Aby wyjechać do niedalekiej Czechosłowacji czy NRD, trzeba było zawalczyć z urzędnikami o paszport, który musieliśmy oddawać niezwłocznie po powrocie. W całym powiecie nie było ani jednego supermarketu, zaś świeżo rozbudzony handel często odbywał się na ulicy, czasem z rozkładanego łóżka, czy z gazet, rozłożonych na chodniku. Nie było wyboru banków, prywatny biznes dopiero raczkował. Z jednej strony odsłaniał naszą niesamowitą kreatywność, z drugiej - wykorzystywał naiwność oszołomionych wolnością klientów, rozszerzając szarą strefę. Uczyliśmy się konkurencji, wolnego rynku - tego gospodarczego i politycznego, z wszystkimi konsekwencjami. Dobrymi i złymi...
W najnowszym wydaniu "Powiatowej" specjalna "wolnościowa" wkładka. Wywiady, reportaże, wspomnienia. Gazeta w sprzedaży 5 czerwca, w niektórych sklepach już 4 czerwca wieczorem
Początek lat 90. to wybuch tzw. prywatnej inicjatywy. Protoplastów obecnych przedsiębiorców wcześniej nazywano pogardliwie prywaciarzami czy badylarzami. Teraz już można było zarabiać wszędzie i na wszystkim, choć krajobraz bez kolejek jeszcze musiał poczekać na... swoją kolej.
(ck)







Napisz komentarz
Komentarze