- W roku 2010 było podobnie - mówi pani Monika Nowak ze Starego Górnika. Z domu, w którym na co dzień mieszka 6 osób, a który jest najbliżej wody, więc przy każdej powodzi zalewany jako pierwszy. Za panią Moniką widać wał z worków, który i tym razem nie dał rady uratować posesji - bez problemu przelewa się przez niego woda.
To trwa już kolejny dzień. Na szczęście tym razem woda nie podchodziła tak szybko jak w 1997 roku, więc na piętro udało się wnieść najcenniejsze rzeczy.
- Wynosiłam z mężem, ale pomagały nam dzieci z rodzinami - mówi pani Monika. - Rzeczy poszły nie tylko na górę, bo i do Domaniowa, gdzie mamy rodzinę.
Ona pochodzi z Oławy, z ulicy Bażantowej, do Starego Górnika przeprowadziła się do męża.
- Ten dom tu zawsze stał, więc mamy świadomość, że tu bywa woda, ale gdyby na raz jej nie puszczali, to nie było źle, oni tak ochraniają Wrocław i Oławę - mówi. Przewiduje, że taka sytuacja może potrwać jeszcze ze dwa tygodnie, zanim wszystko jako tako wróci do normy i będzie można zabrać się za porządkowanie.
Obecnie w domu mieszkają tylko ona z mężem i psem Sabą, choć słowo "mieszkają" jest mocno na wyrost. W domu mają niemal metr wody, więc w dzień przebywają na piętrze - ale żeby tak się dostać, trzeba korzystać z woderów - albo po prostu na drodze przy posesji, gdzie jest sucho, bo nieco wyżej. Tam też stoi samochód, w którym czasem śpią, albo w innym domu, bo jednak ten cały czas przepływa woda.
Nie bardzo chce, żeby jej robić zdjęcia, bo czuje się skrępowana. Ponieważ jednak spotykamy się kolejny raz, jak przy każdej większej powodzi, niechętnie zgadza się. - Tylko proszę wybrać te najładniejsze - mówi z uśmiechem. Gdy pytam o straty, milczy. Po chwili mówi, że na szacowanie jeszcze za wcześnie, choć widzi, że woda wyraźnie opada. Najpierw jednak trzeba przetrwać te najgorsze dni, a potem zabrać się za przywracanie normalnego życia.


Napisz komentarz
Komentarze