Goście przyjechali do Oławy w mocno odmłodzonym składzie - w wyjściowej jedenastce zagrało aż ośmiu młodzieżowców, dowodzonych przez blisko czterdziestoletniego Piotra Zieziulę. Gdy grający trener kuniczan był na boisku, spisywali się całkiem dobrze i w ciągu pierwszych pięciu minut wywalczyli trzy rzuty rożne. W 8 minucie meczu Zieziula odniósł kontuzję i zszedł z murawy. Od tej chwili przyjezdni myśleli tylko o tym, żeby nie przegrać, a jeśli już, to w najniższych rozmiarach. Dość powiedzieć, że po żwawym początku praktycznie do końca meczu nie stworzyli żadnej groźnej sytuacji pod bramką Marka Bihuna. Jedyne zagrożenie z ich strony stanowiły rzuty wolne, wykonywane z reguły z dalszej odległości przez Marcina Bełza lub Kamila Sawickiego. Dalekimi wrzutami z autu na pole karne oławian popisywał się Michał Błoński, ale defensywa MKS bez problemów z tym sobie radziła. Znacznie gorzej było w ofensywie, chociaż początek był obiecujący, bo oławianie dość szybko objęli prowadzenie. Z rzutu rożnego podawał Tomasz Grabowski, a celną główką popisał się jego imiennik Horwat.
W miarę upływu czasu oławianie osiągnęli miażdżącą przewagę i stworzyli mnóstwo sytuacji pod bramką Łukasza Stepokury, ale żadnej nie wykorzystali, chwilami doprowadzali kibiców do „białej gorączki”. W 28 minucie Grabowski idealnie wyłożył piłkę Łukaszowi Ochmańskiemu, ale ten strzelił z 7 metrów w boczną siatkę. W 33 minucie niecelnie główkował z 10 metrów Mateusz Milkowski. Potem uderzył zza szesnastki Hubert Adamski i trafił w poprzeczkę. Po zmianie stron goście jeszcze mocniej się bronili, a ataki oławian przypominały przysłowiowe walenie głową w mur. Sytuacji bramkowych na połowie Unii było znowu bez liku, ale piłka jak zaczarowana nie chciała wpaść do siatki...
Napisz komentarz
Komentarze