Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 13 grudnia 2025 13:44
Reklama Hipol

Osobista historia kina w Oławie (1)

Rzecz będzie nie tylko o kinie. Nie da się bowiem opisać procesu budowania kolejnej młodości tego obiektu bez nakreślenia szerszego tła. I będzie to serial - w 3 odcinkach
Osobista historia kina w Oławie (1)
Zespół teatralny E. Bałazińskiego po spektaklu w Kinie Odra (początek lat 50.)

Autor: fot. arch. prywatne

Podziel się
Oceń

Do Kina Odra zacząłem chodzić już jako przedszkolak z rodzicami. To były wczesne lata 50. Zapamiętałem obiekt jako dwie duże sale: poczekalnię i samo kino. W tej pierwszej była zbita z desek kasa, długie, bez spocznika schody na balkon; na prawo od kasy wejście do toalet, a na lewo - do sali kinowej, wprost na ekran. Sala była płaska, z twardymi krzesłami, z przejściem na środku.

Dobrze zapamiętałem dym papie­rosowy. Pewnego razu rodzice ku­pili bilety do kina na balkonie i do­piero przekonaliśmy się, jakie to przykre, gdy z całej sali dym unosi się do góry! Wkrótce zabroniono palić papierosy w kinie.

Ważniejsza jednak była inna, pożyteczna okoliczność. Filmy, na które zabierali mnie rodzice, to były np. nieliczne polskie ("Skarb", "Zakazane piosenki"), francuskie "Wakacje pana Hulot", "Pat i Patachon"), albo przedwojenne rosyjskie komedie ("Świat się śmieje", "Wołga, Wołga"). Niestety - z napisami, które rodzice musieli mi czytać na głos, co innym pewnie przeszkadzało. To mnie zdopingowało do nauki czytania, co osiągnąłem już w niezłym stopniu w wieku 6 lat. Mogłem już samodzielnie chodzić na niedzielne poranki (bilet 1,30 zł), ale już nie na popołudniowe seanse, zwykle dozwolone od 12 lat. Takich "niepełnoletnich" było wielu, a bileter, pan Wasylik (senior, ojciec Henryka, próżniejszego operatora), straszył nas milicją. Oczywiście żartował, bo przechodząc codzien­nie koło naszego domu do pracy i z powrotem, stukając swoją laseczką, często zapraszał na nowy, "do­skonały" film.

Najbardziej podobały się nam filmy batalistyczne (oczywiście ra­dzieckie), które były swego rodzaju instruktażem dla naszej ulubionej zabawy w wojnę w zalegających jeszcze wszędzie ruinach.

W niebezpiecznych grach 6-8 let­nich dzieciaków na Pl. Jedności Narodowej i Pl. Zamkowym oprócz moich ku­zynów - Witka i Romka uczestni­czyli: Florek Karg, Marian Polero­wicz, Jurek Żydło, Adam i Jurek Spechtowie, Bronek Krall, Staszek Romanowski, Włodek Chmielewski, Romula Korzeniow­ski, Rysiek Tymiuk, bracia Bidowie i Wypuszczowie.

Nie wiedzieliśmy wtedy, czym przed wojną była ruina. Po latach dowie­działem się, że przed wojną był to tzw. Pru­ski Dwór, naj­większa w Oławie konkuren­cja dla sali Palast-Theater (czyli powojennego Kina Odra).

W czasie wojny Hitler za­bronił Niemcom korzystać z tego typu obiektów. Zorgani­zowano tam obo­zy wegetacji i pracy przymuso­wych pra­cowników z całej Europy. Palast-Theatrowi wyznaczo­no rolę propa­gatora triumfów niemieckie­go oręża. Obiekty takie jak Pruski Dwór, Pa­łacyk Nadodrzański i ho­tele zostały więc zdewastowane przez samych Niemców. Resztę do­pełnili sowiec­cy żołnierze, którzy nocując tu w mroźną zimę 1945 r. grzali się pa­ląc meble i podłogi. Pa­last-Theater oca­lał i znowu stał się narzędziem propa­gandy, tym ra­zem sowieckiej, choć - na szczę­ście - nie wszystkie filmy były godne potępienia, szcze­gólnie te przedwojenne.

W sali dawnego P-T po 1945 r. organizowano też koncerty estrado­we, muzycz­ne i teatralne, na któ­rych by­wałem z rodzicami. Zapa­miętałem przede wszystkim dixi­land Wichare­go i czeską orkiestrę muzyki południo­wo-amerykańskiej pod dy­rekcją Kuczery.

Niezapomnianym spekta­klem był dla nas "Wodewil Warszawski" au­torstwa Goz­dawy i Stępnia, w któ­rym wystąpił wujek Antoni (oj­ciec Witka i Romka). Przed­stawienie przygotował inż. Edmund Bała­ziński, dyrek­tor Huty "Marta". Wcześniej, w latach 1945-50 na­uczyciel chemii w liceum, gdzie też założył uczniowski teatr i chór. Efektowna była przede wszystkim scenografia, przedstawiająca słyn­ny wi­dok trasy WZ z tunelem. Kiedy przygasły światła i nad nim pokazały się ruchome nocne tram­waje, sala na sto­jąco wyraziła swój aplauz.

Wcześniej przedstawienie prezen­towane było w siedzibie zespo­łu, w nie­wielkim Klubie Hut­nik przy ul. Browarnianej (przed wojną drugie kino oławskie). Dy­rektor Bałaziń­ski był prawdziwym mecenasem kultury i szkoda, że pod koniec lat 50. wyje­chał z Oła­wy.

Po nim zespół teatralny przejęło małżeństwo państwa Notzów. Wi­działem ich 2 przedstawienia, w tym o sie­rotce Marysi. Jeśli dobrze pa­miętam, najmniejsze­go kra­snala grał w nim nasz kolega Dziunek Chorwacki.

Oprócz huty działalność kultural­ną w mieście upra­wiał też klub "Kolejarz", któ­rym opiekował się ZNTK. Najpierw w dzisiejszej sie­dzibie OK, gdzie ist­niała or­kiestra dęta. Póź­niej, pod koniec lat 50., powiat przejął obiekt (i or­kiestrę). Klub przeniósł się do sali zwa­nej powszechnie "Tartakiem" (dziś hotel o dziwnej, niegrama­tycznej na­zwie "Oławian"), organi­zując imprezy rozrywkowe i taneczne.

W mieście działał też chór Spółdzielni Samopo­mocy Chłop­skiej pod kierunkiem Zbigniewa Le­śniaka. Swą siedzibę miał w świetlicy przy ul. Głowac­kiego. Szerszą działalność prowa­dził PSS w lokalu przy ul. Karola Miarki, gdzie działała orkie­stra mandolini­stów pod dyrekcją p. Wełny, zespoł­y muzyczne i tanecz­ne.

Jak widać władze miejskie i po­wiatowe do końca lat 50. mało angażowały się w orga­nizację miejscowej kultury (z wy­jątkiem Biblio­teki Powiatowej). Rolę tę spełniali indywidualni za­paleńcy i pomagający im więk­sze zakłady pracy i szkoły. Prawdę po­wiedziawszy, za wielu chętnych do udziału w amatorskim ruchu arty­stycznym nie było. Największe wzięcie mia­ło kino.

 

* * *

Dla młodzieży i dzieciarni powo­jennego pokolenia na pierwszym miejscu na pewno był sport, który trzeba było jednak organizować samemu. Uprawia­liśmy kilka dzie­dzin, które tu w skrócie wymienię. Królowała oczywiście pił­ka nożna, zwłaszcza gdy urzą­dzili nam pod nosem "ogró­dek jordanowski", zdomino­waliśmy go dokumentnie, przez co ochroniliśmy okien­ne szy­by na naszym podwór­ku.

Od wczesnych lat 50. miesz­kaliśmy na pierwszym piętrze (dwie rodziny Witkowskich) w tzw. burmistrzów­ce, po­nieważ mój ojciec zarządzał mia­stem w latach 1949-51.

To było ra­czej podwórze, największe w oko­licy, bo jak przystało na przedwo­jennego pierwszego jego miesz­kańca, czyli burmistrza, oprócz herbu miasta na frontonie budynku posiadał dwa garaże (na automobil i dorożkę), stajnię, oficynę dla służby i obszer­ny plac manewrowy.

Wykorzystywaliśmy go na grę w kiczki-paliczki, dwa ognie, ale przede wszystkim w piłkę nożną.

Był też palant z "rakieta­mi" wystruganymi z desek. Była też koszyków­ka z jedną tabli­cą (dlatego graliśmy wyłącznie w "króla"). Były rowery, zwłaszcza zawody wokół naszego placu. W zimie san­ki i łyż­wy. Nie było wa­runków do uprawiania pływania. Nie ryzykowaliśmy z Odrą. Co naj­wyżej chlupaliśmy się w Oławce za stadionem, gdzie po latach zbudo­wałem dom.

Prawie wszyscy z naszego Placu Jedności i okolic chodziliśmy do tej samej podstawówki nr 2, która była nietypowa, bo połączona or­ganizacyjnie z liceum. Pierwsze 3 lata spędziliśmy na tzw. tajwanie koło wieży ciśnień, ale codziennie gościliśmy w głównym gmachu na apelu, który prowadzili zetempow­cy i zetempówki.

Wstyd się do tego przy­znać, bo należałem też do pionierów. Wprawdzie tyl­ko przez jeden dzień, ale kiedyś ktoś może mi to wyciągnąć. Kiedy byłem w pierwszej kla­sie - pewnego zimowe­go dnia przy­szedł do klasy dużo starszy uczeń z głównego gmachu szko­ły, w koszu­li zetem­powca i po­informował nas, że je­steśmy wszyscy pioniera­mi i że w niedzielę pojedziemy do Wro­cławia, gdzie poznamy pionierów z in­nych miast. Wszyscy mamy być w bia­łych bluzkach lub koszulach oraz w czerwonych chustach, które nam rozdał i pokazał jak je wiązać. Uczył nas też pionierskiego po­zdrowienia, które znaliśmy z fil­mów, zwłaszcza o pionier­skim mia­steczku Artek. Stosowali­śmy je często stojąc rzędem na chodniku przed naszą ka­mienicą i salutując po rosyj­sku "odbieraliśmy defila­dę" maszerujących czwórkami bratnich żołnierzy, którzy z ręczni­kami pod pachą uda­wali się lub wracali z łaźni.

Zawieziono nas autobu­sem marki "stonka" do wro­cławskiej szkoły w po­bliżu Hali Ludowej. W dużej auli stała choinka do sufitu. Poja­wił się Dziadek Mróz z dru­żyną śnie­żynek, też w czer­wonych chustach. Rozdawa­ły nam pa­czuszki ze sło­dyczami, za które mieliśmy dzięko­wać po pioniersku. Był film (oczy­wiście o pionier­skim Arteku) i śpiewanie pio­senek, z których zna­liśmy tylko "Miliony rąk". Tę pieśń śpiewaliśmy codziennie na apelu. Wycieczka do Wro­cławia zakoń­czyła się po­wszechnym machaniem rąk z pionierskim pożegnaniem.

Tak się złożyło, że gdy awansowa­liśmy do centrali szkoły, akurat zmienił się układ polityczny w kra­ju, znikły poranne apele, pojawiły się lekcje religii z ks. Franciszkiem Kutrowskim, dotychczasowych ak­tywistów zastąpili nowi szkolni or­ganizatorzy różnych wydarzeń np. Józef Krygier i Leon Lubawa, któ­rzy wyspecjalizowali się w "Zga­duj-Zgadulach". Nasza paczka też poczuła nowy wiatr i nie chcieli­śmy być gorsi. Nie będę opisywał wszystkich lepszych i głupszych pomysłów tylko wymienię je hasło­wo: klub młodzieżowy po zagraco­nym magazynie w piwnicy, waka­cyjne rajdy rowerowe po Ziemi Kłodzkiej. Więcej słów poświęcę zespołowi muzycznemu, który założyłem w naszej klasie (chyba szóstej). Na akordeonie grał Czesiek Senko, na perkusji Zdichu Tomaszewski i ja na pianinie. Skład uzupełniali wo­kaliści - kuzyn Witek i Jurek Ży­dło, którzy wykorzystywali różne wynalazki perkusyjne, jako że były to modne gorące rytmy południo­we. Występowaliśmy tylko w na­szej szkole, bo w innych, które nas zapraszały nie dało się grać na roz­strojonych pianinach, jeśli w ogóle istniały. Nauczyciel Kazimierz Nosek, który sprzyjał naszej grupie obiecał, że załatwi nam występ w Kinie Odra z okazji (chyba) Dnia Nauczyciela. Zagraliśmy jeden utwór w przerwie między częścią oficjalną i artystyczną. Był to ówczesny przebój "Bajo-bongo". Nakazano nam wystąpić w bia­łych koszulach lub swetrach, a nie w kolorowych, jak chcieliśmy.

Byłem też ministrantem. To działo się też w grupie, innej i mniejszej. Mieliśmy ustalony porządek. Wymiennie służyliśmy do mszału, dzwonka, kadzidła i kropidła. Aż pojawił się nie­jaki K., który wcześniej znany był jako bardzo aktywny zet­empowiec. Teraz się nawrócił i kiedy szedł do lub wracał z kościoła - ręce składał jak do modlitwy. Tu też chciał być ważny i chciał nami rządzić. Księżom się to podobało, bo to nawrócony bez­bożnik. Nam nie. I tak to się skończyło. Przynajmniej trochę liznąłem łaciny, co się potem przydało w liceum.

Wykładał ją sam dyrektor Józef Palider, który bardzo popierał wy­darzenia szkolne o kulturalnym charakterze. Uczniów obowiązywał udział w cyklicznych koncertach umuzykalniających prowadzonych przez Piotra Łoboza i w dorocz­nych żakinadach z okazji Dni Oła­wy. Popierał też pożyteczne uczniowskie inicjatywy. Za podpo­wiedzią wychowawcy naszej klasy, chemika Stefana Stępnia udaliśmy się do dyrektora we dwójkę z Wit­kiem (z naszej paczki w liceum za­chował się tylko Romula, który jednak postawił na piłkę nożną), aby przedstawić naszą propozycję powołania Działu Imprez Rozryw­kowych. Chcieliśmy kontynuować rajdy rowerowe po Polsce, organi­zować występy znanych zespołów rozrywkowych, organizować wy­jazdy na takowe, wykorzystać bo­isko szkolne do gry w tenisa, (bo w szczypiorniaka nikt nie chciał grać), i powołania zespołu muzycz­nego z udziałem muzyków spoza szkoły.

Dyrektor zgodził się i wyznaczył opiekuna Kazimierza Noska oraz miejsce, gdzie moglibyśmy prze­chowywać różne dokumenty - czy­li niewielki pokój pani Stani­sławy Saj­kiewicz do przechowywania map. Nestorka szkoły, oddała nam wspaniałomyślnie oprócz klucza jedną szufladę w biur­ku, gdzie zmieściły się także 2 pie­czątki.

Realizowaliśmy nasze plany. Ze Zbigniewem Dotzauerem przeje­chaliśmy 2 raj­dy: z Koszalina do Gdańska i z Częstochowy do Kra­kowa i Zako­panego. Sprowadzil­iśmy na kon­cert w liceum Niebie­sko - i Czerwono-Czarnych oraz dwa inne, mniej znane zespoły. Zorgani­zowaliśmy wyjazd do Wrocławia na koncert Paula Anki, który pe­chowo po przerwie odwołano na wieść o śmierci Ken­nedyego. Czę­sto grywaliśmy w te­nisa używając przenośnych metalo­wych bramek jako słupków do roz­ciągnięcia siat­ki (dziś w tym miejscu znajduje się siedziba powiatu).

Udało mi się też założyć zespół, którego zasadniczy trzon stanowili Tosiek Adamowicz (gitara i wokal), Jasiu Nowacki (klarnet i saksofon), Zdzichu Tomaszewski (perkusja) i ja na fortepianie. Często skład zasi­lali Rysiek Dubiel (gitara), Kaziu Soliński (kontrabas), Lalka Wajc­man (wokal), Tadek Toffel (piano), Dzidek Bilewicz (trąbka i sakso­fon), Andrzej Koch (akordeon) i Marek Kurnicki (puzon).

Jako podstawowa czwórka grali­śmy amatorsko w naszym liceum i Zakładowym Domu Kultury w Jel­czu, ale głównie zarobkowo w in­nych składach: w PDK na tzw."Ko­niczynkach", w Piwnicy Brzeskiej i w jelczańskiej restauracji "Uśmiech". Ja miałem też inny skład na dancingach w Adrii.

* * *

Końcówka lat 50. to była też rewol­ucja w dzie­dzinie kultury ma­sowej. Po­jawiła się bowiem telewi­zja, która wywołał­a popłoch w branży filmowej. Zaczęto przebu­dowywać dotąd pła­skie widow­nie ma amfiteatral­ne, przerabiać kabi­ny filmo­we i ekrany do projekcji pa­noramicznych zamiast dotych­czasowych w formie tzw. kaszetu.

Szybszy i tańszy był spo­sób dobu­dowywania sal widowiskowo-kino­wych do ist­niejących domów kultu­ry. Placówki te żądały jednak szer­szego progra­mu: sceny powinny mieć proscenium, kulisy i gardero­by z toaleta­mi dla wy­konawców oraz szatnie dla widzów. Koszty wtedy rozkładały się na 2 inwesto­rów. Wiadomo bowiem było, że kino i PDK szykowały się do re­montu. Mam wątpliwości, czy w przypadku Oławy było jakieś poro­zumienie między Okręgowym Za­rządem Kin (OZK) i naszymi wła­dzami powiatowymi w sprawie wspólnej realizacji dużej sali wie­lofunkcyjnej.

O Kinie Odra na przeło­mie lat 50. i 60. niewiele mam do powiedzenia, bo "po­szło" do re­montu. Projekcje fil­mowe przenie­siono do Hutnika, skąd musiał być eksmitowa­ny ze­spół teatralny. Wi­dzowie jakoś nie zaakceptowali tego obiektu. Ci, co nie mogli żyć bez filmów, coraz częściej mieli okazję oglądać je w te­lewizji.

Ja w tym czasie zakończyłem edukację w liceum i gdy nie dosta­łem się na historię sztuki w Pozna­niu, zmuszony byłem podjąć jakąś pracę do czasu zdania egzaminu na studia polonistyczne we Wrocła­wiu. (Ówczesne przepisy nie dawały możliwości zdawania gdzie indziej w tym samym roku.) Nie miałem proble­mu z uzy­skaniem pracy w PDK.

Dla potrzeb tego tekstu wspomnę tylko 2 zda­rzenia. Tu dowiedziałem się, że przy generalnym remoncie PDK na przylegających ogrodach mieszkańców powstanie wielofunk­cyjna sala widowiskowa na ok. 400 miejsc.

W tym czasie otwarto kino po re­moncie, ja dostałem się na studia, a kierowniczka pani Teresa Świer­czyńska poprosiła mnie, abym na zakończe­nie swojej pracy zorgani­zował wy­stęp na akademii (chyba dla spół­dzielców) w Kinie Odra. Nie było łatwo, bo to był okres wa­kacyjny, wynagrodzenie liche, a w dodatku Tośkowi armia przypo­mniała się do odbycia od września 2-letniej służby. Ten, choć miał inny pomysł na spędzenie ostatnich dni wolności, stanął na wysokości zadania i dodatkowo znalazł wokalistkę z Brzegu o imieniu Lena. Zgodzili się także Ja­siu i "Tomasz". Okazało się, że to był nasz pierwszy wspól­ny koncert w Kinie Odra i ostatni, który zagra­liśmy w życiu razem.

Po imprezie kierowniczka podzię­kowała mi słowami w rodzaju: "Spisałeś się. Nadajesz się do tej pracy. Wracaj tu po studiach".

 

* * *

Okres, któ­ry minął od rocznego epizodu pra­cy w PDK-u, spędziłem na zdobyciu kwalifikacji studiując na Uniwersytecie Wrocławskim polo­nistykę i kulturoznawstwo. Na­byłem też umiejętności zawodo­wych pracując na ostatnim roku studiów w dziale promocji wydaw­nictwa Ossolineum, a później w Zakłado­wym Domu Kultury w Bo­lesławcu (kopalnia "Konrad" KGHM), któ­ry zorganizowałem i kierowałem tą placówką przez 3 lata. Zdecydowałem się wyjechać tam z żoną, ponieważ nie mogliśmy już dłużej mieszkać z moimi rodzicami, którzy lada chwila mieli się przeprowadzić do budynku po drugiej stronie placu. Mieszkania nie zapewniało wy­dawnictwo ani uczelnia, która wciąż nie mogła doczekać się uznania przez ministerstwo pierw­szego w Polsce kierunku kulturo­znawstwa. Docent Stanisław Pie­traszko, kierujący tym ekspery­mentem (jednocześnie promotor mojej pracy magisterskiej na polo­nistyce) zaproponował mi bowiem asystenturę. Niestety bez żadnych perspektyw mieszkanio­wych. Mieszkanie zakładowe i pra­cę dla żony zapewniali tylko w Bo­lesławcu.

Cdn.

Jerzy Witkowski 



Napisz komentarz

Komentarze

Oława 21.07.2024 11:37
Dobry artykuł, czekam na następny.

waga75 20.07.2024 08:39
Jurek wychowawca nasz p.Stefan Stępień .Klasa 8-a A, . Pamiętam .

ZASTRZEŻENIE PODMIOTU UPRAWNIONEGO DOTYCZĄCE EKSPLORACJI TEKSTU I DANYCH

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji ze strony internetowej tuolawa.pl i publikacji przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody wydawcy - RYZA Sp. z o.o. jest niedozwolone. 

Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są TUTAJ

KOMENTARZE
Autor komentarza: RedaktorTreść komentarza: Dziękuję za korektę - czyli ktoś te komentarze jednak czyta.. :-)Data dodania komentarza: 13.12.2025, 12:50Źródło komentarza: Najpierw zwolnienia, teraz sprzedają zakład za niemal 27 mln zł!Autor komentarza: RedaktorTreść komentarza: Przykra informacja. Trudny czas dla pracowników. Trudno się uśmiechać w takiej Polsce... Do tego artykuł z błędami: "pojawiła się oferta kupna terenu po zakładzie.." - jeśli już to oferta sprzedaży terenu.. itd.Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:59Źródło komentarza: Najpierw zwolnienia, teraz sprzedają zakład za niemal 27 mln zł!Autor komentarza: TołdiTreść komentarza: Inwestycje w kampanie wyborczą muszą się zwrócić :)Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:53Źródło komentarza: Przemysław Olechowski odwołany z funkcji prezesa CSiR. Jest tymczasowy następcaAutor komentarza: sebaTreść komentarza: Powyciągać trzeba ich z samochodów!! Patrole w większości powinny być piesze. Nie widać ich w mieście zupełnie.Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:52Źródło komentarza: Ma być tak pięknie, ale na razie... MINUS!Autor komentarza: ŁukaszTreść komentarza: Kolejna podejrzana sprawa. Podczas kadencji Burmistrza Szczęśniaka wybudowano kilkaset mieszkań w ramach TBS. A tanie mieszkania to w tej chwili największa bolączka mieszkańców. Od kiedy władze przejeli Lokalni z burmistrzem na czele, całkowicie zaniechano budowy nowych tanich mieszkań dla mieszkańców. Dziwnie zbiega się to z czasem gdy w deweloperke zaczął bawić się sami wiecie kto... i jak wpływ w przeszłości, oraz teraźniejszości miał na lokalnych samorządowców. Kolejna sprawa to działka dla jelcza,torpedowana w przeszłości przez ludzi powiązanych z burmistrzem. Dziwnym trafem sami wiecie kto zapowiada tam teraz powstanie nowego osiedla. Przypadek? A może pod zasłoną pięknych uśmiechów, uścisków dłoni na targowisku wpuściliśmy sobie do pałacu prawdziwego konia trojańskiego?Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:52Źródło komentarza: Przemysław Olechowski odwołany z funkcji prezesa CSiR. Jest tymczasowy następcaAutor komentarza: asdefTreść komentarza: Fajne czasy, nie to co teraz.Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:45Źródło komentarza: Twórzmy wspólnie fotograficzną historię Oławy (album 211)
Reklama
NAPISZ DO NAS!

Jeśli masz interesujący temat, który możemy poruszyć lub byłeś(aś) świadkiem ważnego zdarzenia - napisz do nas. Podaj w treści swój adres e-mail lub numer telefonu. Jeżeli formularz Ci nie wystarcza - skontaktuj się z nami.

Reklama
Reklama
Reklama