Przyjechała ich wtedy szóstka. 27-letnia Carmen z mężem Tonim i synkiem Adelem, brat Toniego, czyli Mimoz, zwany tak dla ułatwienia, bo naprawdę nazywa się Mouhannad, oraz ich rodzice, czyli obecnie osiemdziesięcioletni Adel i jego żona Salwa. Dziś rodzina rozrosła się, bo Mouhannad ma żonę Natalię i syna Antoniego.
O tym, że syryjska rodzina żyje w Oławie, przypomina lokal "pod wieżowcem" o nazwie Homs - bo tak nazywa się miasto, z którego przyjechali. Do dziś prowadzą go bracia Toni i Mouhannad. Carmen pracuje obecnie w Ergisie. Opowiada nam, jak ich sytuacja w Oławie wygląda po dziesięciu latach od przyjazdu.

10 lat temu przyjechali do Oławy i trafili na okładkę naszej gazety
*
- Czy można jednym słowem podsumować te 10 lat w Oławie?
- Jednym słowem byłoby bardzo ciężko - mówi Carmen. - To zbyt długi okres.
- To jakie te 10 lat były dla ciebie i twojej rodziny?
- Nie należały do najłatwiejszych. Musieliśmy odnaleźć się w nowym środowisku, a jednocześnie zachować swoją syryjską kulturę.
- Ile z tego się udało?
- Dużo. Jestem bardzo dumna z tego, że dziś mój syn Adel potrafi się odnaleźć i tu, i tu. Gdy jest w szkole, to jest prawie Polakiem, a gdy jest w domu czy w arabskim otoczeniu, jest Syryjczykiem.
- Warto było przyjeżdżać do Polski, do Oławy 10 lat temu?
- Z jednej strony tak, z drugiej... zawsze są jakieś wątpliwości. Jak zawsze - są plusy i minusy. Ciężko było zostać w Syrii, bo przecież uciekaliśmy wtedy przed wojną, ale teraz wciąż za Syrią tęsknię. Ciężko więc jednoznacznie ocenić. Pewne jest, że nie żałujemy tamtego przyjazdu - wtedy podjęliśmy jedyną dobrą decyzję, rozsądną.
- Gdyby jednak ktoś dzisiaj spytał, czy chcielibyście wrócić do Syrii, to jaka byłaby odpowiedź?
- Że chętnie. Wiemy, że to byłoby bardzo ciężkie wyzwanie, bo musielibyśmy już trzeci raz zaczynać wszystko od początku, od zera, ale czasem myślę o tym. Obecnie to jest niemożliwe, bo sytuacja w Syrii wciąż nie jest stabilna, ale gdyby kiedyś... To trudne pytanie, ale tak, chcielibyśmy, ale czy to w ogóle byłoby możliwe, to już inna sprawa. Na razie na pewno nie. Zostaniemy więc jeszcze w Oławie. Mam też świadomość, że z czasem coraz trudniej będzie mi przekonać do czegoś takiego moje dzieci. Bo syn, który ma 13,5 roku, jest tu już 10 lat, a Justynka tu się urodziła, więc... byłoby ciężko.
- A stać was byłoby na to, aby wrócić do Syrii?
- Ciężko powiedzieć, bo tam kolejny raz musielibyśmy zaczynać od zera, a nie mamy na to odłożonych pieniędzy.
- Czy przez te 10 lat w Oławie zmieniło się twoje postrzeganie Polski i Polaków?
- Nasze spojrzenie na was zmieniło się, bo zmieniło się spojrzenie Polaków na nas... Nie patrzą już na nas jak na obcych, jesteśmy bardziej swoi. Jesteśmy, owszem z Syrii, ale ludzie widzą, że mieszkamy tu już dziesięć lat, zżyliśmy się z tym miejscem, z miastem. Można powiedzieć, że teraz jesteśmy już nie tylko z Syrii, ale także z Oławy. Wcześniej zdarzało się, że Polacy krzywo na nas patrzyli, choć akurat w Oławie nie było tak źle. Odczuwaliśmy, że nie wszyscy w Polsce akceptują naszą obecność - to, że obcokrajowcy przyjeżdżają do Polski. Teraz już nie ma takich sytuacji, aby ktoś krzywo spojrzał na mnie czy na nas.
- W Syrii została rodzina. Utrzymujecie z nią kontakt?
- Tak, są tam choćby moi rodzice. Od przyjazdu do Oławy byliśmy już dwa razy w Syrii, ostatnio rok temu.
- I?
- Nie da się tego opowiedzieć. Lądujemy w Libanie, potem trzy godziny taksówką, aby dotrzeć do Syrii. Bardzo nam się podobało, choć zdajemy sobie sprawę z tego, że dla nas, przyjeżdżających teraz zza granicy, wszystko było dobre, ale dla tych, którzy tam żyją stale, nie jest łatwo, nie jest im lekko. To widać.

Carmen z rodziną w Syrii
- Co było najgorsze te 10 lat temu, gdy przyjechaliście do Europy?
- Zaczęliśmy od zera, bo to jednak zupełnie inny kraj, inna kultura, inny sposób myślenia... Trzeba było się w tym wszystkim odnaleźć, wśród Polaków.
- Kto z tej początkowej szóstki najlepiej i najszybciej się zasymilował?
- Adel. Potem chyba ja.
- Do Oławy zaprosił was 10 lat temu Tomasz Wilgosz, który wtedy wam sporo pomagał, oczywiście przy wsparciu innych mieszkańców Oławy. Czy dzisiaj jesteście całkowicie samowystarczalni?
- Myślę że tak. Oczywiście są takie sytuacje, gdy do dzisiaj mam problem, aby coś zrozumieć i w takich sytuacjach Tomasz wciąż jest nam potrzebny. Przyjaźnimy się, to są prywatne relacje, nasze rodziny spotykają się ze sobą, rozmawiamy. Nawet z okazji naszego 10-lecia pobytu w Oławie spotkaliśmy się przy stole.
- Gdzie teraz mieszkacie? Kiedyś chyba było to mieszkanie, za które płaciła jakaś fundacja. A teraz?
- Dziadkowie nadal mieszkają w tamtym mieszkaniu, ale my już żyjemy na Osiedlu Sobieskiego.
- Czego wam brakuje w Oławie?
- Szczerze? W samej Oławie chyba niczego. W całej Europie za to brakuje nam ogólnie takiej wieczornej części dnia, kiedy w Syrii wszyscy się spotykamy. W Europie po godzinie 18.00 każdy już jest w domu, zamyka się. A u nas dopiero wtedy otwiera się drzwi i wychodzi przed dom, na ulicę, gdzie zaczyna się toczyć życie. Rozmawiamy ze sobą, wymieniamy się doświadczeniami, wspólnie przygotowujemy posiłek, jemy, tak prowadzimy nasze społeczne życie, czego u was nie ma.
- I gdy byliście rok temu w Syrii...
- ...korzystałem z tego na maksa. Prawie w ogóle nie chodziłam spać. Rozmawiałam, chłonęłam to... Tak, chyba tego najbardziej mi u was brakuje. Do reszty już się przyzwyczailiśmy i nie czujemy braku. Może jeszcze tylko prawdziwego lata nam u was brakuje.
- Przecież teraz jest u nas gorąco, nawet za gorąco.
- Nie. Wcale nam nie przeszkadza, gdy u was jest 35 stopni Celsjusza, bo to dla nas normalne. Teraz na przykład w naszych syryjskich okolicach jest 35-36 stopni. Gdyby tak było w Oławie, byłoby super.
- Czyli gdy wszyscy w Oławie będą padać od upałów...
- ...to my dopiero zaczniemy żyć! (śmiech).
- A co z młodym Adelem?
- Dużo rozmawiamy o Syrii, aby wiedział, kim jest. Gdy tu coś robimy, np. obchodzimy święto, od razu opowiadamy mu, jak to jest w Syrii. Gdy był w Syrii z nami ostatnio, był przeszczęśliwy. Spotkał kuzynów, mogli razem wyjść przed dom, porozmawiać...
- Kim on chce być i gdzie chce być?
- Z jednej strony nie chcę z nim o tym rozmawiać... po prostu się boję tego, co mogę usłyszeć. Z drugiej strony, wiem, że to przede mną. Nie chcę mu niczego narzucać. Tym bardziej nie chcę wzbudzać w nim konfliktu i pytań o to, kim naprawdę jest.
- Ale taka rozmowa pewnie cię wkrótce czeka?
- Wiem, ale dopóki on jeszcze nie pyta o to, milczę.
- A gdy zapyta?
- Nie chciałabym go stawiać w trudnej sytuacji... Jest Syryjczykiem, który musiał uciekać, bo była wojna, zrobiliśmy wtedy to, co trzeba było zrobić, aby go chronić, więc znaleźliśmy się w Oławie. Tu ma teraz mnóstwo kolegów, tu ma swoje życie...
- A gdy powie, że chciałby tu zostać na stałe?
- Niech zostanie. Trochę się tego boję, ale wiem, że najprawdopodobniej tak właśnie będzie. Co jednak mogłabym zrobić w takiej sytuacji?
- A gdyby jednak zechciał wrócić o Syrii?
- Byłoby nam wtedy łatwiej wrócić, bo z nim. Dlatego też w domu mówimy po arabsku, opowiadamy o naszej kulturze, staramy się, aby nie zapomniał swoich korzeni. Żeby chociaż na wakacje chciał swój kraj odwiedzić, swoją rodzinę.
- Jaką Syrię widzisz, gdy przymkniesz oczy?
- Wieczór, jesteśmy przed domem, czuję zapachy naszych przypraw, naszej kawy... Jest lato. We wspomnieniach złych rzeczy się nie pamięta, tylko te dobre. Tęsknię.
- Czy można o was nadal powiedzieć, że jesteście uchodźcami?
- Chyba już nie. 10 lat temu byliśmy, a teraz już jesteśmy po prostu mieszkańcami Oławy. Wtedy bywało ciężko, nadal są trudne sytuacje, ale w sumie nie jest źle. Zresztą gdybyśmy byli gdziekolwiek indziej, też nie byłoby nam jakoś bardzo łatwo. To nie jest tak, że jest nam źle, bo jesteśmy w Oławie, tylko po prostu jesteśmy wyrwani z Syrii, w nowym miejscu. To samo dzieje się pewnie z Polakami, gdy los rzuci ich gdzieś daleko i muszą wszystko zaczynać od nowa. Ale z tego, co zrobiliśmy przez te 10 lat, czuję się dumna.







Napisz komentarz
Komentarze