- W poprzedniej rundzie był pan asystentem Andrzeja Leszczyńskiego w MKS SCA Oława. Teraz prowadzi pan samodzielnie Czarnych Jelcz-Laskowice. Proszę opowiedzieć o kulisach odejścia z macierzystego klubu.
Z Krzysztofem Kononem, trenerem Czarnych Jelcz-Laskowice rozmawia Mateusz Czajka
- Chciałem zostać w Oławie, ale do samego końca nie miałem jasnej sytuacji, czego mogę się spodziewać po przyjściu trenera Sebastiana Sobczaka. Szkoda mi juniorów starszych, którymi zajmowałem się dwa lata. Zawiązała się miedzy nami nić porozumienia, rozstawałem się z nimi z dużym bólem serca. Widzę, że niektórzy nie wznowili treningów, ale na spotkaniu prosiłem ich, aby nie patrzyli na mnie, bo grają przede wszystkim dla siebie. Jak ktoś z nich dostanie ofertę ze Śląska Wrocław, to nie będzie przecież patrzył na nikogo. Odszedłem do Jelcza-Laskowic, ale Oławę będę miał zawsze w sercu, bo tutaj się wychowałem i tutaj mieszkam. Spędziłem w tym klubie wiele lat, jako zawodnik, a później jako trener. Zawsze będę mu kibicował i mam nadzieję, że kiedyś tutaj jeszcze wrócę, nie wiem jeszcze w jakiej formie. Praca z juniorami jest inna, priorytetem w klubie są przecież seniorzy. Przed każdym meczem miałem ten sam problem: który z moich zawodników będzie grał w pierwszej drużynie, a który nie. Nie mówię, że to jest złe, bo wtedy widzę, że moja praca przynosi efekty, ale chciałem mieć więcej swobody i być niezależnym, dlatego przyjąłem propozycję lidera okręgówki.
- Dlaczego nie doszedł pan do porozumienia z prezesem MKS Witoldem Niemirowskim?
- Na spotkaniu z nim przedstawiłem wszystko, co się działo w zakończonej rundzie. Nie dostałem jednak konkretnej propozycji, za co miałbym odpowiadać w klubie na wiosnę. Jesienią ciężko godziłem pracę z juniorami starszymi i grającego asystenta w seniorach. Bywały weekendy, w których jechałem ze swoimi podopiecznymi i brakowało mnie w pierwszej drużynie. Sugerowałem, że zajmę się grupami młodzieżowymi, ale nie otrzymałem informacji, czy klub wyraża na to zgodę, czy nie.
- Czy jest pan zadowolony z podjętej decyzji?
- Przed nowym rokiem odebrałem dwa telefony, 28 lub 29 grudnia. Rano zadzwonili działacze Sokoła Marcinkowice i zapytali, czy nie chciałbym trenować ich drużyny w okręgówce. Wieczorem taką samą propozycję otrzymałem od Czarnych Jelcz-Laskowice. Postanowiłem, że najpierw spotkam się z działaczami z Jelcza-Laskowic. Po dwugodzinnej rozmowie doszedłem z nimi do porozumienia. Oprócz celów sportowych, wziąłem pod uwagę możliwość promocji własnej osoby. Mój czas jako zawodnika powoli się kończy, więc muszę myśleć o karierze szkoleniowca. Trzeba stawiać sobie coraz ambitniejsze cele, a takim jest walka o awans Czarnych Jelcz-Laskowice. Jest duża szansa na ten awans do IV ligi, bo w tym klubie po zmianie zarządu wszystko idzie ku lepszemu. Pieniądze płacone są zawodnikom na bieżąco, nie wiem co z zaległościami, bo tym się zajmują władze klubu. Po dwóch miesiącach widzę pełen profesjonalizm w prowadzeniu jelczańsko-laskowickiego klubu. Piłkarze są maksymalnie zaangażowani, a działacze zapewniają drużynie wszystko, co jest niezbędne. Na mecze przychodzi sporo kibiców, więcej niż na trzecią ligę w Oławie, więc jest dla kogo awansować. Umowę podpisałem do końca sezonu i mam nadzieję, że ją przedłużę. Jeżeli nie, to rozstaniemy się po dżentelmeńsku. Na dzisiaj jestem zadowolony z decyzji, którą podjąłem. W tej młodej drużynie jest znakomita atmosfera, każdy chce awansować. Ustaliśmy pewne reguły i wszyscy ich przestrzegają. W marcu rozpoczynamy rundę wiosenną i musimy ją udanie zainaugurować. Do rozegrania jest 13 meczów i w każdym trzeba pokazać charakter, bo rywalizacja jest bardzo wyrównana.
- Wspomniał pan o karierze zawodnika, czy przyjęcie posady trenera Czarnych oznacza rozbrat z czynnym uprawianiem futbolu?
- Czy można to nazwać karierą? Nie wiem, ale na pewno miałem większą przygodę z piłką. Nie pamiętam, ile meczów rozegrałem, ale w I, II, III i IV lidze strzeliłem około 200 goli. Czy zawieszam buty na kołku? Odpowiem inaczej. Aktualnie jestem trenerem w Jelczu-Laskowicach, co trudno pogodzić z graniem. Nie mówię, że nie, bo różnie w życiu bywa. Na pewno będę grał w oldbojach, bo to nie koliduje mi z niczym.
- Czyli nie będzie pan łączył grania w Czarnych i trenowania tej drużyny?
- W okręgówce tak nie będzie. W III lidze grałem, bo trener Leszczyński mnie o to poprosił. Wydaje mi się, że źle to nie wyglądało. Grałem z zawodnikami prawie o dwadzieścia lat młodszymi i nie muszę się niczego wstydzić. Nie byłem odpowiednio przygotowany do sezonu pod względem kondycyjnym, ale doświadczeniem pomogłem w kilku meczach. Strzeliłem jednego gola i przy jednym asystowałem. Nie jest źle, skoro wystąpiłem w pięciu spotkaniach. Jak na tę drużynę, osiągnęliśmy przyzwoity wynik, a pamiętajmy, że ukarano nas dwoma walkowerami. Mieliśmy młody, niedoświadczony zespół i dziewiąte miejsce po jesieni jest dobrym rezultatem. Nie wiem, dlaczego zarząd MKS podjął taką, a nie inną decyzję, nie mnie to oceniać...
- Mówi się o tym, że był pan już dogadany z Sokołem Marcinkowice, ale w ostatniej chwili zmienił pan zdanie i wybrał Czarnych Jelcz-Laskowice...
- Rozmawiałem z prezesem Sławomirem Smoleniem, ale w tym samym czasie dostałem jelczańską propozycję. Gdyby nie to, przyjąłbym raczej propozycję z Marcinkowic, ale chciałbym łączyć ją z trenowaniem juniorów MKS Oława. W tej sytuacji priorytetem byliby juniorzy.
- Po pana odejściu mocno osłabił się zespół juniorów MKS Oława. Posądzono pana o podebranie trzech zawodników...
- Marek Januszkiewicz, Mateusz Kubas i Mateusz Wilkowski byli wypożyczeni do Oławy na pół roku. Dostali ode mnie wolną rękę i sami podjęli decyzję. W Jelczu-Laskowicach mieszkają, więc klub mają na miejscu. Teraz mogą spróbować swoich sił w seniorach, a nie wiem, czy w Oławie mieliby taką możliwość. Z Markiem była niecodzienna sytuacja, bo zagrał tylko w trzech meczach. Później Dolnośląski Związek Piłki Nożnej zawiesił go, z powodu niewyjaśnionej przynależności klubowej. Będąc trenerem juniorów w Oławie, osobiście załatwiałem wiele rzeczy. Sam jeździłem po klubach i pytałem o transfery poszczególnych zawodników, ale skoro teraz działaczom się nie chce, to jest tak, a nie inaczej. Ja mogę od siebie dodać tyle, że nikomu nic nie blokowałem i niczego nie zabraniałem, bo uznaję zasadę, że z niewolnika nie ma pracownika.
- A jak przedstawia się sytuacja kadrowa w Czarnych?
- Nie mówię, że jest super, bo mam w tej chwili siedemnastu zawodników. Chcę jeszcze dołączyć do pierwszej drużyny jednego juniora. Runda jest długa, dojdą obowiązki zawodowe, kartki, kontuzje i nagle okaże się, że nie ma kim grać. Sondowaliśmy możliwość sprowadzenia kilku nowych, ale za każdego trzeba było zapłacić, a niektórzy żądali za wysokich pieniędzy od klubu. A nie chcieliśmy obiecywać złotych gruszek na wierzbie, bo to nie o to chodzi.
- Przejął pan Czarnych po trenerze Sebastianie Sobczaku. Drużyna jest po jesieni na pierwszym miejscu w okręgówce. Nie boi się pan krytyki w przypadku niepowodzenia?
- Na pewno byłyby wtedy różne komentarze, ale kto się zna na piłce, ten wie, jak jest. Mamy punkt przewagi nad Foto-Higieną Gać, a piąty Sokół Wielka Lipa traci do nas zaledwie 6 punktów. Łatwiej jest odchodzić z klubu, jak się jest na pierwszym miejscu, ale nie ma pewności, że trener Sobczak awansowałby do IV ligi. Tego nigdy się nie dowiemy. Gdyby to była przewaga 10 punktów nad drugim zespołem, to w przypadku niepowodzenia, można by było zrzucić całą winę na mnie, a tak - wszytko jest możliwe. Jestem dobrej myśli, dlatego podniosłem rękawicę. Jest pewne ryzyko, ale jest też duża szansa, że z tej grupy do IV ligi wejdą dwa zespoły. O pierwsze miejsce na pewno będziemy rywalizować z Foto-Higieną, która znacznie się wzmocniła przed rundą rewanżową, przyszedł tam Krzysztof Smoliński, wraca Jacek Sorbian. Atutem jest też trener Krystian Pikaus, który od kilku lat buduję mocny zespół w Gaci.
- Kto będzie się liczył w grze o awans oprócz Czarnych i Foto-Higieny?
- Dużych wzmocnień dokonał Sokół Wielka Lipa, groźni będą Orzeł Sadków i MKS Wołów. Nie możemy patrzeć na innych, my robimy swoje. Każdy zawodnik musi być w pełni odpowiedzialny za zadania na boisku, które dostał je przed meczem. Wszyscy muszą grać z pełnym zaangażowaniem od pierwszej do ostatniej minuty. Jeśli tak będzie, o grę mojego zespołu jestem spokojny i śmiało mogę wziąć odpowiedzialność za wynik.
- Czy jest pan zadowolony z okresu przygotowawczego, przepracowanego przez zespół?
- Tak, chłopaki przepracowali go sumiennie. W styczniu i lutym trenowaliśmy cztery, a nawet pięć razy w tygodniu, do tego dochodził sparing w weekend. Większość zawodników pracuje zawodowo, ale nie narzekałem na niską frekwencję. Później będziemy trenować trzy razy w tygodniu. Przygotowania do rundy były ciężkie, ale to powinno zaprocentować na wiosnę. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i w czerwcu będziemy świętować awans.
- Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w grze o awans.
Tekst i fot.:
Mateusz E. Czajka
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze