Żużel Nowy rozdział
- Twoja kariera sportowa trwa prawie siedem lat. Pamiętam, jak zaczynałeś, jeszcze na małym crossie.Chyba przyznasz, że bardzo trudno wejść w ten sport?
- Skłamałbym mówiąc, że było łatwo. Zawsze poszukiwałem sportu. Próbowałem piłki nożnej, tenisa stołowego, różnych gier drużynowych i wciąż nie mogłem znaleźć dyscypliny, która będzie mi odpowiadała w stu procentach. Szukałem sposobu na życie. Miałem swój plan - nie chciałem tak pracować, jak większość ludzi. Marzyła mi się kariera sportowca. W momencie, gdy trafiłem do żużla, stwierdziłem, że albo to, albo nic innego. Podporządkowałem się w 100%. Dostałem motor od taty. Przeszedłem pierwsze treningi z Markiem Cieślakiem, jeszcze na motocyklu crossowym. Potem czekałem na otwarcie wrocławskiej szkółki i do niej się zapisałem. Start był trudny, ale się udało.
- Ze szkółką też nie było kolorowo. Długo czekałeś na możliwość zapisania się do klubu?
- To wszystko trochę trwało. Chciałem jeździć, chciałem się uczyć, ale nie było takiej możliwości. Gdy się pojawiła, dołączyłem do klubu. Pamiętam, że na początku było nas jedenastu, ja wśród nich najmłodszy. Po siedmiu latach nikt z tamtych kolegów już nie jeździ na żużlu.
- Dlaczego?
- Albo nie mieli pieniędzy, albo trener im podziękował ze względu na wiek. Niektórzy zaczęli za późno i już nie mieli szansy na odpowiedni rozwój.
- Często się mówi, że sportem rządzi kasa, choć zazwyczaj w kontekście zarobków czołowych zawodników. W przypadku żużla jest trochę inaczej. Owszem, pieniądze na szczycie też są duże, ale bez pieniędzy nie da się wejść na ten szczyt. Powiem więcej, trudno nawet zacząć...
- Sporty motorowe wymagają dużych nakładów finansowych. Prawda jest bolesna. W tym przypadku bez bogatych rodziców jest bardzo ciężko. I nie chodzi o to, że u mnie w domu się przelewało, bo nigdy tak nie było. W momencie gdy zaczynałem, byliśmy w takiej sytuacji, że tato mógł sobie pozwolić na wsparcie. Bez tego bym nie dał rady.
- Będąc chłopcem, zapewne miałeś większe nadzieje, co do przebiegu pierwszych lat kariery. Życie jednak zweryfikowało plany i pokazało, że wejście na najwyższy poziom jest bardzo trudne.
- Na początku wszystko szło szybko i fajnie. Z biegiem czasu zacząłem rozumieć pewne rzeczy. Sport uczy pokory, a ja z roku na rok coraz bardziej to dostrzegałem i stawiałem sobie przystępniejsze cele. Oczywiście, nie ma nic złego w tym, że sportowiec chce być najlepszy. Taki też był i nadal jest mój cel. Z tą różnicą, że teraz rozumiem, co potrafię, na jakim etapie kariery jestem i ile pracy jeszcze przede mną. Kiedyś wyobrażałem to sobie inaczej. Myślałem, że po kilku treningach przyjdą punkty i będzie tylko lepiej. Młodzieńcza fantazja.
- Wybrałeś sobie dyscyplinę, w której dużo zależy od sprzętu.
- Tak naprawdę, wiele czynników musi współgrać ze sobą. Talent, ciężka praca, dobry sprzęt, wsparcie sponsorów. Gdy masz to wszystko, możesz osiągać sukcesy.
- Już wiemy, gdzie będziesz jeździł w nowym sezonie. Nie będzie to klub ekstraligi. Czego brakuje, by móc startować wśród najlepszych?
- Jak już mówiłem wcześniej - wielką rolę odgrywają pieniądze. Mój budżet nie jest tak okazały, jak wielu innych zawodników w moim wieku. Co za tym idzie, moja baza sprzętowa nie jest z najwyższej półki. Żeby startować jako senior w ekstralidze, potrzeba dużej kasy, solidnego teamu i sprzętu z najwyższej półki. Na razie na to mnie nie stać.
- To jak to jest u ciebie z tym wsparciem sponsorów?
- Od lat pomaga mi przede wszystkim firma "Hert", za co jestem jej dozgonnie wdzięczny. Wspierają mnie również "Auto Matunin", "DRG Agro Group", "Indygo" "LAB-MAR", "MiG" oraz miasto i gmina Dzierżoniów.
- Dlaczego Dzierżoniów? Jesteś przecież z Jelcza-Laskowic. Nasi nie chcieli?
- Urodziłem się w Dzierżoniowie i utożsamiam się z tym miejscem. Odbyłem rozmowy sponsorskie z tamtejszym burmistrzem, który postanowił mi pomóc. Rozmawiałem tez z byłym szefem Jelcza-Laskowic, Kazimierzem Putyrą. Jego chęci były jednak znikome, więc szansa na współpracę zniknęła. Szkoda, bo mieszkam tu 12 lat i skala reklamy, jaką mogę proponować, jest naprawdę duża.
- Teraz jest nowy burmistrz, Bogdan Szczęśniak. Może warto spróbować ponownie?
- Będę chciał porozmawiać z panem Szczęśniakiem. Mam nadzieję, że tym razem rozmowy pójdą w dobrym kierunku, a ja z dumą będę mógł reklamować nasze miasto
- Twój nowy klub to drugoligowy MKŻ Lublin. Myślałeś raczej o zespole z pierwszej ligi. Skąd ta zmiana decyzji?
- Rozmowy z potencjalnymi pracodawcami trwały długo. Faktycznie na początku nie brałem pod uwagę zespołów drugoligowych. Negocjacje z pierwszoligowcami strasznie się przeciągały. Nie mogliśmy dojść do porozumienia i wtedy pojawiła się bardzo konkretna oferta z Lublina. Negocjowaliśmy ją, mając na uwadze, że jeździłem już tam w 2011 roku. Wiem, że to poukładany klub, w którym będę mógł liczyć na regularne występy. Decyzja zapadła i jestem podekscytowany na myśl o nowym doświadczeniu.
- O ile przez długi czas nie mogłeś znaleźć nowego pracodawcy, to kilka dni po podpisaniu kontraktu z "Koziołkami" zgłosiło się do ciebie niemieckie DMV White Tigers. Byłeś bez klubu, teraz masz dwa. Od dawna mówiłeś o startach za granicą. W końcu się uda.
- Drugi klub to szansa na kolejne doświadczenie i więcej meczów. Rozesłałem ofertę do zagranicznych zespołów i odezwały się do mnie "Białe Tygrysy" z niemieckiej Bundesligi. Cieszę się, że będę miał okazję tam występować, choć nie ukrywam, że priorytetem są starty w Polsce. Jeśli tu będę miał dobre wyniki, w Niemczech też nie będzie problemu. Taki jest plan i cel na przyszły sezon.
- Do tej pory twoja forma była w kratkę. Znakomite jednorazowe występy, przeplatałeś dużo słabszymi okresami. Skąd te wahania?
- Niejednokrotnie powtarzałem, że chcę ustabilizować swoją formę , ale to nie było proste. Pod względem kondycyjnym i fizycznym zawsze byłem bardzo dobrze przygotowany, więc wydaje mi się, że głównym problemem były aspekty sprzętowe. W ostatnich kilku latach ten sport bardzo się zmienił. Pieniądze zaczęły odgrywać gigantyczną rolę. Gdy zaczynałem, miałem gorsze motocykle od tych w ostatnim sezonie, a osiągałem lepsze wyniki. To pokazuje jak odskoczyli ci, których było stać na sprzęt z najwyższej półki. Momentami, gdy dopisywało mi szczęście, pokazywałem na co mnie stać i jaki drzemie we mnie potencjał.
