- Meczem z Twardym Świętoszów pana podopieczni zakończyli rundę jesienną sezonu 20010/11, przedłużoną o dwie wiosenne kolejki. Tak się składa, że właśnie pierwszy mecz z Twardym, który się nie odbył z powodu kłopotów licencyjnych, miał chyba duży wpływ na postawę zespołu w całej rundzie jesiennej?
Reklama
Z Andrzejem Leszczyńskim, trenerem trzecioligowej drużyny MKS SCA Oława - rozmawia Krzysztof Andrzej Trybulski
- To prawda. Decyzja o odwołaniu meczu z Twardym dotarła do nas na kilka minut przed wyjazdem do Osiecznicy. Siedzieliśmy już spakowani w autobusie i gotowi do wyjazdu. Kłopoty finansowe klubu spowodowały, że zawieszono nam licencję i nie mogliśmy także kilka dni później pojechać do Pogoni Świebodzin. Cały czas myślałem, że po wyjaśnieniu sytuacji działacze LZPN i DZPN pozwolą nam rozegrać te dwa mecze. Na pewno z Osiecznicy i być może także ze Świebodzina, mogliśmy przywieźć korzystne wyniki. Zawieszenie licencji na pewno wpłynęło na postawę mojej drużyny, ponieważ przerwało dopiero co rozpoczęty okres startowy. Po pierwszej pechowej porażce w Dzierżoniowie byliśmy mocno zmotywowani do zwycięstw w następnych meczach, ale w tej sytuacji zeszło powietrze z chłopaków.
- Chciał pan zdobyć jesienią co najmniej 20 punktów. Było blisko, ale się nie udało.
- Nie udało się, a wpłynęło na to kilka czynników. Po pierwsze - dwa nierozegrane mecze z powodu braku licencji i walkowery - a można było z tego uzyskać co najmniej 4 punkty. Po drugie - kilka spotkań przegraliśmy pechowo, będąc drużyną lepszą. Do nich na pewno należy zaliczyć dwa spotkania z Lechią Dzierżoniów. W pierwszym straciliśmy bramkę na 1:2 w 93 minucie, a w drugim strzelono nam gola na 2:2 także w doliczonym czasie gry. Kolejne mecze, w których frajersko gubiliśmy punkty, to z Polonią Świdnica, Arką Nowa Sól, czy nawet z Chrobrym w Głogowie. Po trzecie - drużyna, którą mam przyjemność prowadzić, jest najmłodsza w naszej lidze i porażki czy remisy, jak np. z Dzierżoniowem, spowodowane były brakiem doświadczenia i cwaniactwa w ważnych momentach. Ogólnie mogłoby być więcej tych punktów, ale patrząc na kadrę i sytuację finansową z początku sezonu, ogólnie z jesiennego wyniku jestem zadowolony. Realizacja celu końcowego, jaki postawił mi zarząd, czyli utrzymanie się w III lidze, nawet przy braku wzmocnień, nie jest zagrożona. Potencjał tych młodych chłopaków dobrze rokuje na nową rundę.
- Nie wspomniał pan o meczu z Promieniem Żary, którego opis przez kilka tygodni krążył po internecie, pod hasłem “Piłkarskie jaja”.
- To był rzeczywiście dziwny mecz. Bardzo szybko strzeliliśmy bramkę i kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Pomyłka sędziego bocznego, wyrzucenie Dawida Pożaryckiego z boiska i błędne decyzje głównego arbitra spowodowały jednak, że spotkanie w naszym wykonaniu było bardzo nerwowe. Kilka rzutów karnych, cudowne interwencje Florczyka, mnóstwo żółtych kartek, nieudolność sędziów - to wszystko razem mogło stworzyć obraz “futbolowych jaj”…
- Wróćmy do przedsezonowych przygotowań drużyny. W kilku sparingach zagrali trzej piłkarze Foto-Higieny - Płomiński, Karnatowski i Florek. Wydawało się, że z tą trójką w składzie drużyna już całkiem dobrze funkcjonuje, a tu nagle okazało się, że nie można będzie ich pozyskać. Kto tu zawalił?
- Okres przygotowawczy rozpoczęliśmy od ogromnych zmian. Trzeba przypomnieć, że w zasadzie musiałem na nowo stworzyć drużynę. Odeszło od nas, z różnych przyczyn, 10 zawodników, wszyscy z linii pomocy i ataku. Najbardziej dało się odczuć odejście Łukasza Ochmańskiego oraz Krzyśka i Waldka Gancarczyków. Z drugiej strony cieszę się, że to za mojej kadencji Łukasz zdobył tytuł króla strzelców III ligi oraz został zauważony przez trenerów i działaczy z innych klubów. Waldek i Krzysiek dostali przy mnie awans do II ligi, choć wiem, że to nie tylko moja zasługa. Przy tak dotkliwych stratach i przy braku pieniędzy na transfery, chciałem, aby naszą drużynę wzmocnili wyróżniający się chłopcy z satelitarnych klubów. Prawie wszystkie mecze kontrolne rozegraliśmy z trójką wspominanych chłopaków z Foto-Higieny. Stefan Karnatowski miał zabezpieczać bok boiska, Radek Florek miał wypełnić lukę po Ochmanie, a Bartek Płomiński uszczelnić obronę. Wszystko było na dobrej drodze, dopóki ktoś nie wpłynął na zmianę ich decyzji. Z drugiej strony za długo, jako klub, zbieraliśmy się do sfinalizowania tych transferów…
- Trenował także i grał w sparingach Darek Zawalniak, który mimo dość zaawansowanego wieku, bardzo dobrze prezentował się w grach kontrolnych. Późniejsze mecze mistrzowskie pokazały, że taki zadziorny napastnik bardzo by się drużynie przydał, a jednak także nie skorzystano z jego usług. Dlaczego?
- Z Darkiem była zupełnie inna sprawa. Rozegrał z nami tylko dwa sparingi. Mimo zaawansowanego wieku, podobnie jak Krzysiek Konon, mógłby być dużym wzmocnieniem. Prezentował się całkiem nieźle. Sprawa rozbijała się o stypendium, rozliczenie dalekich dojazdów na treningi i jego pracę zawodową, która kolidowała z treningami.
- Mimo ciągłych kłopotów kadrowych zgodził się pan, żeby trzech podstawowych piłkarzy opuściło ważny mecz w Świdnicy i pojechało sobie na wycieczkę do Hiszpanii…
- Przedstawię dokładnie, jak się rzecz miała, bo kibice muszą o tym wiedzieć. Któregoś dnia chłopcy przyszli do mnie z pytaniem, czy mogą pojechać do Hiszpanii na mecz Barcelony? Ponieważ pokrywało się to ze spotkaniem w Świdnicy, odpowiedź mieli otrzymać dopiero po tym, jak Polonia/Sparta zgodzi się na przełożenie pojedynku na inny termin. Wykonałem wszystkie potrzebne kroki, aby tak się stało. Otrzymaliśmy najpierw słowne potwierdzenie od trenera i dyrektora stadionu, a nawet prezydenta Świdnicy, że nie będzie z tym problemów. Wtedy chłopcy poczynili duże wydatki - zabukowali sobie samolot, zarezerwowali hotel i bilety na mecz. Po pewnym czasie, chcąc załatwić sprawę “na papierze”, okazało się, że Świdnica wystawiła nas do wiatru. Byłbym najgorszym draniem, gdybym kazał im zrezygnować z tego wyjazdu, choć wcześniej wyraziłem na to zgodę…
- Którego z zawodników MKS wyróżnia pan na plus, a którego na minus po rundzie jesiennej? Jak pana zdaniem spisywali się młodzi piłkarze, pozyskani do MKS z innych klubów lub z drużyny juniorów? Kto najlepiej, a kto słabiej?
- Na pewno na słowa uznania zasługuje linia obrony, razem z bramkarzami. Gdyby odjąć stracone bramki za walkowery, to okazuje się, że mieliśmy jedną z najlepszych linii defensywnych. Nie chciałbym tu więc nikogo wyróżniać, ponieważ każdy miał w tym swój udział. W linii pomocy na słowa uznania zasługuje Jakub Małecki, a w ataku - choć mało grał - ukłony dla najstarszego w drużynie, Krzyśka Konona. Młodzi piłkarze, a mam ich mnóstwo w zespole, dołożyli swoją cegiełkę do całości. Cieszy mnie to, że straciliśmy tylko 13 bramek. Linia obrony doznała przed rundą najmniejszych strat i praca, którą razem wykonaliśmy, przyniosła efekty. To samo będzie z pomocą i atakiem na wiosnę. Młodzi chłopcy, którzy ze mną trenują, potrzebują trochę czasu, aby wskoczyć na odpowiednie tory. Większość z nich powinna grać w drużynach juniorów, a oni już z powodzeniem radzą sobie w III lidze.
- 30 listopada skończyła się panu umowa z klubem - czy będzie przedłużona?
- Mam nadzieję, że tak, ponieważ przy tak młodym zespole i w tak trudnej sytuacji finansowej klubu osiągnąłem przyzwoity wynik. Wiem, że może on być jeszcze lepszy, ale do tego potrzebny jest czas. Bardzo chciałbym nadal pracować w Oławie, ponieważ widzę, że stworzyliśmy z chłopakami doskonały kolektyw, który w przyszłości może przynieść rewelacyjny wynik. Decyzja należy do zarządu. Mam nadzieję że będzie dla mnie pozytywna.
- Dziękuję za rozmowę i też mam nadzieję, że już wkrótce będziemy mogli ją kontynuować, by dowiedzieć się co nieco o przygotowaniach drużyny do rundy rewanżowej, pod wodzą trenera Andrzeja Leszczyńskiego.
Tekst i fot.:
Krzysztof A. Trybulski
Reklama
Reklama
Reklama







Napisz komentarz
Komentarze