Na scenie zobaczyliśmy Monikę Gałuszkę-Sucharską i troje z bohaterów książki (ok.50 stron) "Kresowe opowieści", w której autorką zdjęć jest Małgorzata Najgebaur (na fot. niżej pierwsza z lewej).

- W tym roku obchodzimy rocznicę wielkiej migracji, a jednym z projektów Miejsko-Gminnego Centrum Kultury, związanego z tą ważną rocznicą, jest zapis wspomnień pierwszych mieszkańców naszej gminy, przybyłych na te ziemie w 1945 roku - mówiła Anna Rewak z MGCK. - Nie było łatwo znaleźć osoby do takiego projektu. Nam się udało spisać wspomnienia ośmiu osób.
Opowiadając o swojej pracy przy książce, Monika Gałuszka-Sucharska, wspominała o swojej babci i jej opowieściach. - One towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. Śpiewała "Kiedy ranne wstają zorze...", robiła znak krzyża za każdym razem, gdy kroiła chleb. Dla niej kraina dzieciństwa była najpiękniejsza świecie, rzeka bardziej niebieska, las najzieleńszy, nawet niebo było inne, piękniejsze. Mimo że generalnie było błoto, strzechy, a domy z gliny, to jednak jej pamięć zachowała właśnie taki obraz. Była taka, jak bohaterowie tego projektu, może dlatego podjęłam się rozmów z nimi.

Przy okazji wspominała o charakterystycznym języku kresowym, który znała z dzieciństwa, gdzie oprócz typowego dla tej części Europy zaśpiewu mamy wiele słów, których znaczenia dziś nie znamy, jak hreczka, bambetle czy kawony. - Tych słów jest bardzo dużo, przy okazji tego projektu niektóre do mnie wróciły, za co bardzo dziękuję - mówiła autorka rozmów.
O tych rozmowach mówili też sami bohaterowie.
- Urodziłam się w Krowince, to jest rejon tarnopolski - mówiła Wiktoria Szot. - Tak żyłam do 1952 roku, potem przyjechałam tutaj do Piekar. Bardzo jestem zadowolona, że zostałam zaproszona do tego projektu i mogłam opowiedzieć o swoim losie do książki i jeszcze zostałam zaproszona tutaj, aby opowiadać o naszej historii.
Jednym z elementów tej opowieści było to, gdy zobaczyła Stalina: - Jechał wysokim ziłem do Trembowli, było paru dostojników, stało wojsko, więc nie można było bliżej, ale pomachaliśmy mu. Wszyscy musieliśmy tam być. Opowiadałam o tym swoim dzieciom, a teraz wnukom opowiadam.
Osobnym wątkiem wielu z tych opowieści była chęć lub niechęć do pojechania na Wschód i do zobaczenia miejsca swojego dzieciństwa raz jeszcze. Jedni się odważyli, pojechali i nie żałują, choć - jak przyznają - wiele się zmieniło. Inni za nic nie chcą tam jechać i konfrontować swoich wspomnień z rzeczywistością.
- Z biegiem lat pewne rzeczy się wyostrzają, a o pewnych się mniej pamięta, ale też moi bohaterowie wspominali, że tutaj spotkało ich inne życie, tu były drogi, domy z cegieł, maszyny rolnicze - mówiła Monika Gałuszka-Sucharska. - Poziom życia tutaj był zupełnie inny. Nawet jak na Kresach komuś się powodziło dobrze, to to "dobrze" tam, nie znaczyło to samo "dobrze" co tutaj. Bardzo często moi bohaterowie to podkreślali. Pan Władysław na przykład pojechał do Iwanówki i mówi teraz, że to była jego wyprawa życia, ale nie wszyscy chcieli tam wracać. Moja babcia też nigdy tam pojechała, chociaż mogła, bo wycieczki były.
Bohaterowie książki z jednej strony wspominali lęk przed nieznanym, bo nie wiedzieli, gdzie jadą. Z drugiej strony przez lata myśleli, że to wszystko będzie tylko na chwilę, że zaraz wrócą, więc na wszelki wypadek walizki trzymali spakowane. Nie przydały się. Z czasem trzeba było się rozpakować i zaczynać nowe życie. Jak mówi w książce pan Bolesław, "mieliśmy tu być tylko na chwilę, a minęło 80 lat"...
Właśnie zapisanie, utrwalenie tych wspomnień, co było celem projektu MGCK, jest jego największą wartością.
*
Z przedmowy do wydawnictwa, które napisała dyrektor MGCK Dorota Miś-Hanys:
- "Już niedługo nie będzie komu opowiadać" - mówią bohaterowie „Kresowych opowieści". Mają na myśli siebie i sobie podobnych. Tych, którzy przeżyli wojnę, ludobójstwo, przesiedlenie. Strach o życie swoje i najbliższych, głód na przednówku, utratę domu, podróż w nieznane. Doświadczali radości, że przeżyli i tęsknili za wsiami otoczonymi lasem, gdzie stały kościół i cerkiew, mieszały się języki. Nie wiedzieli co zastaną na Zachodzie. Z niepokojem w sercu, drewnianymi kuframi i krową na postronku stawali przed domami, w których mieli rozpocząć nowe życie. Wieszali obrazy, rozkładali bambetle i serwety przywiezione stamtąd, aby to miejsce oswoić. Ludzie, którzy tam jeszcze mieszkali, Niemcy, też się bali. Pod jednym dachem dwa oddzielne losy, bo tak chciała historia. Życie zawsze toczy się dalej. Trzeba było zasiać pole, posadzić ziemniaki, posłać dzieci do szkoły, zadbać o pieniądze i odnaleźć resztę rodziny po wojennej zawierusze. Wstawali rano i ze znakiem krzyża rozpoczynali kolejne dni. Aż do dziś.
Projekt „Kresowe Opowieści" realizowany przez Miejsko-Gminne Centrum Kultury powstał z potrzeby zachowania historii mieszkańców gminy Jelcz-Laskowice przesiedlonych z Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej. Zebraliśmy bezcenne świadectwa tych, którzy przyjechali tutaj, aby budować nowe życie. Podzielili się z nami swoimi przeżyciami. Tymi przerażającymi, ale także radosnymi i niosącymi nadzieję. Historie o mordujących są tak samo częste jak o tych, którzy ratowali. Kresy to także lody po mszy, zakupy w żydowskim sklepiku, występy w Domu Ludowym, wspólnie obchodzone święta katolickie i prawosławne. „Kresowe opowieści" to opowieści o ludziach, ich emocjach, postawach i wyborach. To wspomnienia dorodnego zboża i pola kawonów, chleba pieczonego w piecu i placków z fasoli. Nasi bohaterowie niosą przez życie ogromny bagaż doświadczeń. Chcemy z nich czerpać.



Gdyby ktoś chciał otrzymać książeczkę "Kresowe opowieści", są jeszcze do odbiory gratisowe egzemplarze. w sekretariacie Miejsko-Gminnego Centrum Kultury w Jelcz-Laskowicach. Jak długo? Do wyczerpania nakładu.








Napisz komentarz
Komentarze