jednym z najmniejszych defensorów, więc wyobraź sobie, jak wyglądają moi koledzy.
- Myślałeś kiedyś o zmianie pozycji?
- Tak, głównie ze względu na to, że bardzo lubię biegać. Kiedyś nawet w turnieju juniorskim wystartowałem jako biegacz. Nie byłem za szybki, bo nie jestem szczuplutki, ale bardzo mi się podobała ta pozycja. Biegniesz przed siebie, taranujesz wszystkich, super sprawa. Może kiedyś spróbuję. Zobaczymy, niczego nie wykluczam.
- Inną z twoich pasji są tatuaże. Masz jakiś związany z futbolem?
- Jestem w trakcie tworzenia projektu. Nie wiem jeszcze, jak to będzie wyglądało, ale zamierzam zrobić tatuaż, który będzie odzwierciedleniem mojego życia. A futbol amerykański to w dużej części właśnie moje życie.
- Można już w naszym kraju zarobić na tym sporcie?
- I tak, i nie. Trzeba powiedzieć, że większość robi to po prostu z pasji. Najwięcej mogą zarobić zawodnicy, którzy przyjeżdżają tutaj z USA. Oni mają podpisane duże kontrakty i zapewnione mieszkania. Wszystko cały czas się zmienia, idzie do przodu, więc myślę, że za 10 czy 15 lat futbol amerykański może być u nas tak popularny, jak koszykówka, co siłą rzeczy przyciągnie sponsorów i pojawią się większe pieniądze.
- A jak wygląda sprawa między kibicami? Jest podobnie jak w piłce nożnej, gdzie relacje między sympatykami różnych drużyn bywają bardzo napięte?
- Jest zupełnie odwrotnie. Przechodziłem kiedyś w koszulce Devils przez sopockie molo i zaczepił mnie pewien mężczyzna, po czym zapytał, czy gram w tej drużynie. Odpowiedziałem mu, że tak, po czym usłyszałem: - O! To super, bo ja jestem kibicem Seahawks Gdynia. Porozmawialiśmy, przybiliśmy sobie piątkę i z uśmiechem na ustach każdy poszedł w swoją stronę. To jest właśnie piękno tego sportu. Nie ma większych spięć między klubami. Zawsze znajdzie się grupa tak zwanych napinaczy, ale jest ich naprawdę garstka. Na nasze mecze przychodzi nawet kilka tysięcy osób, często są to całe rodziny, nikt nie boi się o swoje bezpieczeństwo i wszyscy świetnie się bawią.
- Żałujesz, że nie doszło do fuzji Devils i Giants?
- Tak, bardzo. Taka drużyna mogłaby spokojnie zawojować Europę. Większość zawodników była za tą fuzją, co też pokazuje, że nie ma między nami problemów. Niestety, działacze nie doszli do porozumienia i nie udało się połączyć tych dwóch zespołów. Wielu zawodników zdecydowało się jednak na odejście do Gigantów i drużyna trochę się posypała.
- Ale w tym roku nie było tak źle. Pierwsze miejsce w grupie, w której pokonaliście swoich rywali zza miedzy, a porażka w półfinale z Warsaw Eagles to nie jest najgorszy wynik.
- W tym sezonie tak. Szkoda, że w fazie play-off nie mogło zagrać kilku naszych kluczowych zawodników. Gdyby byli obecni, moglibyśmy pokusić się nawet o mistrzostwo Polski. Tytuł ostatecznie trafił do "Gigantów", ale mam nadzieję, że odegramy się w przyszłym sezonie, najlepiej już ze mną w składzie.
- Co uważasz za swój największy sukces?
- Myślę, że wicemistrzostwo Polski w "ósemkach". To był mój pierwszy poważnie rozegrany sezon, historyczny wyczyn, w którym miałem dużą zasługę. Graliśmy naprawdę dobrze, byliśmy bardzo zgrani ze sobą i najlepiej wspominam właśnie ten rok. Wierzę, że największe sukcesy jeszcze przede mną.
- Tego ci życzę.
- Nie będę dziękował, żeby nie zapeszyć.







Napisz komentarz
Komentarze