Saratowskie widoki
W Saratowie po raz pierwszy zobaczyłem żywych żołnierzy niemieckich. W 1939 roku nie widziałem ich, bo moją “małą ojczyznę”, czyli Pokucie, okupowała wtedy Armia Czerwona. Będąc w Kazachstanie, oglądałem Wehrmacht tylko w radzieckich kronikach filmowych - do czerwca 1941 prezentowany jako armia niezawodnych przyjaciół, defilująca po zdobyciu Paryża, czy w zwycięskich walkach w Norwegii, Libii itd. Potem, po napaści Niemiec na ZSRR, pokazywano żołnierzy Wehrmachtu jako najgorszych na świecie okrutników. W mojej pamięci utrwalił się wówczas obraz niemieckiego żołnierza z paryskiej defilady - eleganckiego i butnego przedstawiciela “narodu panów” - Herrenvolku”.
Co zaś zobaczyłem w Saratowie? Zrujnowany dworzec kolejowy i mnóstwo jeńców niemieckich, pracujących przy odgruzowaniu. Wszyscy w podartych mundurach z poodrywanymi epoletami, nieogoleni i brudni, wychudzeni i głodni, upokorzeni i upodleni, o zszarzałych twarzach z wyrazem rezygnacji. Sowieccy konwojenci ćmili machorkowe skręty i prawie nie zwracali na nich uwagi, z rzadka tylko pokrzykując: “Dawaj, dawaj, skoriej arbeit!”. I butni dawniej “panowie świata” posłusznie nosili cegły na rękach, łopatami ładowali gruz do taczek itp. Z respektem podchodzili do naszych wagonów ze słowami “Ich bin hungrig, gib mir essen”. Wtedy chyba oszalałem. Ja wam pokażę! - pomyślałem - narodzie panów, teraz pokłonicie się przed szczepem Piastowym! Swoje suszone ryby rzuciłem niemieckim jeńcom pod nogi, na ten gruz. A oni, skłaniając się przede mną, podnosili ryby z ziemi, otrzepywali je o spodnie i zjadali, a licząc na repetę nie zapominali o słowie „danke”.
Stanisław Szuwart
Napisz komentarz
Komentarze