Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 13 grudnia 2025 17:58
Reklama

Z wałem przez życie

Władysław Kozakiewicz urodził się w 1953 roku w Solecznikach pod Wilnem. W dzieciństwie był bity przez ojca i molestowany przez księdza. Polacy pamiętają go jako "tego od wała". Człowieka, który zdobył złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie i odegrał się na wrogo nastawionych rosyjskich kibicach. Dziś "gest Kozakiewicza" jest marką, na której można zarabiać. Niespełniony trębacz, dumny dziadek i legenda polskiego sportu. Taki dziś jest mistrz olimpijski w skoku o tyczce. Rozmawia z nim Kamil Tysa
Podziel się
Oceń

- Przyjechał pan do Oławy w ramach programu "Bądź w olimpijskiej formie". Na czym polega ta akcja?

- To projekt współfinansowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej.  Stworzyłem program "Bądź w olimpijskiej w formie". Razem z fundacją "Zatrzymaj czas" jeździmy po całej Polsce i spotykamy się z seniorami. Oprócz tego, że jestem nauczycielem wychowania fizycznego, razem z żoną prowadzę w Niemczech gabinet rehabilitacyjny. Zgłaszają się do nas ludzie, którzy chcą profilaktycznie poćwiczyć. Mamy przygotowany specjalny program, który realizujemy od 20 lat. Ćwiczenia są łatwe i potrzebne przede wszystkim osobom starszym. Mogą je wykonywać wszędzie - w pracy, w domu, w parku, przed telewizorem, pijąc kawę, jedząc i tak dalej. Pomagają im w normalnym, codziennym życiu. Wiadomo, że siedemdziesięciolatek nie będzie biegał. Może jednak żyć aktywnie i zdrowo. Właśnie to propagujemy.

- Seniorzy często żyją w przekonaniu, że pozostały im już tylko fotelik, gazetka i telewizor, a do aktywności się nie nadają. Jak im udowodnić, że jest inaczej?

- Ale niech oni sobie dalej siedzą w foteliku, przed telewizorem. Nikt im nie każe biegać, podnosić ciężarów, czy skakać o tyczce. (śmiech) Mogą wykonywać ćwiczenia na siedząco, na stojąco i na leżąco. Nie mają się stać sportowcami, tylko prowadzić aktywny tryb życia. A mogą to robić podczas codziennych czynności, takich jak sprzątanie, gotowanie, zakupy, spacer, oglądanie telewizji, zabawa z wnukami. Mogą ćwiczyć w pojedynkę i w parach. Chodzi o to, by pobudzać swoje mięśnie. Wtedy łatwiej będzie wejść na czwarte piętro, podnieść coś z podłogi, czy wziąć na ręce dziecko.

- Ma pan 60 lat. Ile razy życie pokazało panu wała?

- Parę razy się zdarzyło. (śmiech) W wieku dziewiętnastu lat osiągałem już minimum, pozwalające na start w Igrzyskach Olimpijskich, ale na ten turniej nie pojechałem. Za mnie pojechał działacz, a Władysław Kozakiewicz usłyszał, że może sobie poczekać. Rok później byłem najlepszy na świecie, ale zabierano mi mieszkanie, nie dopuszczano do wielu zawodów, po Igrzyskach w Moskwie chciano mi odebrać medal. Trochę tych sytuacji było.

- Pominął pan bardzo trudne dzieciństwo.

- Fakt, lekko nie było. Miałem ojca, który był sadystą i cholerykiem - człowiekiem, z którym nie było łatwego życia. Mimo to, zarówno ja, jak i moje rodzeństwo wyszliśmy na ludzi. Skończyliśmy wyższe uczelnie, każdy z nas znalazł swój zawód. Z tego strasznego życia wybrnęliśmy w odpowiedni sposób i zapewniliśmy sobie lepsze życie.

- Co to znaczy, że był sadystą?

- Jeśli dostawałem paskiem, to nie stroną gumową, tylko sprzączką. Gdy pojawiała się krew, bił jeszcze mocniej. Lał nas na okrągło, za każde głupstwo. Mnie, brata i siostrę, ale przede wszystkim mamę. I to mnie najbardziej bolało.

- Jest pan bardzo pogodną osobą. Nie dziwi się pan, że takie dzieciństwo nie zwichrowało panu charakteru?

- Dziwię się, że ludzi, którzy skrzywdzili drugiego człowieka, usprawiedliwia się tym, że mieli trudne dzieciństwo. Gdyby tak było, ja miałbym już tysiące morderstw na swoim koncie. To nie jest żadna wymówka. To bzdet, którego ja nie potrafię zrozumieć! Człowiek nie rodzi się mordercą. Jeśli dostawał lanie, to nie znaczy, że później też musi kogoś bić. Ja nigdy w życiu nie uderzyłem swojego dziecka. Tak samo brat i siostra. Przeżywaliśmy to w domu rodzinnym i doskonale wiemy, co to znaczy. Tym bardziej życie zmobilizowało nas, by pokazać, że można inaczej. Jestem jaki jestem, każdą przemoc uważam za straszną. Mężowie, którzy znęcają się nad żonami, to słabeusze. Niech staną naprzeciwko takiego faceta jak ja, a zostawią te kobiety, które są od nich słabsze.

- Ma pan jakieś dobre wspomnienie, związane z ojcem?

- Nie. Jego dobre momenty były wtedy, jak był napity. My śmialiśmy się z przewracającego się mężczyzny, a on robił to samo. Śmiał się sam z siebie. Następnego dnia miał jednak kaca i trzeba było się chować. Wtedy dostawaliśmy podwójnie, bez względu na to, czy zachowywaliśmy się dobrze, czy źle.

- Potrafiłby pan coś zagrać na akordeonie?

- Pewnie, wszystko. (śmiech) Oczywiście żartuję, nie potrafiłbym i nigdy nie potrafiłem. Chciałem grać na trąbce, tato mi kupił akordeon. To nie był instrument, który mi przypadł do gustu.

- Zapytałem o tę sytuację, bo myślałem, że to może być dobre wspomnienie. Ten moment, w którym ojciec pierwszy raz zgadza się, by coś panu kupić. Ma pan otrzymać wymarzony instrument i jeszcze nie wie, że ostatecznie przeżyje kolejny zawód.

- To mój ojciec chciał grać na akordeonie. On próbował spełnić swoje marzenie, nie moje. Myślał, że to takie proste - wziąć, pociągnąć w jedną i w drugą stronę, nacisnąć klawisz i już. Kazał mi grać, mimo że tego nie chciałem. Nie wychodziło mi i dostawałem jeszcze większe lanie. Nie ma tu mowy o dobrym wspomnieniu.

- A jak wyglądały święta w rodzinie Kozakiewiczów?

- Tradycyjnie, tak jak polskie święta Bożego Narodzenia. Było dwanaście potraw, krzesło dla bezdomnego, siano pod serwetką, choinka itd. Siedzieliśmy przy stole, rozmawialiśmy, nie było żadnych ekscesów, ale ojciec dla mnie nie istniał. Traktowałem go jako człowieka, z którym siedzę przy jednym stole, nie jak tatę.

- Żałował go pan, gdy zmarł?

- Nie, a czemu miałbym żałować? On zapił się na śmierć. Umarł tak, jak żył. Więcej przyjemnych chwil przeżyłem z sąsiadem niż z ojcem. To, że mnie spłodził, niczego nie znaczy. Zresztą sam mi kiedyś powiedział, że nie wie, czy jestem jego synem. Jak w wieku dwudziestu lat pierwszy raz mu się postawiłem, grożąc, że jeśli jeszcze raz ruszy matkę, to pożałuje, wyrzekł się mnie. Jego śmierć nie wywołała u mnie większych emocji. Żył to żył, zmarł to zmarł.

- Mieszka pan w Niemczech.  Jak teraz wyglądają święta w rodzinie Kozakiewiczów?

- Cały czas tak samo. Boże Narodzenie jest najciekawszym świętem w roku. Spędzamy je tradycyjnie. Dzieci ubierają choinkę, jest wigilia, opłatek i są prezenty. W rodzinie są już wnuki, więc to one roznoszą wszystkim paczki. Przygotowujemy śledzika, karpia i inne popularne potrawy. Jest miło i przyjemnie, tak jak powinno być.

- Wierzy pan w Boga?

- Zostałem wychowany w wierze, chodziłem do kościoła, mam bierzmowanie, ale aktualnie nie jestem praktykujący. W swoim życiu kieruję się jednym przykazaniem: nie rób drugiemu tego, co tobie niemiłe. To mi wystarcza. Dla mnie to nie jest istotne, czy pójdę do kościoła. Nie biegnę tam, by słuchać księdza, który ledwo skończył studia i będzie mi mówił jak mam żyć. To, że został kapłanem,  nie robi z niego wszechwiedzącego. Denerwuje mnie to, że oni się uważają za świętych. Ktoś idzie do technikum gastronomicznego, jak ja, ktoś wybiera kapłaństwo. Zawód jak każdy inny. A on się czuje wyższy i lepszy. Nie pozwala mówić do siebie per pan. A kim on jest? Takim samym mężczyzną, jak ja. Stolarz, kucharz, piekarz, ksiądz, czy nauczyciel wuefu - wszystkich trzeba traktować tak samo.


- Lubił młodych chłopców, co tu dużo mówić. Nieraz kazał mi czy innym chłopakom zostawać za karę godzinę czy dłużej w zakrystii. Brał na kolana, żeby lepiej przemówić do krnąbrnych głów. A jeśli któryś przeskrobał coś poważniejszego, lubił wklepać mu w tyłek parę rózg. Przekładał wówczas delikwenta przez kolano, wygładzał pośladki, żeby były równiutko, elegancko ułożone. Miał w tym dużą przyjemność. Przez te lata pamiętam, że dostałem podobne baty co najmniej z dziesięć razy - to cytat z pana biografii. Na temat księdza-katechety. Pan był molestowany?

- Tak, to zdecydowanie było molestowanie. Jak można wygładzać dziecku pośladki? On lubił to robić, na koniec uderzał nas rózgą i tyle. Ci, co mieli ładniejsze pośladki, musieli to przeżywać. Ja nie byłem zbyt grzecznym dzieckiem, więc obrywałem często. Nie posuwał się dalej, a ja długo nikomu o tym nie mówiłem. Nie wiedziałem, że to coś złego. Nie było wtedy tej świadomości, co teraz. Kara to kara. Czasem, jak coś przeskrobałem w domu, musiałem nago klęczeć na grochu. Taki był mój ojciec. O wiele okrutniejszy niż katecheta. Ale ogólnie na religię chodziłem. Nie chciało mi się, bo wolałem się bawić na podwórku, no ale cóż... (śmiech)

- Pozwoliłby pan swojemu synowi być ministrantem?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Raczej nie miałbym z tym problemu. Moje córki chodziły na religię i do kościoła. Krzywda im się nie działa.

- Jak już wcześniej ustaliliśmy, życie pokazało panu wała wielokrotnie. Pan zrobił to dwa razy na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie. Ale za to jak...

- Wykonałem ten gest w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Wtedy to był totalny spontan. Nie przygotowywałem tego. Był taki okres, jaki był. Każdy z nas się bał. My, sportowcy, jesteśmy normalnymi ludźmi i również to odczuwaliśmy. Ja też stałem w olbrzymich kolejkach, nie miałem żadnych przywilejów. Rosyjska propaganda sprawiła, że ich obywatele nas nienawidzili. Oni nas żywią, dają nam wszystko, u nich jest ciężko, a my chcemy się od nich oderwać - taka była retoryka. Byliśmy krnąbrni, buńczuczni, nie akceptowaliśmy komunizmu. Nie byliśmy na tych Igrzyskach mile widziani. Gwizdy były straszne. Wygrałem złoty medal, a oni nadal gwizdali. Normalne jest dopingowanie zawodnika, który już wygrał, ale próbuje jeszcze pobić rekord świata. Nie tam. Byłem tak szczęśliwy, że pokazałem tym kibicom, kto tu jest najlepszy.

- Wygrał pan złoty medal, narodził się "gest Kozakiewicza" i przy okazji problemy. Chcieli panu zabrać medal za obrazę narodu rosyjskiego. Trzeba było się wytłumaczyć. Wymówki były absurdalne...

- Musiałem coś wymyślić. Jak mnie pierwszy raz zapytano, to powiedziałem prawdę. Dlaczego to zrobiłem? Bo gwizdali. Szybko jednak zostałem uciszony. Wytłumaczono mi, że tak mówić nie mogę. Wymyśliłem więc, że ten gest pokazuję zawsze - do poprzeczki, którą pozostawiłem nieruszoną za sobą. Były też inne propozycje... że zabolała mnie ręka, że złapał mnie skurcz. W sumie i tak wszyscy wiedzieli o co chodzi.

- Medalu nie zabrano, ale Mazurka Dąbrowskiego słuchał pan prawie przy pustych trybunach.

- Te wszystkie procedury, związane z kontrolą dopingową i przygotowaniem medalu, trwały tak długo, że większość ludzi zdążono wygonić ze stadionu. Pozostała garstka Polaków, którzy nie dali się wyrzucić.

- W internecie można przeczytać, że sprzedał pan ten medal.

- To nieprawda. (śmiech) Dziś go ze sobą nie mam, ale innym razem mogę pokazać. To kaczka dziennikarska, puszczona przez dyrektora jednego z warszawskich muzeów. Dałem mu kilkanaście medali, on schował je pod stół i nigdy światła dziennego nie ujrzały. Potem chciał jeszcze medal olimpijski, ale zdecydowałem, że chociaż ten jeden sobie zostawię. Zwłaszcza, że jeśli się coś oddaje do muzeum, to nigdy nie dostaje się tego z powrotem. Ja jeszcze żyję i planuję żyć do stówy! Chcę ten medal mieć i pokazywać go chociażby swoim wnuczkom. Nigdy nie zamierzałem go sprzedać. Chociaż, jakbym dostał jakąś dobrą sumę, to może bym się zastanowił... (śmiech)

- Sprzedaje pan za to swój gest, np. w reklamach.

- Jeśli chcą, to nie ma problemu. Pieniądze nie śmierdzą, a wał został. To jest mój wał, mogę go sobie opatentować, jako "gest Kozakiewicza" i robić z nim, co chcę. Jestem do dyspozycji.

- Czuje się pan legendą polskiej tyczki?

- Tak, po latach to do mnie dotarło. Ludzie o mnie mówią, pamiętają. Przez dziesięć lat byłem najlepszym tyczkarzem na świecie. W tym momencie jestem dinozaurem i już wiem, jak ważne było wszystko to, co zrobiłem.


Napisz komentarz

Komentarze

ZASTRZEŻENIE PODMIOTU UPRAWNIONEGO DOTYCZĄCE EKSPLORACJI TEKSTU I DANYCH

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji ze strony internetowej tuolawa.pl i publikacji przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody wydawcy - RYZA Sp. z o.o. jest niedozwolone. 

Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są TUTAJ

KOMENTARZE
Autor komentarza: jarek.wTreść komentarza: sytuacjatakabedziewurzedzie,dotad,dopukiradni/wwiekszosci/bedakundelkamistajszczyka.jedyniewmiareodwaznymjestpanRygielskizkolegami.taktrzymac.Apan,panieBabskijestjuzchybatadzialalnosciazmeczonyData dodania komentarza: 13.12.2025, 16:45Źródło komentarza: Przemysław Olechowski odwołany z funkcji prezesa CSiR. Jest tymczasowy następcaAutor komentarza: lechiznajomiTreść komentarza: panieburmistrz,toilejeszczeosobzotoczeniaGrzedowczekanaintratnestanowiskaodpana?/Bez/Radnizacowybierzeciepieniadze,prawdajest,zejestescieleniamiidarmozjadami.trzebazastanawiacsiejuz,niestetynadreferendumData dodania komentarza: 13.12.2025, 16:19Źródło komentarza: Przemysław Olechowski odwołany z funkcji prezesa CSiR. Jest tymczasowy następcaAutor komentarza: :)Treść komentarza: Wyleciał człowiek niezależny... pod byle pretekstem. Pan Olechowski robił dobrą robotę. Teraz wsadzą kolejną miejscową miernotę i będzie git. Ważne, żeby kasa z miasta szła tam gdzie ma iść. Układ jelczański działa dalej.Data dodania komentarza: 13.12.2025, 14:02Źródło komentarza: Przemysław Olechowski odwołany z funkcji prezesa CSiR. Jest tymczasowy następcaAutor komentarza: GosiaTreść komentarza: Krzysiu Ty tam nie pasujesz, wracaj na Orlenik tam bardziej się przydasz😅Data dodania komentarza: 13.12.2025, 13:05Źródło komentarza: Oddali hołd wszystkim, którzy nie wyrzekli się wartości, jakie tworzą fundament wolnego społeczeństwaAutor komentarza: RedaktorTreść komentarza: Dziękuję za korektę - czyli ktoś te komentarze jednak czyta.. :-)Data dodania komentarza: 13.12.2025, 12:50Źródło komentarza: Najpierw zwolnienia, teraz sprzedają zakład za niemal 27 mln zł!Autor komentarza: RedaktorTreść komentarza: Przykra informacja. Trudny czas dla pracowników. Trudno się uśmiechać w takiej Polsce... Do tego artykuł z błędami: "pojawiła się oferta kupna terenu po zakładzie.." - jeśli już to oferta sprzedaży terenu.. itd.Data dodania komentarza: 13.12.2025, 10:59Źródło komentarza: Najpierw zwolnienia, teraz sprzedają zakład za niemal 27 mln zł!
Reklama
NAPISZ DO NAS!

Jeśli masz interesujący temat, który możemy poruszyć lub byłeś(aś) świadkiem ważnego zdarzenia - napisz do nas. Podaj w treści swój adres e-mail lub numer telefonu. Jeżeli formularz Ci nie wystarcza - skontaktuj się z nami.

Reklama
Reklama
Reklama