- Zacząłeś biegać w późnym wieku. Co zadecydowało o tym, że zainteresowałeś się bieganiem?
Władysław Smykowski zaczął przygodę z bieganiem w wieku 37 lat. Nie przeszkodziło mu to w zaliczaniu maratonów, w których osiągał bardzo dobre wyniki. Teraz ma 61 lat. Do mistrzowskiej formy już się nie zbliży, ale chce zdobyć Koronę Maratonów Polskich, pokonując pięć największych takich biegów w Polsce. Z najstarszym oławskim maratończykiem rozmawia Piotr Zalewski
- Nie powiem, że było to tak jak z Forrestem Gumpem, który pomyślał sobie, że będzie biegał i przemierzył pół Ameryki. Potem zastanowił się, po co to robi i wtedy przestał. Mój znajomy Ludwik Duch chciał zdawać na Akademię Wychowania Fizycznego i zaproponował mi wspólny trening na oławskim stadionie. Przebiegłem 1.600 metrów i wydawało mi się, że te cztery kółka miały nie po czterysta, lecz po sześćset metrów. Zaczęło mi się kręcić w głowie i nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Ćwiczyłem na siłowni, dźwigałem tyle żelastwa, a tu mnie tak sponiewierało. Musiałem sprawdzić czy bieganie w czymś mi pomoże i faktycznie zrzuciłem wiele kilogramów. Wtedy wydawało się znajomym, że dopadła mnie choroba.
Początki były bardzo trudne. Miałem wrażenie, że jest tak, jakbym biegł pod górkę z tornistrem. Nie mogłem się do tego przekonać, bo przez pierwsze cztery miesiące wszystko mnie bolało. Później poukładały mi się wszystkie ścięgna i poczułem, że może być dobrze. Po roku trenowania miałem w nogach 1.300 km. Ludwik namówił mnie do startu w Maratonie Ślężan. Przybiegłem na metę po dwóch godzinach i 47 minutach. Polubiłem biegi i z roku na rok stawiałem sobie nowe cele. Miałem trochę przerw i kontuzji, m.in. wypadek samochodowy, w którym złamałem żebro. Najważniejsze było jednak, abym nie nabrał masy…
- Startowałeś w wielu maratonach, osiągając bardzo dobre wyniki. 42 kilometry biegałeś ze średnią poniżej czterech minut na kilometr. Jak doszedłeś do takich rezultatów?
- Wiele osób mówiło mi, że biegam bardzo ociężale, jak „zawałowiec”. Nie miałem wypracowanego stylu i tempa oddychania, ale po prostu dawałem z siebie wszystko, a jak widać, to było najważniejsze. Kiedyś zauważyłem na trasie faceta, który biegł jakby był w płetwach. Człapał niemiłosiernie i wydawało mi się, że długo nie pociągnie. On jednak biegł razem ze mną, a gdy w końcówce napił się wody, to odżył i jeszcze mnie wyprzedził. Ten biegacz udowodnił, że i w brzydki sposób można szybko przebiec maraton. Mój styl też nie był finezyjny, ale systematyczne trenowałem, zaliczałem nawet po 600 km miesięcznie. Gdy zaczynałem ćwiczyć, to zawsze przebiegałem założoną liczbę kilometrów. Wyniki same przychodziły, a teraz nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłem przez cały maraton biec ze średnią 3 minuty i 50 sekund na kilometr. Obecnie nie mogę się nawet zbliżyć do tej średniej. Czuję wiatr w uszach, ale rezultat jest już inny. Bieganie to taka dyscyplina sportu, w której jesteśmy często zaskakiwani. W latach 90. odbywały się biegi na Partynicach. Kiedyś była ogromna zawierucha śnieżna. Razem z Ludwikiem walczyliśmy o przetrwanie na trasie, gdy podbiegł do nas inny biegacz i zachęcał do podgonienia jego rywala w kategorii M-60. Wtedy byliśmy lekko po czterdziestce i dziwiliśmy się, że my zamiatamy rękawami, a ten „dziadek” rwie do przodu.
- Mimo nowoczesnych używek i dobrego sprzętu, żaden z oławskich biegaczy nie zbliżył się do twojego rekordu z Kędzierzyna-Koźla w 1994 roku - 2 godziny 41 minut i 44 sekundy…
- Trudno mi określić, czy to taki dobry wynik, a co do sprzętu, to nie jest on decydujący. Kiedyś na biegu w Krapkowicach dostrzegłem chłopaka, który miał buty „Nike”, kosztujące wtedy 200 marek, oraz koszulkę i dres z tej firmy. Biegłem w dostępnych na rynku „wałbrzychach” oraz w koszuli bawełnianej. Chłopak biegł tak wolno, że musiałem go wyprzedzić. Wiadomo, że dzisiejsze koszulki aktywne bardzo pomagają, ponieważ nie jest tak zimno, a bez nich było kiedyś bardzo ciężko. W Kędzierzynie-Koźlu rozgrywano maratony w listopadzie. Często było zimno, padał deszcz, a chmury sięgały do ziemi. Na trzydziestym kilometrze czuło się w dresie bawełnianym lód w plecach. Pewnego razu tak zmarzłem, że z włosków na rękach porobiły mi się kolce. Później na dworcu, gdy piłem herbatę, to z trudem utrzymywałem szklankę…
- Uzyskanie dobrego rezultatu wymaga ogromnej ambicji i przełamania własnych słabości. Co byś radził tym, którzy chcą osiągać coraz lepsze wyniki?
- Oławski klub biegacza „Fiodor” istnieje od niedawna i są tam głównie młodzi chłopcy, którzy mają jeszcze czas na zaliczanie maratonów. Na razie trenują na krótszych dystansach. Powinni spokojnie i wytrwale ćwiczyć, a przyjdzie na nich czas. Gdy zaczynałem biegać, to byłem już w zaawansowanym wieku i nie miałem młodzieńczych zapędów, dlatego mogłem od razu zacząć od maratonów. Oprócz tego chłopcy nie powinni za bardzo korzystać z odżywek, które są pomocne, ale często niektórzy rezygnują z regularnych treningów, gdy widzą działanie suplementów. To może mieć zgubne działanie…
- Który maraton zapamiętałeś najlepiej?
- Miło wspominam maratony z 1994 roku, gdy miałem rekordowy czas w Kędzierzynie-Koźlu, a w Berlinie biegłem kilkanaście sekund dłużej. Każdy bieg jest inny i ma w sobie coś ciekawego. Na finiszu maratonu w Sobótce rozdawano ciemne piwo, które można było kupić w sklepie, ale to było zupełnie co innego, gdy dostawało się je na mecie. Zapamiętałem to bardzo dobrze i z nostalgią wracam do tych chwil. Niektóre maratony były bardzo trudne, gdy przemarzłem, albo miałem problemy na trasie. Zarzekałem się, że biegnę już ostatni raz, ale gdy dotarłem na metę, napiłem się i zregenerowałem, to chęć startów wracała. Były jednak również radosne biegi, nie czułem się po nich osłabiony i szybko dochodziłem do siebie.
- W czym pomaga ci bieganie?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, jakie mam z tego korzyści. Po prostu lubię biegać i sprawia mi to przyjemność. Pracuję fizycznie, przez osiem godzin na stojąco. Może dzięki temu, że uprawiam sport, mogę temu podołać. Ten sposób spędzania wolnego czasu wielu uważa za dziwny. Moi znajomi często pytają: - Po co to robisz, czy warto się tak męczyć i wydawać na to pieniądze? Odpowiadam wtedy, że jeśli ktoś pije piwo, to nie patrzy, ile beczek wypił dotąd przez całe życie, a ten, co pali, nie liczy, ile wydał pieniędzy na papierosy. Po prostu żyje się i robi to, co lubi. Z moich wyliczeń wynika, że przebiegłem już 95.000 kilometrów i pewnie przebiegnę jeszcze trochę…
- O czym marzysz i co chciałbyś osiągnąć?
- Moim najbliższym celem jest zdobycie Korony Maratonów Polskich. Będę się o to starał jeszcze w tym roku. Jeśli w połowie września ukończę bieg we Wrocławiu, dwa tygodnie później w Warszawie oraz przełożony na październik maraton w Dębnie, to osiągnę założony cel.
- Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.
Tekst i fot.:
Piotr Zalewski
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze