Zaczęliśmy jeść palcami. Ujęty w trzy palce kawałek mięsa trzeba było wrzucić sobie do ust, przy głowie zadartej do góry. Każdy z nas był bardzo głodny, jedliśmy na wyścigi - kto więcej, kto szybciej. Zwłaszcza że nie było żadnej nadziei na podroby, bo Litwinow kazał przeznaczyć je dla psów, które od kilku dni też nic nie jadły.
Po zjedzeniu mięsa spokojnie piliśmy z tzw. kasiejek surpę, czyli wywar, w którym gotowała się baranina. Ucztę kończono rozmowami i piciem zielonej, niesłodzonej herbaty. Już po pierwszym łyku herbaty poczułem się niedobrze. Ledwo zdążyłem wybiec na dwór i wszystko, co zjadłem, zwymiotowałem. Bóg mnie pokarał - pomyślałem sobie - za to, że w Wielki Piątek jadłem mięso. I wyrwał z mych wnętrzności grzeszne jadło. Teraz znów będę głodny. Wróciłem do stołu, dopiłem swoją herbatę i poszedłem spać. Całą Wielką Sobotę, Niedzielę Wielkanocną i Wielkanocny Poniedziałek przeżyłem znów jedynie o łaskawym kubku mleka dziennie.
W świąteczny poniedziałek pod wieczór moja mama wróciła z Czarska z mąką dla wszystkich i z jednym, cudem gdzieś zdobytym i ugotowanym już jajkiem, a także z legitymacją Związku Patriotów Polskich. Dopiero pod koniec Świąt Wielkanocnych 1944 podzieliliśmy się z mamą jajkiem i złożyliśmy sobie życzenia rychłego powrotu do ojczyzny, a nadto pojedliśmy do syta zacierki ze świeżej mąki. Moja mama Maria pieczołowicie przechowywała wszelkie papiery, świadczące o naszej zsyłce - z wyjątkiem jednego dokumentu, legitymacji członkowskiej Związku Patriotów Polskich w ZSRR. Dokument ten spaliła zaraz po otrzymaniu przez nas mieszkania. Mama zmarła w styczniu 1981, w naprawdę wolnej Polsce, w czasach pierwszej "Solidarności". Ominęła ją hańba stanu wojennego i późniejsze rozdrapywanie majątku narodowego. Pax Tecum!
Stanisław Szuwart
Napisz komentarz
Komentarze