Gmina Oława
Wiosną tego roku para bocianów pierwszy raz urządziła sobie dom w gnieździe na posesji państwa Józefa i Ewy Woźniców w Janikowie. Nie wiadomo, czy to efekt spóźnionej miłości, ale jajko - jedno jedyne - pojawiło się w gnieździe dopiero w połowie maja, czyli o miesiąc za późno. Gdy młody bocian miał dwa miesiące, przyszedł odwieczny czas odlotu do ciepłych krajów. Niestety, młodemu zabrakło czasu na naukę i nie był gotowy do tak długiego lotu. Ba, nawet z gniazda nie potrafił wylecieć.
Niestety, potrzeba jesiennego odlotu jest u bocianów silniejsza niż siła rodzicielska. Trzeba było młodego zostawić.
- Najpierw, to było około 15 sierpnia, odleciała matka, a ojciec został z nim dwa dni dłużej - relacjonuje Józef Woźnica. - Potem nadszedł czas ostatecznego rozstania. Ojciec długo coś mu gadał po swojemu, a potem odleciał. Gdy cztery dni potem młody bociek nadal głodny siedział w gnieździe i skamlał, zrobiłem specjalny sprzęt do żywienia go, na długiej siedmiometrowej tyczce.
Podawał mu drobiowe żołądki i serca, ale bociek polubił też padalce, żaby, a nawet myszy, podbierane miejscowym kotom. Niestety, a może na szczęście, pewnego dnia pan Józef za mocno poruszył tyczką i całe jedzenie poleciało na ptaka. Przerażony bociek wyleciał z gniazda i... poszybował. Przeleciał kilkaset pierwszych metrów w życiu.
- Znaleźliśmy go i przenieśliśmy do kurnika - mówi pan Józef. - Szybko się tam zadomowił.
Początkowo walczył trochę z miejscowym władcą podwórka, kogutem Mario, ale teraz są w koalicji. Zapewne nieco przymuszonej, bo faktycznie to bociek przejął stery w kurniku. On tu teraz rządzi. On, czyli Puchatek.
Dlaczego tak go nazwali? - Bo tak się jakoś puszył, kiedy go karmiliśmy - tłumaczy pan Józef, który wyszykował boćkowi w kurniku nowe gniazdo. Niewysokie, takie na metr. Ale teraz, gdy Puchatek polata trochę po posesji państwa Woźniców, ma swoje miejsce, gdzie lubi wylądować. Do starego rodzinnego gniazda nie wraca.
Pan Józef nie wini rodziców Puchatka za to, że odlecieli bez syna. - Takie są prawa natury - mówi. I dodaje, że rodzice byli dla Puchatka troskliwi. Dobrze go karmili. Gdy słońce mocno prażyło, tata rozpościerał skrzydła i osłaniał nimi małego boćka. Gdy tego było mało, ze stawu obok nabierał wody do dzioba i polewał syna.
Teraz w karmieniu Puchatka biorą udział wszyscy mieszkańcy domu: pan Józef, jego żona Ewa, córka Justyna, syn Tomasz i synowa Agnieszka.
Co będzie dalej z boćkiem, gdy nadejdą prawdziwe chłody? W kurniku może być mu za zimno. - Jeszcze nie wiem, co z nim zrobić - mówi pan Józef. - Może oddamy go do zoo albo do jakiegoś schroniska dla bocianów? Ale to na pewno nie będzie łatwe, bo przez ten miesiąc bardzo się z nim zżyliśmy. Rano kogut pieje, a bociek klekoce. Coś się dzieje!
Tekst i fot. Jerzy Kamiński
Puchatek rządzi na podwórku







Napisz komentarz
Komentarze