- Napisz coś o nim, niech pamięć o Robercie pozostanie na oławskiej ziemi - powiedział mi Szymon. Łatwo powiedzieć.
Ostatni raz widziałem Roberta Huka, gdy przyjechał do Lądka Zdroju na zjazd klasowy w 2000 roku. Potem bywał w Oławie, ale nasze drogi rozmijały się. Bardziej pamiętam Go z lat szkolnych, jako chłopaka z Kalinowej, gdzie mieszkał. Chyba cała klasa pamięta imprezy, na jakie zapraszał. Głośna osiemnastka, wielki sylwester w wiejskiej świetlicy, przylegającej do Jego domu. Ostro było, bo rodzice Roberta wyjeżdżali, więc chata pusta, można było zaszaleć. Pierwsze miłości, wino, pierwsze - jakże złudne - poczucie dorosłości.
Z tym wszystkim do dziś kojarzy mi się Kalinowa, z której Robert wyjechał niemal zaraz po maturze. Do Stanów. Szukać szczęścia. Pamiętam, że był wtedy bardzo rozdarty między rodzicami, dziewczyną swojego życia, a szukaniem własnej drogi.
Ostatnio szukał jej, jeżdżąc czterdziestotonowym tirem po amerykańskich bezdrożach. To właśnie w tym wielkim aucie, które stało się dla Niego domem, znaleziono ciało Roberta.
Wcześniej szukał szczęścia podczas rejsów za kołem polarnym, w pogoni za wielką rybą. Gdy schodził na ląd - szukał go na dachach amerykańskich domów. Nigdy nie znalazł przystani, zawsze gdzieś gnał, zawsze był przed czymś lub po czymś, cierpiał. I tak opowiadał kolegom, gdy na parę chwil wpadał do kraju. I marzył. Wciąż marzył.
Był taki rok, że niemal wszystkim opowiadał, jak to wkrótce wróci do Polski i zajmie się budową basenów z długimi rurami do zjeżdżania. Jakoś nie bardzo w to wierzyliśmy.
Wolę zapamiętać go takiego, jakim mam Go na zdjęciu z licealnych lat. Nie nadaje się do publikacji, bo kiepskie. To czasy ORWO, początki polskiej kolorowej fotografii. Robert siedzi uśmiechnięty, długowłosy, na mostku w naszych cudownych młodzieńczych Bielicach. Patrzy gdzieś w dal. Jeszcze nie wie, co przed nim...
*
Boję się najbliższego spotkania klasowego. Bez Roberta. Z Robertem.
Jerzy Kamiński
Napisz komentarz
Komentarze