Z Janem Śliwińskim, byłym piłkarzem drugoligowego Moto-Jelcza Oława, rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
Tekst z cyklu „66 lat futbolu w polskiej Oławie”
- Co pana przygnało po tylu latach na oławski stadion?
- Faktycznie, to musiało być już bardzo dawno, bo nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz gościłem na stadionie przy ulicy Sportowej. Muszę od razu powiedzieć, że jestem pod wrażeniem zmian, jakie tu zastałem. Piękna murawa, ładne i funkcjonale trybuny, a jeszcze piękniejsza jest hala sportowa, która po remoncie wygląda jak nowa. A trafiłem dziś do Oławy trochę przypadkowo. Przyjechałem na krótki urlop do rodziny, która mieszka w pobliskim Brzegu. Jadąc z bratem z lotniska we Wrocławiu, zatrzymaliśmy się w Siechnicach, by zatankować paliwo i okazało się, że na tej stacji pracuje mój stary przyjaciel z boiska Józiu Szczepaniak. On opowiedział mi o swojej trenerskiej pracy w oławskim klubie i zaprosił na dzisiejszy mecz trzecioligowy.
- Rozmawiamy chwilę po jego zakończeniu, a działo się to w sobotnie popołudnie 18 września. MKS walczył z Bielawianką Bielawa. Miał pan okazję zobaczyć wyjątkowo zacięte i dramatyczne spotkanie.
- To prawda, emocji było dziś rzeczywiście sporo. Rywal prowadził 1:0, potem były czerwone kartki i rzut karny. Oglądałem mecz z zaciekawieniem, bo Józek Szczepaniak dokładnie mi opowiedział, w jakiej sytuacji jest teraz oławski klub. Wiem, że po tym spotkaniu z Bielawianką drużyna seniorów została liderem w III lidze i że będzie walczyć o awans do II ligi. Życzę tego tym młodym chłopakom i ich młodemu trenerowi z całego serca. W tym dzisiejszym meczu widać było, jak sporo wysiłku i serca wkładają w grę.
- Tak zawsze było w pańskich czasach, w okresie największej świetności piłkarskiej oławskiego klubu.
- To prawda. Miałem to szczęście, że grałem w oławskim Moto-Jelczu wtedy, kiedy święcił swoje największe triumfy. Pochodzę z Brzegu i tam, w miejscowej Stali, zaczynałem swoją piłkarską karierę. Do Oławy trafiłem jednak nie z Brzegu, ale z Odry Opole, poprzez Metal Kluczbork. To było w 1974 roku. Występowałem w Moto-Jelczu do 1979 roku, z kilkumiesięczną przerwą, kiedy po raz pierwszy wyjechałem do Kanady. Wróciłem jednak wtedy dość szybko do Polski, bo moja żona poważnie zachorowała. Łącznie w barwach Moto-Jelcza rozegrałem 77 spotkań drugoligowych. Występowałem najczęściej w pomocy, ale pod koniec pełniłem także rolę lewego obrońcy.
- Kto był wtedy trenerem Moto-Jelcza?
- Początkowo Marian Anioł, potem Ryszard Gierucki, a w ostatnim okresie mojej gry w Oławie - Zbigniew Isel, z którym miałem dziś bardzo miłą okazję się zobaczyć i serdecznie uściskać. Spotkałem tu także wielu innych starych dobrych znajomych, np. Jurka Bochniarza, redaktora i klubowego działacza Edzia Bykowskiego.
- Ile bramek strzelił pan dla oławskiej drużyny?
- W meczach o drugoligowe punkty nie było ich zbyt wiele, bo wtedy pomocnicy i obrońcy, a taką właśnie rolę pełniłem, nie grali tak ofensywnie, jak to jest w dzisiejszym futbolu. O ile dobrze pamiętam, to strzeliłem 5 bramek. Nie jest to więc imponująca liczba, ale muszę powiedzieć trochę nieskromnie, że jedna moja bramka była piękniejsza od drugiej. Jeśli już strzelałem, to z reguły z dalszej odległości, najczęściej w okienko lub pod poprzeczkę.
- W 1979 roku wyjechał pan po raz drugi do Kanady i tym razem został tam już na stałe...
- Tak. To było możliwe dzięki pomocy ówczesnego dyrektora Moto-Jelcza, Zdzisława Nowaka. Zamieszkałem w Toronto i prawie przez 7 lat grałem w miejscowej drużynie polonijnej. Początkowo utrzymywałem się tylko z gry w piłkę, bo drużyna miała charakter półzawodowy. Potem jednak podupadła finansowo i chcąc utrzymać się przy życiu, musiałem szukać pracy poza futbolem. Jak każdy emigrant, przez wiele lat pobytu za oceanem robiłem różne rzeczy. Obecnie jestem szefem produkcji w dużej firnie, produkującej konstrukcje ze szkła i aluminium.
- Z futbolem jednak pan się całkowicie nie rozstał?
- Oczywiście. Gdy przestałem grać, wziąłem się za trenerkę. Mam tytuł trenera III klasy, co w Polsce jest równoznaczne z drugą klasą. Prowadziłem szkółkę piłkarską, potem trenowałem drużynę seniorską Michel United, występującą w kanadyjskiej I lidze regionalnej. Od niedawna pełnię rolę trenera koordynatora polonijnej reprezentacji Kanady. W lipcu tego roku byłem z tą drużyną we Wrocławiu na Igrzyskach Polonijnych i zdobyliśmy tam złoty medal. Trzech moich młodych podopiecznych jest teraz sprawdzanych w drużynie wrocławskiego Śląska, grającej w Młodej Ekstraklasie.
- W Kandzie jest spora grupa byłych piłkarzy drugoligowego Moto-Jelcza...
- To prawda. W pewnym momencie mogliśmy tam stworzyć niemal pełną jedenastkę. Większość chłopaków występowała w zespole "Orzeł Biały" London, którą w latach siedemdziesiątych prowadził Zygmunt Marzec. To on sprowadził do Kanady z Oławy Jurka Czepę, Jasia Litwina, Frania Szczepanika, braci Olka i Wojtka Kolendowskich, Janusza Kubickiego, Tadzia Nowakowskiego, Franka Rokitnickiego i Józia Bodurę. Kilku z nich grało później ze mną w Polonii Hamilton, gdy za ocean dotarł Grzegorz Lato, dzisiejszy prezes PZPN, wtedy wybitny polski piłkarz, który tak jak większość z nas, przyjechał do Kanady na futbolową emeryturę.
- Większość z tych wymienionych zawodników Moto-Jelcza nadal mieszka w Kanadzie...
- Niektórzy, tak jak np. Jurek Czepa, już niestety nie żyją. Z innymi dość często się spotykam, z reguły podczas bardzo popularnego w Kanadzie turnieju Molsona, w którym występują drużyny juniorów, seniorów i oldbojów.
- Może udałoby się ich kiedyś sprowadzić do Oławy i rozegrać pokazowy mecz z naszymi oldbojami lub z naszą drużyną, wkrótce być może znowu drugoligową?
- To świetny pomysł. Niech się więc te nasze oławskie młode chłopaki wystarają o ten awans, a ja wtedy na pewno przyjadę z liczną grupą emigrantów, by popatrzeć na ich występ w II lidze! Może przed nowym sezonem udałoby się nam rozegrać z nimi jakiś sparing?! Na pewno będziemy wymagającym rywalem!
Tekst i fot.:
Krzysztof A. Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze