Nie mają warunków na trzymanie zwierząt, więc zaczęli szukać pomocy. Skąd? Wiadomo - Stefan Bodnar, znany oławski miłośnik kotów. Poszli do niego, przynieśli kotki. Wziął. A co miał zrobić? Przecież powszechnie wiadomo, że kocha zwierzęta. - Mam już pięć swoich - powiedział smutno, ale nie odmówił. Teraz ma siedem. Na dodatek dziesiątki tych, które dokarmia na działkach. Małżeństwo przyszło do redakcji. - To jak to jest, czy nikogo więcej nie obchodzą losy zwierząt? -pytali. - Czy nikt nie potrafi rozwiązać problemu? Pan Bodnar robi wiele, ale przecież nie przygarnie wszystkich kotów!
No tak, nie przygarnie wszystkich. Na szczęście jest jeszcze Stanisława Fałek, której nie szczędzą niechcianych kotów. Ostatnio ktoś przez płot wrzucił parę kolejnych. W kartonie z napisem: - Przepraszam, że tak zrobiłem, ale chcieli te koty zamordować. Wiem, że u Pani nie będzie im źle.
Z góry przepraszam za swoje zachowanie, ale nie mogłem dopuścić do tego, aby je zamordowano, a wiem, że Pani zrobi dobrze i będą mogły żyć.
Koty w kartonik, do kartonu liścik, to wszystko przez płot i sumienie spokojne. No, prawie spokojne („z góry przepraszam”). To nie jest sposób na rozwiązanie problemu. Bodnar i Fałek - choćby najświętsi - sami nie dadzą rady. Ile kotów jeszcze przygarną, by uspokoić nasze sumienia? Dziesięć, dwadzieścia, sto!? A są przecież bardziej cywilizowane sposoby - schroniska, sterylizacja...
Panie burmistrzu, drodzy radni! Wiem, że kot nie odda na was głosu. Choćby nawet chciał. Ale jego właściciel może to zrobić. I ten, kto widzi problem - też może. I to małżeństwo, które znalazło kotki. I Bodnar, i Fałek...
...i Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze