- Jak pan trafił do oławskiego klubu sportowego?
Reklama
Ze Zdzisławem Nowakiem, kierownikiem i prezesem Klubu Sportowego Moto-Jelcz Oława, w latach 1963 - 1987, rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
<div style="text-autospace: ideograph-numeric">- Najpierw trzeba było poszukać dobrego trenera. Gdy powstała liga międzywojewódzka, to było dla nas marzenie. Pojechałem wtedy do Ryszarda Koncewicza, który był trenerem kadry narodowej i on mi polecił trenera Eustachego Potichę. Ten trener ściągnął do Oławy takich graczy jak Marzec, Bochniarz, Jankowski, Litwin, Bodura, Śliwiński i Kruk. A ja pozyskałem kilku innych ze Śląska. Niektórych rzeczywiście przypadkowo, jak np. bramkarza Henryka Oleszkę z Czarnych Bytom. Jeździliśmy z Falińskim po Bytomiu, i w pewnym momencie obok dużej hałdy węgla potoczyła się piłka. Zatrzymaliśmy się i poszliśmy zobaczyć, kto ją kopnął. A tam, na boisku za tą hałdą, trenowała drużyna Czarnych, którą prowadził były reprezentant Polski Dymarczyk. Zadziwił nas bramkarz, który wykonywał fantastyczne robinsonady. Po skończonym treningu zapytałem go, co porabia i czy by nie chciał zmienić klubu? A on mi na to śląską gwarą, że fedruje w kopalni, a po południami trenuje. Mówił, że jest jednak tym wszystkim już trochę zmęczony i chętnie by zmienił to duszne śląskie powietrze na inne, bardziej zdrowe. Tak się złożyło, że za 3 dni mieliśmy wyjeżdżać na obóz do Mielna. Więc mu mówię, że ma szansę na zmianę na naprawdę dobre i zdrowe powietrze. To on odrzekł, że pójdzie się spakować i że jedzie z nami. Tak właśnie trafił do nas Henryk Oleszko. On od tej pracy łopatą w kopalni ręce miał jak podeszwy. Mieliśmy wtedy w klubie dobrego bramkarza, był nim Władek Woźniak, ale on ciągle miał problemy z kolanem, dlatego Oleszko stał się pierwszym golkiperem. Był u nas bodaj 3 lata...
- Najpierw muszę krótko wyjaśnić, skąd się wziąłem w Oławie. Otóż przyjechałem tu w 1962 roku, z województwa kieleckiego. Namówiła mnie do tego kuzynka, Helena Zięcik, która z mężem i dwójką małych dzieci od wielu lat mieszkała w Oławie, przy ulicy Opolskiej. Byłem wtedy dwudziestoletnim, jeszcze nie w pełni ułożonym chłopakiem. W kieleckim trudno było o pracę i sporo osób z tamtego regionu wyjeżdżało w jej poszukiwaniu na Dolny lub Górny Śląsk. Mąż kuzynki pracował już parę ładnych lat w Jelczańskich Zakładach Samochodowych i to on właśnie ściągnął mnie do pracy w tej fabryce, która wtedy bardzo dynamicznie się rozwijała. W Oławie poznałem dziewczynę, z którą się ożeniłem. Urodziła nam się córka. Zamieszkaliśmy w Rynku, który wtedy nosił nazwę placu 27 stycznia, co miało upamiętniać datę wyzwolenia Oławy spod niemieckiego panowania. W jelczańskiej fabryce pracowałem początkowo jako ekonomista, w dziale zbytu, jednocześnie studiowałem zaocznie na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. Po jakimś czasie szef działu kadr zaproponował mi pracę w sekcji zatrudnienia, którą dość szybko zacząłem kierować. Ta sekcja z dnia na dzień zaczęła dostawać inne oblicze, bo odgrywała coraz ważniejszą rolę w zakładzie. Rosła produkcja i do pracy ciągle przyjmowano setki nowych ludzi. Miałem więc wtedy bardzo częsty kontakt z dyrektorami zakładu, z ekonomicznym Tadeuszem Stoińskim i do spraw produkcji - Jerzym Podlakiem. Oni byli wielkimi orędownikami sportu i pewnego dnia, przy luźnej rozmowie, zaproponowali mi przejście do pracy w klubie sportowym. Mieszkałem w Oławie w niewielkiej odległości od stadionu, który tak jak teraz usytuowany był przy ulicy Sportowej. Dość często tam zaglądałem, bo interesowałem się piłką nożną. Przychodziłem więc na mecze i na treningi. Stopniowo poznawałem tam różnych ludzi, którzy angażowali się w klubową działalność. Były to początki Moto-Jelcza Oława, który powstał w marcu 1961 roku, jako efekt fuzji dotąd odrębnych klubów - KS "Olavia" i "Moto" Jelcz. Pamiętam, że kiedyś zaczepił mnie na stadionie chyba Staszek Knara i zapytał, czy bym nie chciał trochę pomóc w klubie. To się nałożyło na tę propozycję, jaką złożyli mi dwaj dyrektorzy fabryki i tak właśnie trafiłem do Moto-Jelcza.
- Z tego co wiem, ostro wziął się pan do roboty.
- Po tych moich rozmowach z dyrektorami odbyło się w klubie zebranie, na którym wybrano mnie na kierownika sekcji piłki nożnej. Pamiętam to dokładnie - był październik 1963 roku. Byłem młodym chłopakiem, pełnym werwy, więc zacząłem rzeczywiście dość ostro. Nasza drużyna piłkarska, bo na niej głównie opierała się działalność klubu, chociaż były w nim jeszcze inne sekcje, m.in. bokserka i kolarska, grała wtedy w klasie "A". To była taka dołująca klasa "A". Na stadionie też było bardzo ubogo. Nie było prawie trybun, ludzie na kamieniach siedzieli. Murawę przygotowywano do gry przy użyciu kosy. Dopiero stopniowo dostawaliśmy z zakładu bardziej nowoczesny sprzęt, m.in. kosiarki i zraszacze. Stopniowo zaczęliśmy iść do góry. Ale nie obyło się przy tym bez zgrzytów. Musiałem usunąć z drużyny kilku zawodników i dwóch działaczy. Naruszyłem pewien układ, było gorąco, ale postawiłem na swoim. Awansowaliśmy do klasy okręgowej i to się wydawało wtedy dla Oławy maksymalnym pułapem. Ale pewnego dnia, bodajże po pięciu latach gry w okręgówce, odbyło się takie trochę tajne zebranie w dyrekcji Jelczańskich Zakładów Samochodowych, które od powstania Moto-Jelcza Oława były głównym sponsorem klubu. Byli obecni dyrektorzy - naczelny Jan Strzelbicki oraz wspomniani Podlak i Stoiński. Oni pomyśleli, że najlepszą reklamą Jelcza będzie właśnie sport. I postawili mi zadanie - musimy awansować wyżej, co najmniej do III ligi, która wtedy nazywała się klasą międzywojewódzką.
- To było już spore wyzwanie jak na Oławę.
- To prawda. Najgorszy był brak jakiegokolwiek doświadczenia. W okręgu też nie mieliśmy łatwo. Tam liczyła się tylko Ślęza Wrocław, a potem jeszcze Gwardia Wrocław. W naszym klubie też początkowo było skromnie. Piłkarze grali, jak się to mówiło, "za repetę". Więc gdy postawiono mi to nowe zadanie, zacząłem od zmian personalnych. Po pierwsze, podziękowałem trenerowi Mieczysławowi Jednorogowi. To nie było proste, bo on miał w Oławie sporo popleczników - był oławianinem, dobrze jak na tamte czasy wykształconym, pracował jako naukowiec we wrocławskiej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego. Jego drużyna opierała się głównie na studentach, którzy różnie się wtedy spisywali. Jak była zimowa sesja egzaminacyjna, to nie trenowali, a jak zdawali w maju czy czerwcu, to opuszczali mecze. Wtedy w Oławie grali m.in. tacy piłkarze, jak Tadeusz Płaneta, Zbigniew Isel, Edward Hołówko i Orest Lenczyk. To byli właśnie studenci Jednoroga.
- Opowiadano mi, że ruszył pan wówczas na poszukiwanie nowych zawodników, głównie na Górny Śląsk.
- Sporo się wtedy najeździłem po Śląsku i Opolszczyźnie, bo tam wtedy grali najzdolniejsi piłkarze. Mieliśmy wtedy klubowy samochód, małą czeską skodę, którym kierował Stasio Faliński oraz inny, którym jeździł Michał Pastuch. Spędzałem z nimi w tych autach całe dnie i noce...
- Niektórych piłkarzy pozyskaliście przypadkowo...
- I on pomógł w awansie do klasy międzywojewódzkiej?
- Tak, to było już za czasów trenera Stanisława Świerka. Graliśmy baraż w Bielawie ze Ślęzą Wrocław. Wygraliśmy 2:0 i awansowaliśmy. Ale nie było łatwo. Już wtedy zaczęły się te historie korupcyjne, co tak niedawno dręczyły polską piłkę nożną. W pewnym momencie sędzia wyrzucił nam z boiska po niegroźnym faulu Zbigniewa Nieduziaka, naszego stopera i graliśmy w dziesięciu. Nagle Franek Szczepanik dorzucił, a Janek Kruk w pełnym biegu strzelił z daleka piękną bramkę. Konsternacja na trybunach, w sektorze wrocławskim. Potem drugą bramkę strzelił Rysiek Kolendowski, z rzutu wolnego, w samo okno. To był niezapomniany mecz. Pojechało do Bielawy 25 autobusów z kibicami. Pomógł w tym Ryszard Nowak, któremu podlegał transport w Jelczu. To była cała kolumna. Jechaliśmy do Bielawy przez Wrocław. Rysiek jechał z przodu samochodem osobowym. Na skrzyżowaniach we Wrocławiu kierował ruchem. On miał wcześniej kontakty z milicją, dlatego nie bał się i potrafił to robić. Zdławiliśmy Ślęzę w Bielawie liczbą kibiców, miejscowi także byli za nami, bo wtedy w terenie raczej nie lubiano tych z Wrocławia. Po meczu dziennikarze z "Gazety Robotniczej" i ze "Słowa Polskiego" szukali sensacji. Pisali, że pewnie przekupiliśmy jakichś zawodników Ślęzy. Próbowano dociec których...
(cdn.)
Tekst i fot.:
Krzysztof A. Trybulski
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze