Na 25 sekund przed zderzeniem zasygnalizował uczniowi, żeby przygotował się do katapultowania. „Odwinął” korkociąg, ale samolot był już za nisko, aby nabrać prędkości i zacząć wznoszenie. - Ciągnąc za sobą smugę spalin, z wielkim rykiem silników leciał nad miastem - opowiada Robert. - Grinik zrozumiał, że maszyna go nie słucha i wszystkie dalsze działania są bezcelowe, zameldował kierownikowi lotów: „Dwieście szesnasty, w pierwszej strefie wpadliśmy w korkociąg, katapultujemy się”. 22-letni porucznik Anatolij Zigolenko ostatni raz wsiadł do samolotu 2 marca 1989 roku. Leciał z 32-letnim kapitanem Wiktorem Grinikiem. Obaj zginęli. Cudem uniknęli zderzenia z oławskim wieżowcem nad Odrą. Zanim pociągnął za dźwignię, minęło sześć sekund. Gdyby piloci katapultowali się od razu po meldunku, prawdopodobnie przeżyliby.
Dlaczego czekali jeszcze sześć sekund? To pytanie nie daje spokoju Robertowi, wciąż zastanawia się, co było powodem opóźnionej decyzji? Kiedy wspomina tę sytuację, na chwilę milknie i myśli. Do tego zdarzenia podchodzi bardzo emocjonalnie, doskonale zna zasady postępowania w takich sytuacjach, bo skończył szkołę lotniczą, a później był w wojsku, też w lotnictwie. Podkreśla, że przeżyliby, gdyby katapultowali się na granicy 4.000 metrów, jak zaleca instrukcja pilotażu MiG-25, ale oni wciąż walczyli o odzyskanie kontroli nad samolotem. Nawet gdy zdali sobie sprawę, że to się nie uda, wciąż pozostawali w samolocie. - Każda sekunda oznaczała życie lub śmierć, a oni zwlekali - mówi Robert. - Może kapitan chciał się upewnić, że samolot nie spadnie na tereny zabudowane? Może to była ostatnia próba uratowania samolotu? A może jedno i drugie? Te kilka sekund na zawsze pozostanie zagadką. To co dla ekspertów oznaczało błędną decyzję, dla wielu mieszkańców Oławy mogło oznaczać dalsze życie. MiG-25 był długi na 22 metry, to ponad siedem pięter w pionie, ważył 30 ton i miał zbiorniki zapełnione 10 tysiącami litrów paliwa. Gdyby uderzył w wieżowiec, zginęłyby setki oławian...
Napisz komentarz
Komentarze