Msza i skok na Świętą Górę
Ostatni dzień pobytu na dawnych kresach Rzeczpospolitej rozpoczął się dla oławskich kresowian niedzielnym nabożeństwem w złoczowskim kościele. To był, oprócz lwowskiego, jedyny kościół rzymskokatolicki, działający legalnie na terenach zachodniej Ukrainy przez cały okres sowiecki. Proboszcz Jan Cieński uzyskał na to glejt Rady Najwyższej ZSRR - za uratowanie życia rannego oficera NKWD. Do śmierci w 1992 roku sprawował posługę kapłańską Polakom i greckokatolickim Ukraińcom, zjeżdżającym się tłumnie z tej części Ukrainy. Był jedynym tajnym biskupem, konsekrowanym z absolutną dyskrecją przez prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dopiero w trumnie założono księdzu Cieńskiemu mitrę biskupią.
Po nabożeństwie nastąpił wyjazd “na Usznię”, z której powojenni wysiedleńcy trafili głównie do Domaniowa. Z przedwojennej polskiej wsi pod Złoczowem wybudowano teraz nową drogę na Świętą Górę, gdzie obok kaplicy stoi wiata z cudownym obrazem Matki Boskiej. Zjeżdżają tam ludzie z dalekich stron, by prosić o łaski, jest też źródełko uzdrawiającej wody. Nie ma żadnych różnic pod względem wyznania. - Pan Bóg jest jeden i Matka Boska też jedna, bez względu na czyjeś wyznanie - mówią pątnicy, licznie ciągnący na Świętą Górę…
Do domu
Stamtąd wyruszono w drogę powrotną do kraju. Najtrudniej było wjechać do Polski, co wciąż jest niechlubną tradycją. Nasze służby celne nadal nie potrafią sobie radzić z płynną kontrolą graniczną. - Tym razem trzeba było czekać tylko około czterech godzin, czyli wyjątkowo krótko, więc w poniedziałek rano byliśmy już w Oławie - twierdzi Michał Wagner, opowiadający o czterodniowej „wycieczce za 300 złotych”. Tyle kosztował przejazd z ubezpieczeniem, noclegami, plus przewodnik. - Najcenniejsze było to, że niezależnie od programu wyjazdu uczestnicy odwiedzili swoje rodzinne zakątki, odświeżyli pamięć o latach minionych i przyjrzeli się obecnej rzeczywistości.
Edward Bykowski
Fot.: Michał Zawer







Napisz komentarz
Komentarze