*
Nie miał wyboru i musiał w końcu zapomnieć o wciąż planowanej ucieczce na Ukrainę. To było niewykonalne. Wszyscy zesłańcy byli pod stałą kontrolą komendanta, który był w każdej wsi. Bez jego zgody nie można było opuścić nawet miejsca zamieszkania. Dorośli co parę dni musieli też zgłaszać się do rejestracji.
- Mamę dali do pracy przy kuchni, 8 kilometrów od Kalinówki, przy takich barakach. Braliśmy się z siostrą za ręce i chodziłyśmy do mamy, żeby dała nam coś do jedzenia. Czasem dawała to, co gotowała, czasem piekła w piecu placki z resztek mąki. Wkładała nam za koszulę i wracałyśmy z powrotem do domu. I tak prawie codziennie. Może nie wierzycie, bo są tacy, którzy nie wierzą, ale tak było.
Gdy wydawało się, że sytuacja zaczyna się normować, o ile można tak nazwać życie z dnia na zień, wybuchła wojna. Wraz z nią nastały jeszcze większy głód, bieda i kolejne deportacje Polaków do Kazachstanu. Tym razem z Polski.
- Kilka rodzin przywieźli do Kalinówki i zostawili, jak kiedyś nas. Tato poszedł tam i przyprowadził do nas, do domu kobietę z trójką dzieci. Nas było troje dzieci i ona miała troje. To była pani Nowakowska spod Warszawy. Mieszkali u nas trzy lata. Jak wojna się skończyła, wróciła do Polski. Niewiele ich wróciło.Większość wymarła, bo zimy były straszne - minus 30 stopni. Dzieci pani Nowakowskiej były w moim wieku. Jak przychodziła zima, całymi dniami siedzieliśmy na piecu i uczyliśmy się od siebie. Oni nam opowiadali, jak jest w Polsce, jak mówi się po polsku różne słowa, a my im jak to jest po rusku. Gdy wyjeżdżali, powiedziała, że jak tylko wróci do Polski, to pierwszą mszę ofiaruje za nas. I pewnie dała. Nigdy więcej się już nie spotkaliśmy, ale długo do nas pisała. Czasem przysyłała też paczki.
*
W 1945 zmarł ojciec pani Marii. Mama ponownie wyszła za mąż, chociaż pani Maria mocno się temu sprzeciwiała, płakała, a do głowy przychodziły jej najstraszniejsze myśli. - Chciała się nawet utopić, a teraz nie raz proszę Boga, żeby mi darował, a jemu niech będzie Królestwo Niebieskie, bo gdyby nie on, to też byśmy pomarli - mówi i znów łamie jej się głos. Ojczym był stolarzem. w jego domu zawsze na stole był chleb, więc życie stało się łatwiejsze. Cały czas trzeba było się rozliczać z wszystkiego, co mieli i sprzedali na targu w mieście, jak jajka, mięso czy zboże. Oddać część pozyskanych w ten sposób pieniędzy...
Pani Maria skończyła szkołę podstawową. Chciała być nauczycielką. Pojechała już nawet do takiej szkoły, ale jej mama nagle zachorowała i ojczym napisał, żeby wróciła. Więc wróciła. Poszła do pracy w kołchozie. Tam poznała męża. Też był Polakiem, zesłańcem. Mieszkał w wiosce obok. "Wyuczy się na agronoma" - jak mówiła pani Maria - i będzie doglądał w kołchozie prac na polu. W jednej z brygad pracowała pani Maria. Jak większość ludzi chodziła do pracy pieszo. On jeździł konną bryczką, "taczanką".
- Gdy wracaliśmy po robocie do domów, a on obok przejeżdżał, to mnie brał i sadowił na tę bryczkę, tak do mnie podbijał klinki - wspomina z uśmiechem - Podobało mi się to, bo nie musiałam chodzić na piechotę. Tak było kilka razy. Rozmawialiśmy, ale się nie kochaliśmy, jak inni. Jesienią przyszedł do mojej mamy. Porozmawiali, a ona do mnie, że żenić się trzeba i on chce mnie wziąć za mąż.
Ślub wzięli w 1952 roku. Miała wtedy 21 lat. To nie było małżeństwo z miłości, raczej z rozsądku. Był wykształcony, miał dobrą pracę, no i dogadał się z mamą pani Marii - to wystarczyło. Na początku zamieszkali z jego rodziną w drewnianym domku, co było dużym wyróżnieniem, bo większość nadal mieszkała z ziemiankach. Później oni też poszli na swoje i kupili sobie ziemiankę. Częściowo powaloną. - Belka przy wejściu była złamana i trzeba było wchodzić takim kawałeczkiem - pokazuje pani Maria składając ręce.

Ta rodzinna pamiątka ma ponad 100 lat
Większym problemem był dach. Przeciekał i w czasie deszczu trzeba było się chować pod stół. Dwa razy ją przebudowywali, aż wreszcie w 1962 roku własnymi rekami postawili chatę. - Była bardzo ładna i wokół było już tak ładnie, ogród, sadek. Mieliśmy swoje jabłka i śliwy.... To była nasza praca. Szkoda było mi to wszystko zostawiać, dlatego mówię, że się cieszę i nie cieszę. Tego, co człowiek tam przeżył, nie da się od tak zapomnieć i zacząć od nowa. Dobre się pamięta, ale złe jeszcze bardziej. Było różnie - i dobrze, i bardzo źle, ale... to było moje życie.
*
Tam urodziły się jej dzieci. Najstarszy syn Franek i trzy córki: Nadia, Regina i Paulina. Troje z czasem się wyprowadziło do okolicznych miejscowości. Regina została w rodzinnym domu, który stał się też domem dla jej rodziny.
Chociaż pani Maria nie została nauczycielką, została nią Regina, ale to pani Maria w wiosce była tą, która wszystko potrafiła zrobić. Uszyć najładniejsze stroje, ale jak trzeba to i wszystko w domu naprawić. Zawsze była wszystkiego ciekawa i szybko się uczyła. Żeby było łatwiej, kupiła sobie książkę "Gospodarstwo Domowe", a żeby było szybciej - motocykl. Gdy zmarł jej mąż, drugiego ślubu nie było. - Zawsze powtarzała, że ona nie chciała mieć ojczyma i nie chce tego dla swoich dzieci - wtrąca Regina. Zastąpiła natomiast męża w pracy w "kołchoznej" pasiece i pracowała tam do emerytury. Chociaż się starała, łatwo nie było. Dużo też chorowała. - Kiedyś zabrali ją do szpitala, a po kilku dniach odesłali do domu - opowiada Regina. - Powiedzieli, że ma raka wątroby i umrze. Była bardzo słaba, blada jak kreda, wyglądała strasznie, ale gdy wróciła do domu, babcia rwała jakąś trawę, robiła napary i kazała mamie dużo tego pić. Nie wiem, czy to na pewno był rak, jak napisali lekarze, ale mama wyzdrowiała. Miała słaby apetyt i niewiele jadła, ale wyzdrowiała.
- Teraz za to mam ogromny apetyt, zjadłabym wszystko i dużo - dodaje z uśmiechem pani Maria. - Czasem aż muszę się powstrzymywać, bo jak będę gruba, to co Reginką, ze mną zrobi? Wszystko mi smakuje. Najbardziej lubię bigos z kwaśnej kapusty i fuszer.
- Fuszer?
- Takie gotowane ziemniaki gniecione i wymieszane z mąką - wyjaśnia Regina. - Niemcy, którzy też byli wysiedleni do Kazachstanu i z nami tam mieszkali, to gotowali i tak to nazywali. I my tak mówimy. Na te ziemniaki daję jeszcze smażoną cebulkę. To ulubione jedzenie mamy. Lubi jeszcze pierogi z kapustą.







Napisz komentarz
Komentarze