*
Rodzice pani Marii mówili po polsku. Ona też. Gdy wywieźli ich do Kazachstanu, wszystkiego, co polskie, zakazano - języka, tradycji, świąt. - Wtedy był tylko komunizm, partia i "komsomoł" (komunistyczna organizacja młodzieży w Rosji Sowieckiej i ZSRR) - wspomina Regina. - Tylko w domu, w pokoju babci było dużo świętych obrazów, babcia też dużo się modliła, głównie na różańcu. Mama, jak była młoda, to w dzień chodziła do "komsomołu", bo musiała, ale wieczorami się modlili. Gdy wyszła za mąż i urodziła dzieci, było inaczej. Gdy były małe, mówiła do nich po polsku - ale mąż, jego rodzina i większość ludzi dookoła mówiła po chachłacku - to taki pomieszany polski, ukraiński i rosyjski - wyjaśnia pani Maria. - Gdy dzieci poszły do szkoły i musiały należeć do sowieckich organizacji, musiały też mówić już tylko po rusku. Trudno więc było zachować polski. Zwłaszcza dzieciom.
- Ta sowietyzacja tak zrobiła, że przestałam słyszeć polski język, ale kiedyś, jak już można było jeździć z domu, usłyszałam jak po polsku śpiewali i jakoś tak mi się coś zrobiło, że zaczęłam płakać. Ludzie na mnie patrzyli, a ja nie mogłam przestać. Od tamtej pory zaczęłam szukać więcej informacji o Polsce, o rodzinie, wiedziałam, że tato był Kurpiem, ale chciałam wiedzieć. co to takiego te Kurpie - mówi wyraźnie poruszona Regina
- Ja Polka, ale nigdy nawet nie pomyślałam, że kiedyś przyjadę do Polski, a co dopiero, żeby tu zamieszkać - wtrąca pani Maria. - No i Bóg dał, że tu przyjechałam.
- Na początku była niezdecydowana - tłumaczy Regina. - My z mężem kilka lat temu zdecydowaliśmy, że wyjedziemy do Polski. Tu od lat mieszka nasza najmłodsza córka z rodziną, i wnuki. Chcieliśmy, żeby i oni zobaczyli, co to babcia i dziadek. Jestem już na emeryturze i chcieliśmy być blisko nich. Wyrobiliśmy karty Polaka dla siebie, ale i dla mamy. Uznaliśmy, że jak nie zechce jechać, to zostanie z moja siostrą, a jak zechce, to już przynajmniej będzie miała dokumenty.
I tym razem życie pomogło pani Marii podjąć decyzję.

Początek drzewa genealogicznego już jest a w nim już teraz nazwiska polskie, niemieckie, rosyjskie, ukraiński...
*
Podobnie jak pani Maria, Regina jest bardzo wierząca. Podczas pielgrzymki do Oziornoje poznała Grażynę Orłowską, dziennikarkę telewizyjną z Wrocławia, która jest też prezesem fundacji "Studio Wschód", pomaga rodakom za granicami Polski oraz organizuje i wspiera repatriacje ojczyzny.
- W Oziornoje mieszkali tacy sami zesłańcy jak my - wtrąca pani Maria. - W zimie z 1940 na 1941 nastał tam straszny głód. Bardzo dużo ludzi umierało i modlili się o ratunek. Wiosną przyszła wielka woda i w nizinie koło wsi powstało wielkie jezioro pełne ryb. Dzięki nim reszta ludności przeżyła. Teraz jest tam kościół.
- Tak. I też figura Matki Bożej z rybami w rękach - dodaje Regina. - Tam spotkałam Grażynę. Podeszła do mnie, żeby coś zapytać, ale przyjechał już mój autobus i musiałam wracać, więc zaproponowałam, żeby przyjechała do nas do domu. Powiedziałam, że mam mamę, która bardzo dużo mówi po polsku, dużo więcej wie niż ja i chętnie opowie. I przyjechali.
Spotkanie z panią Marią. Jej kondycja oraz jasność umysłu zrobiło na dziennikarce i wolontariuszach, którzy z nią wtedy byli, ogromne wrażenie. Obiecała, że pomoże rodzinie w repatriacji.
Sprawę przyspieszył wypadek pani Marii. Trzy lata temu, gdy szła w nocy do toalety, przewróciła się i... połamała biodro. Lekarze w Kazachstanie powiedzieli, że nic się nie da zrobić, że ludzi w tym wieku, a pani Maria miała wtedy już 91 lat, nie można operować. Przez rok próbowali ją leczyć, ale to niewiele dało. Nie chodziła i straciła nadzieję. Wtedy przyszła informacja, że mogą wyjechać do Polski,
- Całe życie mieszkałam razem z mama i z nią byłam, nie mogłam teraz wyjechać i zostawić jej w takim stanie, ale ona też zmieniła zdanie, chciała z nami jechać - mówi Regina. - Wiedziała też, że w Polsce zajmą się jej połamanym biodrem.
Grażyna z ekipą i lekarzem pomogli w podróży. Mimo wieku, pani Maria szybko wróciła do zdrowia po operacji biodra.
- Wiara w to, że znów będzie chodzić, dała je tyle siły, że trzeba ja było powstrzymywać, by nie wstawała z łóżka - mówi Regina, a pani Maria uśmiecha się jak wścibskie dziecko.
W pomoc repatriantom od początku zaangażowała się też Helena Masło, obecna wicewójt gminy Oława, wcześniej wolontariusz wspierający działania fundacji "Wschód". To dzięki jej wsparciu udało się znaleźć tymczasowy dom w Owczarach, gdzie mogła zamieszkać pani Maria z rodziną. Kilka miesięcy później fundacja pomogła im kupić część innego domu i kawałek ziemi.
- Dobrze nam tu, wszystko mamy, ale jechaliśmy tu nie dlatego, że tutaj życie będzie lepsze, w Kazachstanie też było już dobrze - mówi pani Maria, a tym razem to Regina znacząco się uśmiecha. - Tylko dlatego, że chcieliśmy do swoich korzeni. Jestem Polką i chciałam poczuć się Polką w pełni. Tu mieszkać i żyć.
- Czego więc pani życzyć - pytam
- Żeby ta wojna się skończyła - odpowiada bez zastanowienia. - Żeby Pan Bóg dopomógł i wszystkie narody się pogodziły. Żeby ludzie nie ginęli. Żeby się pogodzili, wtedy tak dobrze żyć. Nikt nie głoduje i zmarzłych buraków nie musi jeść, a tak biją się, kłócą i prosty naród gnębią.
Chociaż ta wojna bezpośrednio jej nie dotyka. jest dla niej kolejnym trudnym przeżyciem. W Kazachstanie zostały jej dzieci. więc tęskni, a w Rosji ma wnuki, więc strach robi swoje, zwłaszcza gdy się nie kontaktują. Więc znów dużo się modli i za każdym razem zapala stojącą na stole świeczkę.







Napisz komentarz
Komentarze