Alarmowy SMS, wzywający do akcji, strażacy ochotnicy z Minkowic Oławskich otrzymali o godz. 15.01, w niedzielę 28 lipca. Sześć minut później dowódca akcji Daniel Iwański, kierowca Dawid Dawidowicz "Dzięcioł" oraz Janusz Halagarda i Bartosz Krzemiendak byli na miejscu - na "nowym" wyrobisku piasku. - Informacja, którą otrzymaliśmy z centrali w Oławie, była nieprecyzyjna - mówi Dawid. - U nas są dwie piaskownie, na dwóch odległych krańcach wioski. Jadąc do remizy, spotkałem chłopca. Jechał rowerem i krzyczał: "Mój wujek się topi!". Miał około 15 lat. Miejsce, w którym go spotkałem, w połączeniu z informacją z centrali, podpowiedziały nam, na którą piaskownię jechać.
Chwilę później ten sam chłopiec stał na skarpie przy wyrobisku. Pokazywał palcem na wodę i krzyczał: - Wujek jest tam! Nikogo nie było widać. Dowódca zdecydował: - Dzięcioł, nurkujemy i szukamy! Reszta miała obserwować, reagować w sytuacji zagrożenia i czekać na posiłki.
Dno zbiornika okazało się bardzo nierówne - w jednym miejscu głębokie na kilka metrów, w innym woda sięgała do kolan. Mocno zamulona, ograniczała widoczność do tego stopnia, że nurkujący strażacy się nie widzieli. Zdecydowali, że najbezpieczniejszym i najskuteczniejszym sposobem poszukiwań będzie, gdy złapią się za ręce, a dno będą sprawdzać stopami. Metoda okazała się skuteczna. Chociaż bez kombinezonów i masek do nurkowania, już po chwili strażacy wyciągnęli z wody 52-letniego Andrzeja. Nie dawał żadnych oznak życia. Natychmiast przystąpili do reanimacji. Prowadzili ją do przyjazdu Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z Jelcza-Laskowic i pogotowia ratunkowego.
- Akcja trwała dwie godziny - mówi Daniel. - W tym czasie tętno mężczyzny dwa razy wracało i znów zanikało. Gdy udało się je przywrócić po raz trzeci, śmigłowiec ratunkowy zabrał go do szpitala we Wrocławiu.
Mimo długiej akcji reanimacyjnej i przywróceniu funkcji życiowych 52- latek zmarł kilka godzin później, w szpitalu.
Wyrobisko, w którym kąpał się mężczyzna, postało parę lat temu i cały czas jest czynne. To teren prywatny, gdzie obowiązuje zakaz wstępu i kąpieli. Mimo to wielu miejscowych ignoruje ograniczenia, zwłaszcza w tak upalne dni, jak miniona niedziela.
Kapać się nie można też w starej piaskowni, w Minkowicach Oławskich, ale w słoneczne dni także i tam można spotkać wielu amatorów pływania.
Nie był sam
Powiadomienie o wypadku Komisariat Policji w Jelczu Laskowicach otrzymał o godzinie 15.25.
- Gdy policjanci przyjechali na miejsce, były tam już trzy jednostki straży pożarnej i pogotowie ratunkowe - mówi aspirant sztabowy Krzysztof Żelem. - Ratownicy reanimowali mężczyznę.
Z przesłuchania świadków zdarzenia wynika, że mężczyzna był nad wodą z konkubiną, jej dwoma wnukami i kolegą. Około pół godziny siedzieli na brzegu, zanim Andrzej wszedł drugi raz do wody. Wziął ze sobą młodszego chłopca, żeby uczyć go pływać. Nagle 52-latek zaczął się topić. Zauważył to starszy chłopiec. Wyciągnął z wody brata i chciał pomóc wujkowi - jak go nazywał - ale nie dał rady. Wtedy zdecydował się wezwać pomoc. Wsiadł na rower i pojechał do wioski po strażaków. Jak się później okazało, w tym czasie ktoś zawiadomił ich telefonicznie. Pomóc próbował też kolega Andrzeja, ale niewiele mógł zrobić, bo ma protezę nogi. Nie pomogła także konkubina, bo nie umie pływać.
- W zdarzeniu nie brały udziału osoby trzecie, dlatego odstąpiono od sekcji zwłok - mówi aspirant Żelem. - Nie wiadomo, czy mężczyzna był trzeźwy. Z zebranych informacji wynika, że pił alkohol dzień wcześniej i niewielką ilość w niedzielny poranek.
Dobra robota, chłopaki
Początkowo helikopter ratunkowy miał wylądować na miejscowym boisku, gdzie strażacy mogli przewieźć poszkodowanego. To jednak nie było konieczne. Pilot śmigłowca wykazał się dużymi umiejętnościami. Wylądował obok wyrobiska, co oszczędziło cenny czas. Słowa uznania usłyszeli też młodzi strażacy. - Po zakończeniu akcji, gdy poszkodowanego zabrano już do szpitala, podszedł do nas ratownik medyczny i powiedział: "Dobra robota, chłopaki" - opowiadają. - To budujące, chociaż dzisiaj wiemy, że mimo wysiłku wszystkich, którzy brali udział w akcji, mężczyzna nie żyje. Wielu myśli, że strażacy-ochotnicy nic nie robią. Od czasu do czasu zgaszą palące się trawy, pokażą się na festynie, napiją się piwa itp. A to nieprawda. Przechodzimy szkolenia tak samo, jak strażacy zawodowi. Jako pierwsi wyjeżdżamy do zdarzeń na naszym terenie. Podejmujemy akcje i decydujemy, czy jest co ratować, bo najważniejsze są pierwsze minuty. Nie jesteśmy strażakami gorszej kategorii. Robimy to z pasją i zaangażowaniem. Jednak nie wszyscy i nie zawsze to dostrzegają.
Pełen podziwu dla swoich podopiecznych jest Adam Jarosławski, naczelnik OSP w Minkowicach Oławskich: - Wykazali się dużą odwagą, jestem z nich dumny. Szkoda tylko, że sukces nie jest pełny, widocznie mężczyzna zbyt długo przebywał pod wodą.
Tekst i fot.:
Wioletta Kamińska







Napisz komentarz
Komentarze