- Długo czekałeś na kontrakt zawodowy. Wierzyłeś, że gdy w końcu go otrzymasz, będzie ci łatwiej osiągać dobre wyniki, bo sam będziesz odpowiedzialny za swój sprzęt. Kontrakt przyszedł, wyniki nie.
- Podpisałem ten kontrakt przed sezonem 2014 i byłem pełen nadziei, że moja kariera pójdzie w dobrym kierunku. Wcześniej, jako amator, występowałem w ekstralidze, ale o sprzęt dbał klub. Kontrakt zawodowy to teoretycznie większe pieniądze, ale też większa samodzielność. Myślałem więc, że wszystko sobie poukładam i będę osiągał lepsze wyniki. Rzeczywistość znów zweryfikowała moje plany. Musiałem założyć firmę, zatrudnić mechanika, punktów nie było wystarczająco dużo, pieniędzy brakowało i nie poszło po myśli. Samodzielność na tym etapie nie była dobrym rozwiązaniem.
- Kontrakt zawodowy miał ci zapewnić wyższe zarobki.
- Kluby borykają się z różnymi problemami, także finansowymi i nie zawsze było tak kolorowo, jak początkowo zapowiadano. Faktycznie zarabiałem więcej, co nie oznacza, że na tyle dużo, bym mógł sobie pozwolić na konkretne inwestycje.
- Żużel generuje dużą kasę. To nie jest trochę tak, że gdybyś się urodził np. Toruniu, miałbyś dużo większe szanse na rozwój?
- Nie da się ukryć, że są zawodnicy w moim wieku, którzy jeżdżą na wakacje nowymi mercedesami. Ja potrafię z nimi wygrywać, choć finansowo nie mam szans. Jeżdżą w klubach, które pozwalają im zarobić nawet pięciokrotnie więcej niż ja. Dużo więc zależy od szczęścia. Jeśli trafi się do bogatego klubu i ma się jego wsparcie, to można się skupić wyłącznie na poprawianiu swoich umiejętności. Odnosząc się do twojej tezy, to jest jak najbardziej trafna. Jeśli bym się urodził np. w Toruniu, prawdopodobnie byłbym teraz dwa razy lepszym zawodnikiem.
- Sezon 2015 będzie dla ciebie sezonem ostatniej szansy?
- Nie nazywałbym tego w ten sposób, bo szans może się pojawić wiele. Muszę robić wszystko, by jeździć jak najlepiej, pomagać moim klubom w osiąganiu dobrych wyników i w miarę możliwości inwestować w siebie. Dziś możesz jeździć w pierwszej lidze, za rok być mistrzem świata. Zbyt wiele czynników odpowiada za wynik, by skreślać kogoś po jednym, czy dwóch nieudanych sezonach.
- Miałeś takie chwile, w których chciałeś rzucić to wszystko w cholerę?
- Po kilku nieudanych zawodach takie myśli faktycznie przychodziły. Nigdy jednak na poważnie. Najczęściej na drugi dzień wstawałem rano z motywacją do jeszcze większej pracy.
- Bardzo w siebie wierzysz.
- Chcę jeździć na żużlu przez następnych dwadzieścia lat. Zrobię wszystko, by mi się udało, bo nie wyobrażam sobie, bym mógł się spełniać w innej roli.
- Skąd tyle wiary?
- Wiem, że jestem dobrym zawodnikiem i jeśli w końcu zdobędę odpowiednie zaplecze sprzętowe, to pokażę na co mnie stać
Zawodnik z Jelcza-Laskowic nie będzie już jeździł w barwach Sparty Wrocław. W przyszłym sezonie spróbuje swoich sił w drugoligowym MKŻ Lublin i niemieckim DMV White Tigers. Z Patrykiem Malitowskim - o pieniądzach, które zawładnęły speedway`em, o bolesnej rzeczywistości i ambicjach na przyszłość - rozmawia Kamil Tysa
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze