- Kilka razy latała pani na Florydę, aby wziąć udział w starcie rakiety z synem, co parę razy było odwoływane. Podejrzewam, że był taki moment, w którym trzeba było się pożegnać. "Synu, lecisz". Żegnaliście się za każdym razem?
- Ciekawe pytanie, bo... myśmy się nigdy pożegnali.
- I to jest naturalne, że gdy Sławosz wyjeżdża gdzieś na parę tygodni, to nie ma pożegnań?
- Rozmawiamy, oczywiście życzę mu szczęśliwej podróży, ale muszę panu powiedzieć, że zadał pan bardzo ciekawe pytanie. Bo myśmy się nigdy z nim nie pożegnali. Owszem, były rozmowy o locie, mówiłam mu, że mamy nadzieję, że wreszcie poleci, ale żegnania się nie było.
- Czy za kolejnym razem, gdy odwoływano lot, czuła pani u syna jakieś poddenerwowanie?
- Nie. On jest gotów do lotu i wie, że takie opóźnienia są normalne i wie, że to jest dla ich bezpieczeństwa. Oprócz rzadkich rozmów "osobistych" z odległości 8 metrów, bo on wciąż jest na kwarantannie, mieliśmy też rozmowy przez komputer. Były też spotkania, w których uczestniczyli wszyscy, którzy pojechali na Florydę do Sławosza. A to była wielka ekipa z różnych krajów. Ponad 80 osób przyjechało, żeby go wesprzeć, aby z nim współuczestniczyć w tym ważnym wydarzeniu dla niego, ale przecież i dla całej nauki.

Widziałem zmęczenie syna, widać było, że chciałby już polecieć, a to przekładanie z dnia na dzień musiało być bardzo frustrujące. Jednak spotkanie z osiemdziesiątką ludzi było cudowne. To była jakby impreza pożegnalna wszystkich trzech astronautów - oni stali na dużej scenie w sporej odległości od nas, około 20 merów, bo kwarantanna obowiązuje, i każdy kraj, a to są Indie, Węgry, USA i Polska - coś dla nich zrobił, aby ich wesprzeć. Jednak to, co zrobili Polacy, to było mistrzostwo świata. Odśpiewali piosenkę z Męskiego Grania, w której nieco zmienili tekst, aby pasował do sytuacji. To trudno opowiedzieć, bo trzeba było przeżyć. Wtedy Sławosz się wzruszył, on jest bardzo wrażliwy. Może nie rozpłacze się, ale łezka w oku się zakręci.
- Czy podczas misji na stacji będzie pani miała okazję, aby z nim porozmawiać?
- Prawdopodobnie tak. Będzie mógł się połączyć z pięcioma bliskimi mu osobami i chodzi prawdopodobnie o jedną rozmowa w tygodniu. Te pięć osób to żona Sławosza, mój mąż i ja, także jego brat i bratowa. Ale to syn będzie mógł się z nami skontaktować, bo my oczywiście do niego nie będziemy mogli zadzwonić.
- Jest pani pierwszą mamą z Polski, której syn leci na stację kosmiczną. Jakie jest pani pierwsze odruchowe odczucie na tę myśl. Czego w nim więcej - lęku, dumy, satysfakcji...?
