- Gratuluję nominacji na trenera kadry juniorek. To był niespodziewany świąteczny prezent?
Z Waldemarem Ostapskim, powołanym na trenera kadry narodowej juniorek do lat 17 w podnoszeniu ciężarów - rozmawia Mateusz Czajka
- Liczyłem po cichu, że moja kandydatura przejdzie, aczkolwiek wiedziałem, że będzie niezwykle trudno. Ze wszystkich ubiegających się o to stanowisko, miałem najbardziej odważną koncepcję prowadzenia juniorek do lat 17. Mój system przewiduje, że sztangistki na tym etapie rozwoju powinny się skupić na kształtowaniu cech charakteru, bo wyniki nie są najważniejsze. One przyjdą w późniejszym czasie, co nie znaczy, że nie cieszą już teraz.
Jest to okres dojrzewania, jeden z najtrudniejszych w rozwoju młodego człowieka. Wielu trenerów źle prowadzi trening w tym wieku i dobrze zapowiadające się zawodniczki nie robią takiej kariery, do jakiej mają predyspozycję. Komisja wybierająca trenera liczyła 13 osób, więc ciężko było wszystkich przekonać do swojej racji. Jednak udało się i to mnie cieszy. Teraz ciąży na mnie wielka odpowiedzialność, bo powierzono mi sztangistki, które mają być przyszłością polskich ciężarów. Mam nadzieję, że wywiążę się z powierzonego mi zadania.
- Od kiedy pan zaczyna pracę z kadrowiczami?
- Już zacząłem, nawet podczas świąt siedziałem w siłowni i planowałem nadchodzący rok. Pierwsze zgrupowanie odbędzie się w lutym. Do tego czasu chcę poznać wszystkie sztangistki, by na zgrupowaniu zająć się już tylko przygotowaniem zawodniczek do startów międzynarodowych. W tym roku czekają moje podopieczne dwie ważne imprezy - mistrzostwa Europy i świata. Chcę wyselekcjonować najsilniejszą grupę sztangistek, aby do tych imprez przygotowywały się rzeczywiście najlepsze.
- Czy stanowisko trenera juniorek do lat 17 zobowiązuje do nadzorowania trenerów klubowych?
- Trudno to nazwać nadzorowaniem, bo nie mogę komuś nakazać, że ma zmienić cały system szkolenia. Moje zadanie polega na podpowiadaniu innym trenerom. Wszystko będzie działało na zasadzie relacji koleżeńskich. Chcę, aby każdy trener klubowy współpracował ze mną i dołożę wszelkich starań, aby tak było.
- W kadrze jest Agata Grzegorek z MAKS Tytan Autoliv Oława. Czy znajomość z klubu będzie jej pomagała?
- Wręcz odwrotnie, będzie jej trudniej niż dotychczas. Gdybym faworyzował swoją podopieczną, popełniłbym podstawowy błąd, jaki często robią szkoleniowcy. Agata będzie musiała udowodnić na podeście swoją wyższość nad pozostałymi dziewczynami. Jeżeli tak się nie stanie, trudno mi będzie przekonać komisję, że Agata jest najlepsza, bo mogę być posądzony o stronniczość. Jestem jednak dobrej myśli, bo ona jest w tej chwili jedną z najlepszych w Polsce w swojej kategorii wiekowej. Jej dotychczasowe najgroźniejsze konkurentki przeszły już do starszej grupy, więc ma realne szanse na wyjazd do Peru na mistrzostwa świata do lat 17. Agata ma o co walczyć, bo oprócz prestiżu, będzie to fantastyczny wyjazd.
- Ponad 20 lat jest pan trenerem podnoszenia ciężarów, wychował pan wielu znakomitych sztangistów. Czy funkcja trenera kadry to największy sukces?
- Nie patrzę na nominację w kategoriach sukcesu. Jest to dla mnie wyróżnienie, które potwierdza, że została zauważona moja praca. Z ciężarami jestem związany ponad 30 lat, licząc karierę zawodniczą. Trenowaniem zająłem się w 1989, w Polwicy. Wychowałem wielu dobrych sztangistów i to mnie cieszy. Nominacja na trenera kadry pokazuje, że zauważono pracę Waldemara Ostapskiego w polskich ciężarach.
- Z kim pracuje się lepiej - z kobietami czy mężczyznami? Ma to dla pana jakieś znaczenie?
- Nie mogę odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, ale jeżeli miałbym wybierać, to wolę pracę z kobietami. Podchodzą inaczej do treningów niż mężczyźni. Są bardziej uważne i chcą się uczyć. Dziewczyny myślą o danej jednostce treningowej i o starcie, natomiast mężczyźni wychodzą daleko do przodu w swoich myślach i wyobrażają sobie, jak to będzie, kiedy osiągną coś w dźwiganiu. Mówi się, że kobiety są bardziej uczuciowe, bo potrafią płakać po nieudanym starcie. To prawda, ale za to szybciej dochodzą do siebie po porażce.
- Jako trener kadry narodowej będzie pan wyjeżdżał na zgrupowania i zawody. Przez to można zaniedbać obowiązki trenera klubowego…
- Nie sądzę, aby moja nominacja na trenera kadry juniorek kolidowała z obowiązkami klubowymi. Zgrupowania kadry będą trwały maksymalnie 2 miesiące w roku. Przewiduję, że w 2011 nie będzie mnie tylko przez miesiąc. MAKS Tytan jest dla mnie najważniejszy, jemu będę poświęcał najwięcej czasu i serca. Nie zmienia to faktu, że musimy się przyzwyczaić do innego charakteru pracy. Marieta Gotfryd kończy kurs instruktora podnoszenia ciężarów i będzie mi pomagała. Podobne uprawnienia chce uzyskać mój podopieczny Tadek Biega.
Rozmawiałem też z prezesem Pawłem Łukaszem o moich nowych obowiązkach, i on wie, że klub jest dla mnie najważniejszy. Wyraził także chęć pomocy. Jest to przecież promocja podnoszenia ciężarów w Oławie i samego miasta.
- Czy ma pan już opracowany plan treningów dla swoich podopiecznych - najlepszych juniorek do lat 17?
- Musiałem mieć już przed konkursem, bo na tym również opierała się moja praca pisemna. Przedstawiłem komisji plan na najbliższe dwa lata, mam taki czas na wykazanie się. Jeżeli nie popełnię żadnej gafy, to PZPC przedłuży ze mną umowę do 2014 roku. Tym razem związek zorganizował po raz pierwszy konkurs trenerów i wydaje mi się, że mój najgroźniejszy rywal to zlekceważył, dzięki temu moja kandydatura miała większe szanse. Oprócz planu treningowego, musiałem opracować progres rozwoju moich zawodniczek na cztery najbliższe lata. Nikt nie robił tego wcześniej, dlatego musiałem do wszystkiego dochodzić sam.
- Trenował pan Szymona Kołeckiego, Grzegorza Kleszcza i Marietę Gotfryd. Czy praca z reprezentacją juniorów może otworzyć drzwi do kadry seniorów?
- Raczej tak, ale jest to melodia przyszłości. Teraz chcę się skupić na pracy z młodzieżą, bo to mi powierzono. Tak samo jak sztangiści, mam swoje ambicje trenerskie, ale do tego jeszcze długa droga. W przyszłym roku chciałbym obronić pracę magisterską, a później uzyskać tytuł trenera I klasy. Jeżeli to wszystko uda mi się osiągnąć, a do tego dojdą wyniki z juniorkami, to może się wykreować taka opcja. Nawet jeśli mi się nie uda, to i tak będę miał satysfakcję, że prowadziłem najlepsze juniorki do lat 17 w Polsce.
- Wracając do spraw klubowych, to rok 2010 można zaliczyć do udanych dla obu pańskich drużyn - kobiecej i męskiej?
- Jestem bardzo zadowolony z ich postawy. Kobiety zdobyły brązowy medal drużynowych mistrzostw Polski, o który nie było łatwo. Do ostatniego rzutu deptały im po piętach inne zespoły, ale moje „Tytanki” nie dały się wyprzedzić. Mężczyźni wykonali plan, jakim był awans do II ligi. To mnie cieszy, jak również fakt, że Polski Związek Podnoszenia Ciężarów utrzymał obecną formułę rozgrywek i nie zlikwidował III ligi, bo byłoby to niekorzystne dla męskich ciężarów. Byłem również zwolennikiem wprowadzenia trzech rzutów, a nie jak do tej pory czterech i tak też się stało. Na pewno zaliczam mijający rok do udanych…
- Czy w 2011 możemy się spodziewać następnych sukcesów drużynowych?
- Z dziewczynami chciałbym co najmniej powtórzyć wynik, czyli znaleźć się na pudle mistrzostw Polski. Z mężczyznami jest realna szansa na miejsce w czołowej trójce. O te dwie pozycje będziemy walczyć. Najważniejsze, aby omijały moich podopiecznych kontuzje, bo w tym roku było ich sporo. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie dobrze.
- Życzę więc panu powodzenia oraz sukcesów podopiecznych w 2011 roku.
Tekst i fot.:
Mateusz E. Czajka
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze