Ciężary Po wyborach
- Nie opadły jeszcze emocje po wyborach na stanowisko prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Zgodnie z oczekiwaniami i zapowiedziami, wygrał urodzony w Oławie Szymon Kołecki. Proszę wytłumaczyć dlaczego był pan w grupie jego zwolenników? Panowała opinia, że jest om wyborem koniecznym.
- Przede wszystkim za Szymonem przemawiało to, że patrzy na problemy naszej dyscypliny przez pryzmat sztangisty. Przecież był znakomitym zawodnikiem, ma w swoim dorobku dwa srebrne medale olimpijskie, a także złote krążki z mistrzostw świata i Europy. Jest wspaniałym człowiekiem, posiada dużą charyzmę. To ostatnie szczególnie było pomocne w kampanii wyborczej oraz w późniejszych wyborach na prezesa PZPC. Szymon widział ogromne niedociągnięcia w strukturach związku, bo sam był podopiecznym trenera kadry. Wiedział, co jest nie tak w relacjach pomiędzy zawodnikiem a szkoleniowcem, bo sam tego doświadczał. Jeżeli chodzi o metodykę treningu, to tutaj Szymon niewiele zmieni, bo mamy już opracowany pewien sprawdzony schemat, który przynosi sukcesy. Przecież w tym roku zdobyliśmy złoto i brąz w Londynie.
- Adrian Zieliński nie przygotowywał się zgodnie z programem, opracowanym przez trenera kadry. O to był duży spór po igrzyskach olimpijskich...
- Faktycznie, Adrian przygotowywał się z dużą pomocą Szymona Kołeckiego i nikt tego nie ukrywa. Dlatego były prezes Zygmunt Wasiela zaaranżował cały spór w mediach, bo bał się, że cały splendor spadnie na konkurenta w walce o fotel szefa PZPC. Szymon bardzo dużo rozmawiał z Zielińskim i Arsenem Kasabijewem. Niestety sztangiście, pochodzącemu z Osetii Południowej, przytrafiła się kontuzja w trakcie przygotowań i jego start w Londynie był niemożliwy, chociaż zaliczał się do faworytów w walce o medale. Adrian przygotowywał się na co dzień pod okiem trenera Jerzego Śliwińskiego, ale korzystał z doświadczenia i pomocy Szymka. Bardzo często podkreśla to w wywiadach. "Kołek" był osobą, która stała z boku i przyglądała się przygotowaniom. W pewnym sensie opracował pewną koncepcję, z której korzystał złoty medalista z Londynu. Trzeba więc powiedzieć, że sukces polskiego sztangisty jest sporą zasługą obecnego prezesa PZPC.
- Więc co tak naprawdę może się zmienić w PZPC po tych wyborach? Kto na tym zyska, a kto straci?
- Od wielu lat związek był źle zarządzony. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie mógł z tym nic zrobić. Przede wszystkim skończy się hegemonia dwóch wielkich województw - mazowieckiego i lubelskiego. Te okręgi od kilkudziesięciu lat sterowały i manipulowały polskimi ciężarami. Zbudowały dzięki temu wielkie kluby i miały w Polsce ogromną siłę rażenia. W tych wyborach były pewne zwycięstwa i liczyły, że taki trend będzie nadal kontynuowany. Wielkim zwolennikiem takiej sytuacji był Zygmunt Wasiela, ale te wybory pokazały, że prawie cała Polska zmobilizowała się przeciwko tej polityce.
- Obaj kandydaci prowadzili zupełnie inną kampanię wyborczą?
- Szymon zastosował kampanię mobilną. Próbował pokazać całej Polsce, że będzie prezesem wszystkich i dla wszystkich, a nie dla wybranych jednostek. Jego konkurent jeździł tylko tam, gdzie był mile widziany, a spotkania z działaczami były reżyserowane. Nie przyjechał np. na Dolny Śląsk, bo był tu cztery lata temu, przed poprzednimi wyborami, i już wtedy się zorientował, jakie panują tutaj nastroje. A że w czasie jego czteroletniej kadencji nadal byliśmy robieni w konia, bo trener kadry seniorek, Ryszard Soćko, robił co chciał, to spodziewał się, że jego przyjazd nie będzie zaliczał się do przyjemnych. Osobiście mam największe pretensje o to, że powołania do kadry Polski nie otrzymała Kasia Ostapska, bo przecież zrobiła w ostatnich latach duży postęp i znakomicie prezentowała się na imprezach ogólnopolskich. Jej imienniczka, Kasia Szostak, dopiero teraz wskoczyła do kadry i całkiem nieźle sobie poradziła na mistrzostwach Europy. Pojawiły się różne oskarżenia po tym starcie, ale więcej na ten temat powie zapewne Adam Kraska, który zna ten problem.
- Czyli można powiedzieć, że trener Soćko traktował żeńską kadrę jak prywatne podwórko?
- Szkoleniowiec reprezentacji Polski musi wyzbyć się pewnych rzeczy, a przede wszystkim faworyzowania zawodniczek ze swojego klubu. Trener Soćko jest trenerem kadry olimpijskiej, kadry seniorek oraz do 23 lat i ma także duży wpływ na grupy juniorskie. Oprócz tego jest szkoleniowcem w WLKS Siedlce. Taki monopol nie prowadzi do niczego dobrego.
- Zwycięstwo Kołeckiego w wyborach na prezesa PZPC było miażdżące?
- Wbrew temu, co oczekiwaliśmy, wygrana Szymona była przygniatająca. Wszystko wskazywało, że różnica wyniesie kilka głosów. Według naszych wyliczeń, mieliśmy 40 delegatów oficjalnie popierających jego kandydaturę. Kołecki otrzymał 43 głosy, więc wynik był lepszy niż się spodziewaliśmy. Wasiela miał o dziesięć głosów mniej, chociaż wchodził na zjazd sprawozdawczo-wyborczy pewny zwycięstwa. Jak się później okazało, przeliczył się. Oczekiwał ode mnie, jako trenera kadry juniorek do lat 17, posłuszeństwa dla obecnych władz, czyli dla tego "niby układu". We mnie odezwała się jednak buntownicza dusza. Podyktowane to było tym, że Szymon miał jasny, przejrzysty i bardzo ciekawy program wyborczy. Jego konkurent skupił się na oszczerstwach i oskarżeniach o doping.
- To dlaczego prezes Wasiela otrzymał "aż" 33 głosy, skoro prawie cała Polska "skrzyknęła" się przeciwko niemu?
- Bo popierały go dwa najpotężniejsze województwa w polskich ciężarach, czyli lubelskie i mazowieckie, w które są pompowane największe pieniądze z PZPC. Te dwa regiony mają zdecydowanie największą liczbę mandatów, w sumie około 30, a wynika to z ilości ośrodków w tym regionie. Te okręgi musiały się solidaryzować z Wasielą, bo przecież Mazovia Ciechanów i WLKS Siedlce to były dwa kluby, które otrzymywały największe dotacje z Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że korzystano głównie z funduszy, które przekazywało Ministerstwo Sportu na działalność i rozwój wszystkich klubów w Polsce. Dlatego Wasiela jeszcze przed wyborami wiedział, że 30 głosów poparcia ma jak w banku. Nie pamiętam, ile dokładnie te dwa województwa miały mandatów, ale może być tak, że nikt spoza tego regionu nie głosował na dotychczasowego sternika związku. Co najwyżej mogło się wyłamać kilka osób, policzonych na palcach jednej ręki. Dla porównania - Dolny Śląsk miał 11 mandatów i byliśmy trzecią siłą podczas tego zjazdu sprawozdawczo-wyborczego.
- Program Szymona Kołeckiego mówił o tym, że chce się skupić na rozwoju mniejszych klubów, pokroju LKS Polwica Wierzbno, które "ciężko przędą"...
- Wszystkie mniejsze kluby z całej Polski mają mieć łatwiej, nie tylko Polwica Wierzbno, bo pieniądze z Ministerstwa Sportu nie będą pompowane tylko w kluby z województwa mazowieckiego i lubelskiego. Zresztą, żeby pokazać na czym polegał układ w centrali, to przypomnę sytuację z wyborów sprzed dwóch lat, kiedy wybrano mnie na trenera kadry narodowej juniorek do lat 17. Wygrałem dwoma czy jednym głosem, podczas demokratycznych wyborów, ale komisja kilka razy liczyła, czy aby na pewno wszystko się zgadza, bo przecież wszyscy spodziewali się, że stanowisko obejmie człowiek Ryszarda Soćki. On i jego żona to kluczowe postacie w tym całym układzie. Wielu osobom spodobała się moja oferta konkursowa, ale wywołało to ogromne zdumienie. Pierwszy raz od kilkudziesięciu lat człowiek z Dolnego Śląska otrzymał stanowisko trenera kadry, bo były to jedne z nielicznych wyborów, przeprowadzone poprzez ofertę konkursową. Ponad dwa lata staram się budować lepsze relacje na linii trener - zawodnik. Napisałem nawet publikację, którą dałem do recenzji szefowi szkolenia, Bogusławowi Maliszewskiemu. Przeszło to bez echa. Postanowiłem opublikować to na portalu www.polska-sztanga.pl. Pisałem tam głównie o niewłaściwych zachowaniach trenerów, ale nie w sferze metodyki treningu, ale w podejściu do poszczególnych podopiecznych. Niektórym osobom brakuje pedagogicznego podejścia do zawodu, a ja coś o tym wiem, bo siedzę w tym głęboko. Nie chciałem nikogo pouczać, tylko napisałem o swoich przemyśleniach. Nie trafiło to jednak do tzw. "betonu", czyli do ludzi, którzy zwracają się do zawodnika: - Ty nie jesteś od myślenia, tylko od dźwigania. To jest formuła, z którą nigdy się nie zgodzę. Mnie cieszy to, że moje podopieczne chcą przyjeżdżać na zgrupowania. Natomiast w pozostałych przypadkach jest z tym różnie. Dla niektórych reprezentantek jest to obowiązek, bo nie chcą stracić stypendium sportowego.
- Widać już efekty zmiany na stanowisku prezesa PZPC, czy jest to za krótki okres?
- To jest bardzo krótki czas, efekty będą widoczne dopiero podczas przyszłorocznych mistrzostw świata, rozgrywanych w Warszawie. Będzie to pierwszy duży sprawdzian dla prezesa Szymona Kołeckiego. Wydaje mi się, że spokojnie sobie poradzi i stanie na wysokości zadania. To jest zupełnie inne spojrzenie. Już dzisiaj jego działania dają pewność, że mistrzostwa będą rozegrane bezbłędnie.
- Mistrzostwa świata w Warszawie będą okazją do "sprzedania" związku i ciężarów w Polsce?
- Nie podoba mi się określenie "sprzedać", użyłbym raczej słowa "pokazać". Ostatnio za często w mediach używane są one zamiennie, a "sprzedać" to określenie typowo handlowe i nie najlepiej pasuje do działalności sportowej. Do związku weszli młodzi ludzie, w większości są to byli sztangiści. Miło, że Szymon Kołecki ich docenia. Sławomir Zawada jest nowym prezesem związku w regionie kujawsko-pomorskim oraz w Zawiszy Bydgoszcz. To zawodnik, który rywalizował jeszcze z moim bratem. Podrzucał 235 kg, a to wynik zbliżony do Kołeckiego, w porównywalnej kategorii wagowej.
- Waldemar Ostapski również ma swój udział w związkowych zmianach - jest członkiem nowowybranego zarządu PZPC. Co to zmieni w pana dotychczasowej działalności?
- Praktycznie nic, bo jestem członkiem zarządu, a nie ścisłego prezydium. W roku 2013 odbędzie się pięć lub sześć posiedzeń zarządu, więc to nie może wpłynąć na moją pracę. Zresztą podkreślam od wielu lat, że MAKS Tytan Autoliv Oława jest dla mnie najważniejszy i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Zmieniło się natomiast to, że mam ogromne wsparcie w osobach Mariety Gotfryd i Kasi Ostapskiej. Obie mają uprawnienia instruktorskie i pomagają mi w prowadzeniu zajęć. Być może w najbliższym uzyskają kwalifikacje na trenera II klasy. Jest to podstawa w zawodzie szkoleniowca podnoszenia ciężarów.
(cdn.)
(mecz)
Reklama
Z Waldemarem Ostapskim, trenerem MAKS Tytan Autoliv Oława, członkiem zarządu Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów - rozmawia Mateusz Edward Czajka
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze