Poznajcie człowieka, którego Bóg obdarzył niezwykłym talentem do dźwigania ciężarów. Sportowca, który rozbłysnął niczym gwiazda, ale upadł jak meteoryt. Urodzony w Oławie były sztangista Budowlanych Opole w swojej książce mierzy się z bolesną przeszłością.
Grzegorz Kleszcz (rocznik 1977) urodził się w Oławie, a wychował w Niemilu. Przygodę z ciężarami rozpoczynał w klubie Herkules Wierzbno, lecz to w Opolu rozwinęła się jego sportowa kariera. Tam ukończył liceum ogólnokształcące oraz studia na Politechnice Opolskiej. Przez wiele lat reprezentował klub Budowlani Opole. Trzykrotny olimpijczyk (Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008), akademicki mistrz świata, medalista mistrzostw Europy, wielokrotny reprezentant Polski i rekordzista kraju. Po zakończeniu kariery sportowej popadł w głęboką depresję. Ból życia próbował tłumić używkami. W końcu jednak odnalazł Siłę, która pomogła mu się podnieść. Teraz postanowił podzielić się swoją historią.
- O opisaniu swoich przeżyć myślałem od kilku lat. W końcu zdecydowałem, że muszę to zrobić - mówi Grzegorz Kleszcz. - Zacząłem dźwigać ciężary jako młody chłopak. Miałem talent, bo pierwsze sukcesy przyszły szybko. Jako nastolatek trafiłem do klubu w Opolu, gdzie rozpoczęła się moja profesjonalna kariera, trwająca kilkanaście lat. Życie sportowca to pasmo wzlotów i upadków. Przeżyłem naprawdę wiele. Nieraz zastanawiam się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę - dodaje.
"Sztangista" to opowieść o jednym z czołowych polskich zawodników w podnoszeniu ciężarów przełomu XX i XXI wieku. To historia lat spędzonych w światowej czołówce, zdobytych medali i pucharów, sukcesów i porażek, podróży po świecie, spotkań z niezwykłymi ludźmi, świateł wielkich aren, relacji telewizyjnych, medialnego zainteresowania i uwielbienia kibiców. Ale jest też druga strona medalu - ta rzadziej pokazywana, mniej znana miłośnikom sportu. To długie dni spędzone w salach treningowych, tysiące ton przerzuconych ciężarów, litry wylanego potu, wyrzeczenia, ból i łzy. To również wyniszczanie ciała i psychiki w imię sukcesu, który bywa nieosiągalny. A gdy przychodzą złość, zniechęcenie, samotność, poczucie bezsilności czy załamanie – można stoczyć się na samo dno.
- Grzegorz miał wewnętrzną potrzebę opowiedzenia swojej historii i wreszcie zrealizował ten plan. Niewielu z nas miałoby odwagę dzielić się z szerokim gronem odbiorców tak trudnymi, często bardzo osobistymi momentami życia. A ich nie brakuje - mówi Grzegorz Łabaj, jeden z redaktorów książki i autor wstępu do "Sztangisty". - To poruszająca opowieść o sportowcu, ale nie tylko dla fanów sportu. Poznajcie człowieka, którego Bóg obdarzył talentem do dźwigania ciężarów. Człowieka, który rozbłysnął jak gwiazda, ale upadł jak meteoryt. Człowieka, który przez lata walczył o powrót na sportowy szczyt, ale to już mu się nie udało. Człowieka, który po zakończeniu kariery staczał się w otchłań, ale w końcu odnalazł Siłę, która wyniosła go na powierzchnię.
"Sztangista" bezlitośnie odsłania kulisy zawodowego sportu na najwyższym poziomie. Opowiada o brutalnej rzeczywistości Polski i tzw. "bloku wschodniego" lat 90. i początku XXI wieku – świecie przemytu, narkotyków, dopingu i przemocy fizycznej. Pokazuje mordercze treningi, które rujnowały zdrowie, nierówną walkę zawodników z "zabetonowanym" związkiem sportowym i próby obalenia tego systemu. To fascynujące tło historii Grzegorza Kleszcza. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa RTCK z Nowego Sącza.
.jpg)
foto: Dominika Woźniak
*
Fragment książki "Sztangista"
- Wspominałem kolegów starszych i młodszych, którzy cierpieli tak jak. Nie mogli odnaleźć sensu życia, kiedy zgasły światła reflektorów i musieli zejść ze sceny. Sportowców, którym zły los pokrzyżował plany i świat nigdy nie zobaczył pełni ich możliwości i wielkiego talentu. Tak było z Konradem Ostapskim, którego ojciec Waldemar był moim i Jarka Ciupaka trenerem. Jarek i Konrad są dla mnie jak bracia, choć nigdy nie umiałem im tego okazać. A wręcz przeciwnie, gdyż spotkało ich wiele przykrości z mojej strony. Konrad był wielkim talentem. Podobnie, jak jego wujek Włodzimierz Ostapski, który niestety uszkodził bark w szczycie formy przed igrzyskami w Barcelonie i zakończył karierę. Konrad w wieku 18 lat poważnie zachorował i dalsze dźwiganie było niemożliwe. To było okropną wiadomością dla młodego sportowca i jego ojca, który marzył o medalu olimpijskim syna.
Trener Ostapski woził nas trzech na treningi z Oławy do Wierzbna, gdzie mieszkali Jarek i Konrad. Kiedy mieliśmy po 12 lat w Wierzbnie spotkaliśmy małego Szymona Kołeckiego, który trenowany przez ojca, uczył się podstaw akrobatyki i podnoszenia ciężarów. Tak jak wielu innych szkoleniowców Waldemar Ostapski prowadził zajęcia prawie za darmo, często dokładając własne pieniądze, aby jego podopieczni mogli wypłynąć na szersze wody. Przy tym wkładał mnóstwo serce w pracę trenerską i cieszyły go nasze sukcesy. To dzięki jego poświęceniu mogłem poszybować naprawdę wysoko i wystąpić na igrzyskach olimpijskich, co może choć trochę napełniło go satysfakcją.
Zastanawiałem się leżąc wbity głową w poduszkę, co ze mną będzie, jaki los mnie czeka, czy dam radę podnieść się i znaleźć motywację do działania do życia z pasją? Na razie czułem tylko niemoc i przygnębienie, bolesne uczucie beznadziejności mojej sytuacji. Co mi może dostarczyć tyle wrażeń i adrenaliny, którą czułem wychodząc przed publiczność, kiedy w szczycie formy podnosiłem ogromne ciężary z lekkością, wprawiającą widzów w zachwyt? Gdzie spotkam tylu wspaniałych ludzi i w jaki sposób będę zarabiał pieniądze? Pomyślałem, że już nic nie da mi tyle radości. Z wielkim trudem wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i wyciągnąłem butelkę wódki. Nalałem pełną szklankę i wypiłem do dna, niczym nie zapijając. Następnie nabiłem zielonym szczytem konopi indyjskiej szklaną lufkę, podpaliłem i wciągnąłem gęsty dym do płuc. Kiedy go wypuściłem z ust odpłynąłem w długi rejs, który jak się później okazało, zaprowadził mnie na skraj przepaści...
.jpg)
Takiego go pamiętamy z występów







Napisz komentarz
Komentarze