Dziennikarze TVN i "Gazety Wrocławskiej" barwnie opisali ówczesne środowisko wrocławskiego półświatka, te policyjno - prokuratorsko - gangsterskie biesiady „na neutralnym gruncie”. Opisują, jak to w jednej z agencji towarzyskich bywało wiele osób, związanych ze śledztwem w sprawie zbrodni miłoszyckiej.
Zdaniem autorów materiału, właśnie to zbratanie środowiska organów ścigania z półświatkiem mogło spowodować, że policja zajęła się "łatwym do obróbki" Tomaszem Komendą, niż szukaniem prawdziwych sprawców miłoszyckiej zbrodni.
A co z Arturem? Jak piszą autorzy materiału, ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości w jednym z krajów Unii Europejskiej: - Ma do odsiedzenia dwa wyroki za drobne oszustwa. Kary były w zawieszeniu, ale nie oddał pieniędzy i sąd zarządził osadzenie go za kratkami. Ścigany jest Europejskim Nakazem Aresztowania. Kilka lat temu został nawet złapany. Ale nie wydano go Polsce. Powód? Praworządność. Niby oficjalnie tak to nie zabrzmiało. Ale taką argumentację wyczytać można między wierszami pism, przysyłanych do wrocławskiego Sądu Okręgowego z jednego z krajów Unii Europejskiej.
Dziennikarze odnaleźli Artura. Ustatkował się, udziela się charytatywnie. Przyznaje, że tamta gangsterka to były błędy młodości. Miłoszycka tragedia, jak powiedział, siedzi mu w głowie, bo i stała się rzecz straszna: - Może gdybym to zauważył, ta dziewczyna by dzisiaj żyła. Tych sk... dorwać!
Parę tygodni temu pełnomocnik Artura K. zgłosił się do sądu z informacją, że po medialnych rewelacjach na jego temat chce złożyć oświadczenie, bo ma coś istotnego do przekazania w sprawie miłoszyckiej. Sąd dostał filmik z oświadczeniem, ale ponoć nie ma tak żadnych rewelacji.
Jak wczoraj napisał Marcin Rybak w Wyborczej, Artur K. zgodził się oddać materiał genetyczny do badań. Według nieoficjalnych informacji, wynik jest negatywny - to nie jego DNA znaleziono na odzieży ofiary miłoszyckiego gwałtu.
W takim razie trzeci sprawca tamtej zbrodni wciąż jest na wolności.
Napisz komentarz
Komentarze