- Jestem przede wszystkim dumna i mam satysfakcję, że wychowanie syna i cały trud włożony w to dał mu tę możliwość i ten start, który w tej chwili owocuje. On mi kiedyś napisał taki bardzo ładny tekst, dziękując mi za całe wychowanie, także za to, że miał takie możliwości, jakich przeciętnie nie mają dzieci. Chodzi o możliwości rozwoju i wyboru. On na przykład sportowo uprawiał żeglarstwo, a nie każde dziecko może to robić. W Łodzi, prawdę mówiąc, w ogóle nie ma żeglarstwa. Trzeba było go wozić co tydzień nad Zalew Zegrzyński, a to 180 km w jedną stronę! Musieliśmy tam nocować. Na jakiekolwiek zawody trzeba było go wozić. A jazda na desce, na nartach - to wszystko dziecku trzeba pokazać, ale oprócz sportu uczyłam go historii, podsuwałam odpowiednie książki, aby wzbudzić w nim wrażliwość. I dziś Sławosz jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Wrażliwym na krzywdę ludzką, jest pomocny dla ludzi i to nie jest żadna poza, on po prostu taki jest, zresztą podobnie jak drugi syn, czyli Mikołaj. Tak ich wychowałem. I z tego jestem bardzo dumna, przygotowałam ich odpowiednio do życia. Oni nie muszą do mnie dzwonić codziennie, jak to niektóry synowie dzwonią do swoich mamuś. Ja wiem, że oni są, że zawsze mogę na nich liczyć.
- A tego lęku przed startem trochę jest?
- Opowiem panu takie zdarzenie. Gdy miałam 6 lat, mój dziadek był w Berlinie. Kiedyś moja mama nie dostała urlopu, więc musiałam sama od niego jechać do tego Berlina. Moja mama wcześniej nigdy nie leciała samolotem, więc gdy odwoziła mnie na lotnisko Okęcie w Warszawie, a ja miałam sama lecieć, bardzo to przeżywała... Sama nigdy samolotem nie leciała, więc nie wiedziała, jak to jest. Byłam pod opieką stewardessy, dostałam jakieś kredki, a dziadek miał mnie na lotnisku odebrać. Lotniska są duże, dziecko jest małe, więc rozumiem ten lęk mamy. Przypomniało mi się to zdarzenie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że syn wsiądzie do rakiety. Pomyślałam, że właściwe przeżywam te same emocja, które wtedy przeżywała moja mama. Bo ja przecież także nigdy nie leciałam rakietą. Gdy sobie to uzmysłowiłam, że przecież potem samoloty zrobiły się popularne, dziś ludzie latają nimi niemalże na zakupy... A kiedyś to się człowiek bał burzy, zanim fizycy nie wytłumaczyli tego zjawiska. Myślę, że to jest normalne, że jako rodzic boję się o niego, ale on tak wybrał, to jest jego wybór, on tego bardzo chce i pragnie, żeby sprawdzić w kosmosie to, nad czym opracował teoretycznie, a jego celem jest przede wszystkim nauka.

- Wiadomo, że syn ćwiczy różne sytuacje awaryjne, bo musi je ćwiczyć. Czy o tym też rozmawiacie, czy raczej unika pani takich tematów?
- Nie unikamy żadnych tematów. Podczas badań psychologicznych padło takie pytanie, jak zachowałby się, gdyby wyszedł z kolegą w przestrzeń kosmiczną i z jakiegoś powodu musiał go opuścić. To dla niego było najtrudniejsze pytanie. Powiedział wtedy, że nie jest przygotowany na to, aby kogoś opuszczać. Dostał wtedy jakieś pytania pomocnicze, więc dopowiedział, że sprawdziłby wszystkie możliwości, czy jest w stanie pomóc koledze. No, ale jakoś go zakwalifikowali pomimo jego wrażliwości...
- Mówi pani, że w zasadzie to się z synem nie pożegnała. A gdyby trzeba było się pożegnać, to jakimi słowami?
- "Trzymaj się Sławoszku!" albo "Dbaj o siebie Sławoszku!" - prawie za każdym razem to mu mówiłam. Ja chyba nie jestem zwolennikiem jakichś patetycznych pożegnań, choć - przyznam się - trochę w domu popłakuję. Obiecałam sobie, że lepiej w domu, żeby tam już nie płakać. Ostatnią rzeczą, czego Sławosz teraz potrzebuje to płacząca matka...
Cała rozmowa do przeczytania w Gazecie Powiatowej za tydzień. Będzie też wątek oławski...
Napisz komentarz
Komentarze