Do szpitala trafił w styczniu i do tej pory nie wyszedł, mimo że... kilka miesięcy temu został wyleczony. Zajmuje łóżko, chociaż nie powinien. - To jest człowiek, który ma rodzinę, ale nikogo to nie obchodzi - mówi ordynator oddziału wewnętrznego Grażyna Nosek-Baran. - Tak to wygląda, że najbliższymi osobami jesteśmy teraz my... pracownicy szpitala
Grażyna Nosek-Baran od blisko 50 lat jest lekarzem, pod koniec roku została ordynatorem oddziału wewnętrznego. Ta praca to jej życie, bardzo intensywne, wymagające i stresujące, chociaż - jak sama mówi - nic w tym zawodzie nie jest już w stanie jej zadziwić, przestraszyć czy zaszokować. Tę historię opowiada po to, aby inni mieli świadomość, co potrafią zrobić bliscy, a właściwie czego nie potrafią zrobić...
- Niech czytelnicy się dowiedzą, jak niektóre rodziny traktują bliskich, jeszcze w świetle tego całego katolicyzmu - mówi ordynator. - Takie postępowanie to Himalaje hipokryzji. Ten człowiek ma w tej chwili oparcie tylko w nas.
Do szpitala
Historia ma początek 18 stycznia. Wtedy pan Zdzisław (imię zmienione na potrzeby artykułu) trafił do oławskiego szpitala. Powód był uzasadniony. Leczenie potrwało prawie dwa miesiące. Lekarze postawili go na nogi. - Zdrowotnie doprowadziliśmy go do porządku, ten pan jest w tej chwili całkowicie sprawny i samodzielny - mówi ordynator oddziału wewnętrznego. - Jedyne, co my w tej chwili robimy, to przynosimy mu trzy razy dziennie jeść, wymieniamy pościel i dostaje leki, które ma na przewlekłe choroby.
Zupełnie jak w medycznym hotelu, tyle że pan Zdzisław za pobyt w nim nie płaci i, delikatnie mówiąc, bardzo lekceważąco odnosi się do personelu. Dlaczego przez tyle miesięcy blokuje szpitalne łóżko? Kiedy został wyleczony i lekarze uznali, że może wrócić do domu, ordynator oddziału wewnętrznego zadzwoniła do siostry z Domaniowa, która była wpisana do kontaktu. - Już chcieliśmy robić wypis, ale one oświadczyła, że go nie przyjmie - mówi Grażyna Nosek-Baran. - Byłam zaskoczona, że nagle człowiek, który skądś przyjechał, nie spod mostu, nie z ulicy, tylko z Domaniowa, nie ma dokąd wrócić! I bliska osoba oświadcza, że ona go nie przyjmie, że to dom syna itd. Po tym zaczęliśmy się sprawą bardziej interesować, bo to wszystko było dziwne.
Okazało się, że pan Zdzisław przez wiele lat mieszkał we Wrocławiu. Tam interesował się nim MOPS, bo zaczęły komplikować się sprawy rodzinne. Był trakcie rozprawy rozwodowej, a z dokumentów, które przynosił wynikało, że mieszkanie scedował na żonę. MOPS umieścił go w Domu Pomocy Społecznej w Skoroszowie. Znaczną część za pobyt opłacał syn, który przebywa za granicą. Ale... "do akcji" wkroczyła siostra pana Zdzisława i zabrała go z placówki. - Jak ją zapytałam, skąd taka decyzja, powiedziała, że brat dzwonił, że tam nie może wytrzymać, że jest mu źle, więc go zabrała. Przyznała, że to był jej błąd, ale i tak odmawia przyjęcia brata. To niedorzeczne! Powinna ponieść konsekwencje decyzji, że zabrała go z DPS-u, ale zupełnie ją to teraz nie obchodzi!
Szpital został z problemem. Nosek-Baran mimo natłoku szpitalnych obowiązków miała na głowie kolejną i to niełatwą sprawę. Określa to jednym stwierdzeniem: - Zaczęła się jazda... ARTYKUŁ W CAŁOŚCI dostępny w e-wydaniu. Gazeta dostępna pod linkiem - https://eprasa.pl/news/gazeta-powiatowa-wiadomo%C5%9Bci-o%C5%82awskie/2023-07-06







Napisz komentarz
Komentarze