Z Jerzym Woźniakiem, prezesem MKS Oława - rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
- Kilka tygodni temu zakończył się trzecioligowy sezon, w którym po raz pierwszy po wielu latach przerwy uczestniczyli piłkarze z Oławy. Czy jest pan zadowolony z ich występów?
- Wyjaśnijmy sobie na początku pewną zasadniczą kwestię. Malkontenci mówią, a tych w naszym kraju, powiecie czy mieście nigdy nie brakowało i nie brakuje, że powrót oławskiej drużyny do ligi ponadregionalnej był możliwy w efekcie reformy rozgrywek. Zapominają jednak, że udział w tej zreformowanej III lidze wywalczyliśmy rzutem na taśmę, dzięki pewnym sprzyjającym okolicznościom zewnętrznym, które zarząd klubu potrafił skutecznie wykorzystać. Gdyby nie nasze żmudne zabiegi, to kisilibyśmy się nadal w IV lidze i kibice oławscy oglądaliby takie „potęgi” jak Puma Pietrzykowice czy Victoria Świebodzice… Wcześniej w klubie była armia działaczy, kierowana przez szefa miasta, oraz kilku pracowników administracyjnych. Strumień pieniędzy płynął do klubu z kasy miejskiej, z restauracji „Klubowa”, z targowiska miejskiego oraz od firmy „Autoliv”, a efektem była wieloletnia tułaczka pierwszej drużyny w rozgrywkach czwartoligowych. Od czasu, gdy dwa i pół roku temu wspólnie z Jankiem Kownackim objęliśmy ster w klubie, zadłużonym wtedy na blisko 200 tysięcy złotych, koszty jego stricte administracyjnego funkcjonowania wyraźnie zmalały, a jednocześnie efekty sportowe znacznie wzrosły. Odpowiadając na pytanie, dotyczące mojej oceny występów oławskich piłkarzy w minionym sezonie, powiem, że nie jest to takie jednoznaczne. Stare porzekadło mówi „mierz siły na zamiary” i tak właśnie staraliśmy się zachowywać. Trochę nieśmiało wywalczyliśmy ten awans do III ligi i rundę jesienną potraktowaliśmy jako pewnego rodzaju papierek lakmusowy. Chcieliśmy sprawdzić, jakie będą rzeczywiste koszty funkcjonowania drużyny seniorów w III lidze, przy jednoczesnym zgłoszeniu trampkarzy i młodzików do rozgrywek w ramach ligi dolnośląskiej. Te dwie nasze drużyny młodzieżowe rywalizowały dotąd w rozgrywkach powiatowych i sporadycznie w strefowych, a więc wyjeżdżały co najwyżej do Strzelina, Wrocławia lub Oleśnicy. Od wczesnej jesieni ubiegłego roku nasi młodzi piłkarze jeździli m.in. do Jeleniej Góry, do Wałbrzycha, Świdnicy, Lubina, Polkowic czy Głogowa. Chyba nie trzeba tu nikomu wyjaśniać, że koszty funkcjonowania klubu m.in. z tego właśnie powodu znacznie wzrosły. Niestety, w ślad za tym od razu nie poszło znaczące wsparcie ze strony władz miasta, co gorsze prawie na starcie zabrano nam dotację z „Klubowej” i kazano spłacać zadłużenia nie tylko sekcji piłki nożnej, którą jako jedyną przejęliśmy po zmianach strukturalnych w klubie. Dopiero od początku tego roku, gdy udowodniliśmy, że mimo znaczącego odchudzenia administracji klubu potrafimy nim sprawnie zarządzać, odczuwamy większą przychylność ze strony władz miasta, która przejawiła się m.in. wzrostem dotacji finansowej…
- Podkreśla pan wszem i wobec, że klub wyszedł z „popaździernikowej” zapaści finansowej, ale jednocześnie jest pan wzywany do Sądu Pracy, bo klub nie chce zapłacić zaległego wynagrodzenia byłemu trenerowi…
