Po taśmowej aferze z nepotyzmem w PSL niemal wszyscy polscy komentatorzy dwoją się i troją, by wskazać winnych powszechnego przyzwolenia na nepotyzm. Przy okazji jedna partia szuka haków na inną, wyszukując, czyj syn gdzie zasiada, albo czyja córka bądź żona zajmuje taką to, a nie inną funkcję. I oczywiście wszyscy załamują ręce nad upadkiem obyczajów.
Choć nie bez kozery można powiedzieć, że ryba psuje się od głowy, podobnie mamy w naszym lokalnym światku. Od lat opisujemy różne przypadki obsadzania stołków "swoimi", niekoniecznie w rodzinnym znaczeniu, choć kiedyś cyklowi takich artykułów nadaliśmy wspólny tytuł "Familiada". Tylko w tym roku wskazaliśmy ze trzy takie przypadki. I co? I nic! Nas, czyli gazetę, to boli. Zapewne także paru innych obywateli. Ale nas, czyli społeczeństwo, to nie boli. Wręcz przeciwnie, niemal wszyscy uważają, że w podobnej sytuacji zachowaliby się podobnie. Czyli bez szemrania i bez sprawdzania kompetencji wsadziliby "swojego" do jakiejś spółki czy rady, gdyby tylko mogli.
Niedawno rozmawiałem o tym z młodym, acz znaczącym, oławskim politykiem, który powiedział mi wprost, że tak przecież jest, że tak się robi, że inaczej nie ma szans na karierę. Wcześniej rozmawiałem ze starszym panem, oławianinem, który stara się być aktywny publicznie. Przynajmniej z jego strony spodziewałem się negatywnej oceny całego zjawiska. Ale nie! Powiedział, że gdyby mógł, też zabezpieczyłby swoje dzieci w ten sposób. A potem ci sami ludzie marudzą, że PO obsadza, że PSL obsadza, że PiS obsadzał itd. Nie! To MY obsadzamy. Bo, że nie wiemy, dziś już nie można powiedzieć. Wiemy dobrze i tak naprawdę godzimy się na to, choć oficjalnie uznajemy to za zło. Zwłaszcza gdy jest czynione przez innych, a nam się akurat nie udało.
Jerzy Kamiński [email protected]







Napisz komentarz
Komentarze