- W tej kwestii bardziej chodzi o zasadę, niż o pieniądze. Ustaliliśmy z trenerem Szczepaniakiem, bo o niego tu chodzi, że otrzyma wynagrodzenie za 3 miesiące pracy, jeśli wywalczy awans do III ligi. On tego nie wykonał, bo na boisku przegrał baraże ze Spójnią Ośno - w dużym stopniu z własnej winy, bo w decydującym momencie, jakim była seria rzutów karnych, nie potrafił wyznaczyć zawodników do wykonywania „jedenastek”. Zapanowała „wolna amerykanka” i efekty pan widział. Dziś ten trener skarży klub i domaga się zapłaty za coś, czego nie wykonał. Dołączył do niego także pewien piłkarz, który był hołubiony w klubie, miał najwyższy kontrakt, a w decydującym momencie zawiódł na całej linii. I właśnie tacy ludzie chcą nas dzisiaj ograbiać z pieniędzy, na co nie ma i nie będzie naszej zgody. Jeśli mimo to sąd nakaże im zapłacić, to zapewne to uczynimy, bo szanujemy prawo…
- Wracając do oceny postawy sportowej oławskich piłkarzy w III lidze można powiedzieć, że przejęcie w przerwie zimowej Wulkanu Wrocław nie przyniosło spodziewanych efektów…
- Na pewno tak, bo celem tego działania było włączenie się do walki o drugoligowy awans. Co prawda niewiele zabrakło, by to zrealizować, ale z drugiej strony nie ukrywamy rozczarowania, przede wszystkim z osiągniętych efektów sportowych. Drużyna roztrwoniła przewagę punktową nad głównym rywalem do udziału w barażach po niecałym miesiącu gry…
- I to stało się powodem zdymisjonowania trenera Wiesława Urycza…
- Przyznaję, że zatrudnienie tego szkoleniowca było błędem, za który czuję się osobiście odpowiedzialny. Mam jednak pewne pretensje do piłkarzy, że wcześniej mi nie zasygnalizowali złej współpracy z nim. Zwolniliśmy więc go co najmniej o dwa lub trzy tygodnie za późno. Przy okazji od razu wyjaśnię, że styczniowe odejście z klubu trenera Mandziejewicza było tylko i wyłącznie jego decyzją…
- Czy to nie jest aby asekuracja z pańskiej strony, bo Zbigniew Mandziejewicz znów wrócił na stadion przy ulicy Sportowej?
- Absolutnie nie. Proszę zauważyć, że ten trener jesienią dysponował bardzo młodym zespołem. Wywalczył co prawda tylko 12 punktów, ale drużyna którą prowadził, zbierała bardzo dobre recenzje. Przegrała minimalnie, pechowo i po zaciętej walce z wielkim Górnikiem w Polkowicach. Toczyła bój jak równy z równym z Wulkanem we Wrocławiu i z Chrobrym w Głogowie, a w Oławie z Zagłębiem II Lubin i z Motobi. A drużyna pełna „powulkanowych” gwiazd wiosną dostała prawdziwe lanie w Polkowicach, Lubinie i Głogowie, nie sprostała też u siebie Motobi. Dlaczego tak się działo? Myślę, że w dużym stopniu na to pytanie właściwie odpowiedział na łamach „GP-WO” kilka tygodni temu trener Jacek Opałka…
- Nie powierzył mu pan jednak dalszego prowadzenia drużyny, tylko zatrudnił Łukasza Becellę, który jeszcze szybciej odszedł z MKS Oława niż do niego przyszedł…
- Jacek Opałka otrzymał propozycję prowadzenia drużyny rezerwowej, którą zgłosiliśmy do rozgrywek klasy „okręgowej”. Jeszcze nie wiemy, czy ona w nich zaistnieje, bo w DZPN zaczęła działać „spółdzielnia”, która się temu sprzeciwia. Mam nadzieję, że to się jednak już wkrótce wyjaśni z korzyścią dla naszego klubu. Chcemy, by w tej rezerwowej drużynie grali młodzi zawodnicy, w wieku od 19 do 21 lat, a więc tak jak w zespołach Młodej Ekstraklasy. Jeśli zaś chodzi o niespodziewane odejście Łukasza Becelli, to zdradzę, że ten trener zastrzegł sobie w umowie prawo natychmiastowego „transferu” do klubu z wyższej klasy rozgrywkowej. I tak się stało, bo otrzymał propozycję pracy w MKS Kluczbork, który awansował do I ligi. Już wcześniej chcieliśmy ściągnąć do Oławy Ireneusza Mamrota, który był autorem sukcesów Wulkanu, ale on na dłużej zakotwiczył w Trzebnicy i nie chciał się stamtąd ruszać. Zaproponowaliśmy także posadę młodemu oławskiemu szkoleniowcowi Krystianowi Pikausowi, ale on nie czuje się jeszcze na tyle silnym trenerem, by móc samodzielnie poprowadzić drużynę w III lidze. Wrócił więc do nas Zbigniew Mandziejewicz. Ma on teraz do dyspozycji znacznie lepszy potencjał kadrowy, niż to było przed rokiem, więc efekty sportowe powinny też być dużo lepsze…
- Ale jak na razie więcej słyszymy o ubytkach kadrowych, niż o nowych piłkarzach. Kilka dni temu klub stracił chyba największe objawienie rundy wiosennej - młodego bramkarza Konrada Forenca…
- Z tego powodu bardzo ubolewam, ale niewiele tu mogliśmy zrobić, bo taka była wola ojca Konrada, który jest niepełnoletni, więc o jego losie decydują rodzice. Z drugiej strony cieszę się, że odszedł do Zagłębia Lubin, a nie tak jak początkowo planował - do Lechii Gdańsk. Niewykluczone, że Konrad jesienią pojawi się u nas jako wypożyczony z lubińskiego klubu. Co do innych ubytków, to na pewno nie zagra już w MKS Piotr Kluzek, bo wiosną niewiele nam pomógł, a w utrzymaniu był jednym z najdroższych piłkarzy. Pozostali z wiosennej kadry nie zadeklarowali odejścia, chociaż wiem, że niektórzy zawodnicy - zwłaszcza ci, co utracili status młodzieżowca - czując na plecach oddech potencjalnych konkurentów, zaczęli się rozglądać za innym pracodawcą. Na testach w Ślęzie Wrocław byli np. Hubert Adamski i Tomek Grabowski…
- A są u nas jakieś nowe twarze?
- Są, niektóre zresztą już dobrze w Oławie znane, jak choćby Jakub Kalinowski czy Andrzej Gancarczyk. Zgłosili się też do naszego klubu dwaj piłkarze Świtezi Wiązów Tomasz Bartosz i Marek Budny. Chęć gry w Oławie zadeklarował także Tomasz Kosztowniak. Kto jednak ostatecznie u nas zagra, to dziś jeszcze trudno precyzyjnie powiedzieć, bo okienko transferowe w pełni, a o przydatności poszczególnych zawodników zadecyduje trener Mandziejewicz po rozegraniu serii spotkań sparingowych. Pierwsze już najbliższą sobotę. Zagramy w Świdnicy, a rywalem MKS będzie drużyna Śląska Wrocław, szykowana do gry w Młodej Ekstraklasie…
- Czy możemy już dziś powiedzieć kibicom o co będzie walczył MKS w nowym sezonie?
- Dobry sportowiec zawsze walczy o jak najwyższe cele. W naszym przypadku istotna jest jednak także określona wola władz miasta. Chcielibyśmy wiedzieć, jakie cele stawiają nam i sobie burmistrz oraz Rada Miejska? Dlatego zaproponowaliśmy im spotkanie przy okrągłym stole, nie na pięć czy dziesięć minut, tylko na tak długo, aż wyczerpiemy temat i dojdziemy do konkretnych ustaleń…
- Dziękuję za rozmowę, życzę dobrych przygotowań do nowego sezonu trzecioligowego i równocześnie skutecznych negocjacji z władzami miasta…
Tekst i fot.:
Krzysztof Andrzej Trybulski
Napisz komentarz
Komentarze